Oto trzydziesty piąty już w tym roku Motoblender, a to oznacza że nieuchronnie przyszła jesień. Jesień to najlepszy czas, by pójść na plażę.
Pisałem ostatnio o tym, że niektóre propozycje aktywistów miejskich są względnie rozsądne i warte rozważenia, zwłaszcza ta z uzależnieniem składki OC od mandatów. Niestety mamy też i przykład z drugiego końca skali, przykład który powoduje że na detektorze skretynienia wybija skalę, a urządzenie przepala się jak aurometr profesora Pstrixa. Chodzi o... plażę wysypaną na środku skrzyżowania w Gdańsku. O sprawie napisał serwis donald.pl. Skrzyżowanie ulic w Gdańsku zasypano piaskiem i nazwano to miejsce „miejską plażą”. Tak to wyglądało normalnie:
Teraz w tym miejscu jest sterta piachu. Wspaniały pomysł, tyle że zamknięcie tego skrzyżowania znacząco utrudniło dojazd karetek do przychodni kardiologicznej. Lekarze i obsada ambulansów narzekają, że z powodu aktywistycznego pomysłu muszą jeździć długim objazdem.
Miasto odpiera zarzuty i twierdzi, że „akcja ma na celu uświadomienie mieszkańcom, że ulica nie jest wyłącznie miejscem służącym do jazdy samochodem, ale może stać się przestrzenią należącą do mieszkańców, z której każdy może korzystać w aktywny sposób”. Mamy więc typowo aktywistyczny bełkot i kolejny przykład na to, jak zniszczyć coś, co działa. Ulice służą do tego, żeby się po nich przemieszczać. Plaże są na plaży, przeważnie nad jakąś wodą i można na nich leżeć. Parki są do wypoczynku i spacerowania.
Aktywiści próbują to wszystko zniszczyć i zburzyć normalny, powszechnie akceptowany porządek świata. Robią wielką piaskownicę na kostce brukowej na środku skrzyżowania i nazywają to „plażą”. Gdyby nawieźli w to miejsce patyków, nazwaliby to lasem. Tworzą jakiś estetyczno-funkcjonalny koszmar, na którym nikt nie korzysta oprócz nich samych. Kto zyskuje na istnieniu „plaży” na skrzyżowaniu ulic? Okoliczni mieszkańcy? Dla nich to tylko kłopot. Nikt z nimi tego nie konsultował. Najpierw zwożą im jakiś piach pod dom, potem będą pewnie go usuwać. Na ten piach nikt nie przychodzi oprócz psów, które nań sikają. Piach zamienia się w błoto i jest roznoszony po okolicy. To wszystko nie ma żadnego sensu. A skoro nie ma żadnego sensu, to koniecznie należało to zrobić. Oto logika miejskich szaleńców.
Teraz może coś milszego
Mazda odrestauruje ci MX-5 NA do stanu idealnego. To bardzo miło z ich strony. Wystarczy 40 tys. dolców – w sumie cena raczej znośna jak za pełną, fabryczną renowację z certyfikatem – i twoja NA zamieni się w niemal nowy samochód. To znaczy stary, ale tak dobry jak nowy. Wymienią poszycia blach, dach, całość zostanie polakierowana, można też zamówić nową tapicerkę i masę innych ulepszeń. Sęk w tym, że zdolność renowacyjna Mazdy wynosi sześć samochodów rocznie. Co jeszcze gorsze, usługa oferowana jest tylko klientom japońskim. Jednak sam pomysł zasługuje zdecydowanie na poparcie. Obliczyłem metodą matematyczną, że odrestaurowanie wszystkich pół miliona sztuk wyprodukowanych MX-5 NA zajmie Maździe 83 tysiące lat. Poczekamy, zobaczymy.
Wróćmy na nasze podwórko
Nie trzeba płacić za holowanie pojazdu odtransportowanego z miejsca, w którym był nielegalnie zaparkowany. Tak twierdzi Gazeta Prawna, ale znalazłem też ten nius w innych miejscach. Wszystko przez bałagan w przepisach. Trybunał Konstytucyjny jedne przepisy derogował, a Sejm nie zdążył jeszcze uchwalić następnych. Dziwne, myślałem że aktualna władza ma w najwyższym niepoważaniu Trybunał Konstytucyjny i jego orzeczenia. Jeszcze dziwniejsze, że takie rzeczy w ogóle mogą się dziać. To dramatycznie podważa zaufanie obywateli do państwa i sprawia, że ci, którzy za nic mają przepisy mogą czuć się bezkarni. Jedyne, co ich czeka, to wycieczka po odholowany samochód.
Wiem też, że media szukają sensacji i kliknięć. Widziałem ten nius już wcześniej i uznałem, że nie zamieścimy go na Autoblogu jako oddzielny wpis, a trafi tylko do blendera, gdzie w dodatku nie będzie zajawiony w tytule. Uważam, że rozpowszechnianie wiedzy o tym stanie rzeczy jest błędem. Niestety w przepisach zdarzają się luki, ale krzyczenie o tym będzie miało taki skutek, że nawet kiedy ta luka zostanie załatana, to kierowcy odholowanych pojazdów będą do upadłego awanturować się, że nie muszą płacić, bo przecież „TU PISZE W INTERNECIE”. Powtórzę więc swoją radę: parkuj prawidłowo. Problem się rozwiąże.
Kalifornia traci swój status specjalny
Administracja Donalda Trumpa dopięła swego. Nie ma już oddzielnych zasad w kwestii emisji spalin dla Kalifornii. Do tej pory było tak, że Kalifornia mogła ustalać osobne limity na emisję, inne niż pozostałe Stany i korzystała z tego, co sprawiało, że samochody legalne w 49 stanach były często nielegalne w Kalifornii. Trumpowi się to nie podobało i proszę, koniec specjalnego traktowania. I wiecie co? I bardzo dobrze. Wszystkie Stany powinny mieć takie same zasady, bo przecież powietrze nad terytorium USA jest wspólne dla wszystkich mieszkańców. Jest tylko jedna różnica między mną a Donaldem Trumpem (no dobra, jest ich więcej): likwidacja statusu specjalnego dla Kalifornii oznacza mniejsze restrykcje dla tego stanu, bo zastosowanie znajdą teraz bardziej liberalne zasady ogólnonarodowe. Podczas gdy ja uważam, że to restrykcyjne regulacje kalifornijskie powinny były być rozciągnięte na całe Stany Zjednoczone, żeby zahamować szalejącą sprzedaż paliwożernych pickupów.
Mercedes kończy rozwijanie silników spalinowych
Obecne jednostki 6-cylindrowe w rzędzie (typ M256) będą ostatnią generacją silników spalinowych w tej marce. Następuje pełna koncentracja na napędach elektrycznych. Oczywiście silniki spalinowe będą jeszcze produkowane przez jakiś czas, ale nie będzie się już ich rozwijać. A więc to pewne. Dotarliśmy do kresu możliwości silnika spalinowego. Nie da się zrobić nic więcej. Niektórzy, jak Mazda, jeszcze twierdzą że się da, ale być może po prostu nie ma to sensu. Kiedyś silnik można było zrobić z dowolnych komponentów i tylko rynek oceniał, czy ta konstrukcja jest dobra, czy zła – tak umarły wankle, teoretycznie bardzo dobre, ale komercyjnie bardzo słabe. Teraz już nie rynek to ocenia, a politycy ustalający ile spalin możemy wyemitować do atmosfery żeby się nie podusić. Oczywiście aktualne rozwiązanie jest dużo lepsze, bo dzięki niemu mamy szanse udusić się nieco później – jednak nie mogę wyjść ze zdziwienia jakim sposobem politycy wiedząc o tym, że spaliny są szkodliwe, nadal dopuszczają produkcję takich silników. Przecież to się nie klei. To tak jakby pozwolić komuś trochę kraść albo uznać, że jeden na 5 worków śmieci możemy sobie bezkarnie wyrzucić do lasu.
I na koniec: Francja znosi obowiązek wożenia alkomatu w samochodzie
Przepis taki wprowadzono w 2012 r. Wymierzony był w nabzdryngolonych Anglików przekraczających kanał La Manche. W Wielkiej Brytanii dopuszczalna zawartość alkoholu we krwi jest cztery razy wyższa niż we Francji. Mandat za brak alkomatu wynosił 11 euro, ale błyskawicznie przestano je nakładać, ponieważ pojawiły się spore problemy z dostępnością przenośnych urządzeń do badania zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu. Kierowcę, który nie miał przy sobie alkomatu, pouczano. Nie bardzo wiem czemu miała służyć obowiązkowa obecność alkomatu w samochodzie podczas jazdy. Czy ktoś ruszał, jechał parę kilometrów, a potem myślał „kurczę chyba jestem zbyt pijany, lepiej się przebadam, dobrze że mam alkomat w samochodzie?”. Wątpliwe. Alkomat przydaje się raczej służbom kontrolującym kierowców. Jeśli jednak chcemy wiedzieć, czy rano jesteśmy na tyle trzeźwi że możemy jechać, wystarczy że będziemy mieć alkomat w domu lub przy sobie. Nie trzeba wozić go w samochodzie. Francuski parlament też poszedł po rozum do głowy i martwe prawo zostało uchylone. Na pytanie „a co teraz, jak ktoś będzie chciał sprawdzić czy może już jechać?” odpowiedź brzmi – nie pić poprzedniego dnia. Czego i Wam życzę.