McLaren GT to Gran Turismo dla twardzieli. Na koniec świata pojechałbym raczej SUV-em
McLaren GT z założenia ma być tym modelem marki, który lepiej nadaje się do codziennego użytku i do dalekiej podróży. Sprawdziłem, czy rzeczywiście mogę już pakować walizkę.
Gran Turismo, czyli w niedosłownym tłumaczeniu „wielka turystyka” albo po prostu „wielka podróż”. Dla kogoś, kto zdał prawo jazdy przedwczoraj, ogromną wyprawą wymagająca przygotowań może być wycieczka do sklepu na sąsiednim osiedlu, ale dla doświadczonego kierowcy naprawdę wielka podróż zaczyna się często od przekroczenia granicy kraju. Na obiad do Wiednia. Na rower do Hiszpanii. Na plażę w Grecji. Albo na tor wyścigowy do Niemiec.
Dla każdego Gran Turismo wygląda inaczej. Przyjęło się jednak, że typowy samochód GT jest duży, z wielkim silnikiem z przodu, czterema lub pięcioma miejscami i jednoznacznie komfortowym charakterem. Taki, którym można jechać przez długi czas z wysoką prędkością i zatrzymać się tylko po to, by zrobić zdjęcie krajobrazu, a nie ze zmęczenia.
I wtedy wjeżdża McLaren ze swoim modelem GT
To bez wątpienia najbardziej praktyczny model marki. Czy jednak brytyjscy inżynierowie stworzyli coś, co odpowiada opisowi widocznemu wyżej? Czy skusili się na zbudowanie konkurenta dla Bentleya Continentala GT? Nic z tych rzeczy. To wciąż dwuosobowy supersamochód, tyle że z dodatkowym bagażnikiem.
Teraz kufry są dwa, a ich łączna pojemność wynosi ponad 500 litrów. Jeśli komuś – co nie dziwi – zabraknie miejsca w bagażniku umieszczonym pod klapą z przodu, pozostaje mu jeszcze długi i dość płytki bagażnik numer dwa, z tyłu. Można się do niego dostać, klikając przycisk i czekając chwilę, aż klapa zostanie podniesiona przez elektryczny silniczek. To taka odrobina luksusu i dodatkowych gramów w świecie karbonu.
Poza tym to prawdziwy McLaren
Testowany egzemplarz miał beżowe wnętrze, co też wprowadzało klimat auta GT. Ciepła kolorystyka dodawała przytulności, ale poza tym, wnętrze pozostało minimalistyczne i podporządkowane funkcji. Kierownica doskonale leży w dłoniach, ale jest pozbawiona przycisków. Większością funkcji steruje się po dotykaniu zwyczajnego i nieprzesadnie nowoczesnego ekranu. Jest też kilka przycisków i dźwigienek – na przykład do ustawiania trybów jazdy albo podnoszenia przodu. Wszystko jest chłodne i proste, bez biżuteryjnego zacięcia.
Jaki jest McLaren GT na co dzień?
Pierwszy problem, na jaki napotka ktoś, kto zechce używać GT w poniedziałki, wtorki i środy, to samo wejście do auta. Drzwi otwierają się do góry, co wygląda wspaniale i sprawia, że wszyscy przechodnie zaczynają oglądać widowisko. Niestety, bywa ono kompromitujące dla głównego bohatera. Na miejskich parkingach – o garażach podziemnych nie wspominając – nie zawsze jest dość miejsca, by otworzyć drzwi na całego. Czasami trzeba się czołgać, schylać i kucać, co prawie nigdy nie wygląda dobrze, jeżeli kierowcą nie jest akurat jakiś gimnastyk (to nie ja) albo tancerz (to też nie ja).
Później, po pokonaniu szerokiego progu i usadowieniu się w zaskakująco wygodnym fotelu z szerokim zakresem regulacji, można się jednak poczuć dość normalnie. Widoczność z wnętrza jest dobra – należy się tylko przyzwyczaić do tego, że przy cofaniu, obraz z kamery jest wyświetlany na ekranie za kierownicą, a kierownica idealnie go zasłania, gdy się nią kręci.
Samochód ma funkcję podnoszenia przodu – działającą aż do 60 km/h – a poza tym nawet bez jej włączania wcale nie jest dramatycznie niski. To oznacza, że McLaren GT bez problemu wjedzie na krawężnik albo do garażu podziemnego. Dzielnie i z niezłym komfortem radzi sobie z dziurami i studzienkami. Jazda nim nie przypomina trzymania chińskiej porcelanowej wazy w autobusie w godzinach szczytu. Po jakimś czasie można się nawet odprężyć.
Trzeba tylko pamiętać o jednym – jeśli chce się, by samochód stał, na przykład w korku, pedał hamulca musi być bardzo mocno wciśnięty. Gdy noga za mało napiera, wóz zaczyna się toczyć, czego początkowo można nie zauważyć, np. w przypadku zaaferowania rozmową. Uwaga, bo można najeść się wstydu i narobić sobie problemów.
McLaren GT nie jest jednak łagodnym wozem na dojazdy do biura
Widok w lusterku na ogromne wloty powietrza powoduje uśmiech na twarzy największego ponuraka. Przechodnie unoszą kciuki. Jest miło, ale McLaren potrafi też zirytować. Wskaźnik zasięgu reaguje na styl jazdy wręcz nerwowo. Po jednym dodaniu gazu oznajmia, że już za 150 kilometrów trzeba będzie tankować, a dwie przecznice dalej zmienia zdanie i przewiduje, że przejedziemy jeszcze 400 kilometrów. Potem pokazuje 250, 350 albo 100 – i tak w kółko.
Nie pokochałem też wrażeń dźwiękowych w GT. Sam w sobie odgłos silnika nie jest ciekawy, a raczej „techniczny” i mało soczysty. McLaren GT ma ten sam motor, co model 720S, czyli 4.0 V8 twin turbo. Osiem cylindrów nie ma jednak ochoty na bulgotanie w amerykańskim stylu. Zamiast niego, mamy do czynienia z szumem albo z jednostajnym buczeniem. Jest szczególnie uciążliwe podczas podróży z prędkością ok. 90 km/h. Skojarzyło mi się z czasami, w których popularne było montowanie różnych basowych tłumików do zwykłych aut. Brzmiało to podobnie. Poza tym, w GT mocno słychać odgłosy z kół.
Co nie zmienia faktu, że McLaren GT może zachwycić
620 KM przy masie własnej na poziomie 1580 kg (sporo jak na McLarena, ale wciąż mało, jak na samochód) obiecuje wspaniałe osiągi – i wóz nie zawodzi oczekiwań. Osiąga 100 km/h w 3,2 s, o ile nie pada, bo GT ma napęd na tył. Prawdziwą – i naprawdę niesamowitą, zdumiewającą i zachwycającą – lekkość przyspieszania czuć powyżej tej prędkości.
Krótka wizyta na krętej drodze udowadnia, że to wcale nie jest żadne gran turismo, a supersamochód z krwi i kości. W „normalnych” ustawieniach po wciśnięciu gazu trzeba poczekać zauważalną chwilę na reakcję auta (może po to, by mniej wprawni i bardziej brawurowi kierowcy nie obracali się w swoich McLarenach w chwilę po wyjeździe z salonu), ale po przestawieniu pokręteł tak, by wskazywały słowo „Sport”, GT robi się ostre i szybkie w reakcjach jak dobry bokser. Dodajmy do tego cudownie bezpośredni układ kierowniczy. „Wielka podróż” może być tylko do najbliższego odcinka z równym asfaltem i zakrętami, to zupełnie wystarczy.
McLaren GT to Gran Turismo na miarę charakteru marki
Wcale nie marzę o tym, by pojechać McLarenem do Wiednia, Paryża czy nawet do Niecieczy. Nie przebieram też nogami z ekscytacji na myśl o codziennej jeździe po mieście tym wozem. Ma swoje wady i jest w pewnych kwestiach mocno uciążliwy. Z pewnością są samochody, które lepiej poradzą sobie z codziennym życiem. McLaren GT kosztuje od ok. 1,1 miliona złotych. Za tyle samo można mieć Porsche 911 Turbo S, które ma napęd na cztery koła, „normalne” drzwi i jest cichsze. Można jeździć nim wszędzie i przez cały rok. Ale przy tym pułapie cenowym mówi się już „to tylko Porsche” zamiast „aż”.
McLaren daje poczucie wyjątkowości. Model GT to rozwiązanie dla tych, którzy chcą mieć supersamochód, ale z dodatkowym bagażnikiem. Pytanie tylko, czy jest ich tak wielu i czy nie lepiej iść na całość i kupić któryś z ostrzejszych modeli. A na co dzień wszyscy bogacze i tak jeżdżą SUV-ami.
Fot. Chris Girard