Koszmarny wypadek na A1 pokazuje, po co tak naprawdę istnieje internet i smartfony
Jeśli ktoś jeszcze uważa, że trzeba „chronić prywatność” w ruchu drogowym, zamazywać tablice i twarze, to niech przeczyta historię koszmarnego wypadku na A1.
Historię opisał serwis JoeMonster.org. Streszczę tylko, że 16 września zdarzył się wypadek na autostradzie A1, w którym trzyosobowa rodzina spłonęła żywcem zakleszczona w samochodzie Kia. W wypadku brało też udział BMW M850i, ale jego obecność została wymazana w policyjnych komunikatach. Jednak jak to w takich przypadkach bywa, niczego ukryć się nie udało. W internecie błyskawicznie pojawiły się zdjęcia samochodu po wypadku z widocznymi tablicami, a niemal równie szybko udało się ustalić, do kogo pojazd należał. A nawet jaka firma dokonała jego tuningu mechanicznego i umożliwiła rozwijanie szybkości 300 km/h. Właściwie po 9 dniach wiemy już nawet – na 99,99 proc., jak napisał jeden z informatorów – dlaczego policja próbowała tuszować sprawę.
Wyobraźcie sobie teraz, że jest to rok 1996
I kierujący BMW E32 bratanek ważnej osoby zabija trzyosobową rodzinę w Skodzie Favorit. Czy udałoby się to zamieść pod dywan? Zastanówmy się – nawet gdyby ktoś miał na miejscu aparat fotograficzny i zrobił zdjęcia, musiałby je wywołać i zanieść do jakiejś gazety. W gazecie mieliby problem z ustaleniem do kogo należy auto, bo przecież policja nie podałaby takich informacji. Poza tym można byłoby mu zabrać kliszę na miejscu, a gazetę zastraszyć, żeby siedziała cicho. I dokładnie tak się przez lata działo, o czym można poczytać w książkach opisujących lata 90., przy czym policja chroniła przeważnie nie samą siebie, ale gangsterów, którym wszystko uchodziło na sucho (do czasu).
Internetu nie zastraszysz i siedzieć cicho nie będzie, czego dowodami są sprawy chociażby Barbry Streisand i Beyonce. Można powiedzieć, że w dobie internetu każdy jest śledczym, a śledztwo w danej sprawie trwa właściwie publicznie. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że w obecnych czasach żaden poważny wypadek, zwłaszcza jeśli w grę wchodziła szalona prędkość, nie pozostanie dziś anonimowy i jego uczestnicy prędzej czy później zostaną wystawieni na widok publiczny. Nikt się już nie ukryje.
Teraz będzie jeszcze bardziej kontrowersyjne twierdzenie
Od kiedy podniesiono w Polsce mandaty, liczba śmiertelnych wypadków znowu spadła rok do roku, i nagle Polska z ogona Europy awansowała mniej więcej na środek stawki, przed Włochy i Belgię. Wszyscy powiedzą: no tak, te wysokie mandaty, to one odstraszyły. A ja powiem: możliwe, ale niedoceniany jest wpływ groźby linczu. Jeśli pierwszy, drugi i trzeci raz zobaczysz, że ludzie odwalający coś na drodze czy powodujący wypadki są publicznie mieszani z błotem i że właściwie jest to nieuniknione, to istnieje szansa, że jednak się zastanowisz, czy warto wciskać do dechy. Sebix z BMW należał oczywiście do grupy, do której nie trafia nic, i takie osoby będą zawsze. Jednak ostatnio czytałem kilka opinii, że zbyt dużo jest już nagrań z dróg, zbyt wiele sytuacji jest niepotrzebnie pokazywanych czy nagłaśnianych. A ja dla odmiany powiem, że nadal za mało i że lepiej nagrać 10 godzin niepotrzebnego materiału niż przegapić nagranie dwóch kluczowych sekund.
Podsumowując wypadek na A1
Oficjalnie nic jeszcze nie wiadomo, prokuratura prowadzi dochodzenie. A pamiętacie sprawę fioletowego Arteona? Kierowcy nie udało się wywinąć sprawiedliwości mimo licznych prób mataczenia i tak naprawdę zanim jeszcze zapadł wyrok, to już bez kłopotu udało się znaleźć, kto siedział za kierownicą. Dlatego w ramach podsumowania powiem tylko: zapomnijcie o jakiejkolwiek swojej prywatności i anonimowości na drodze. W dobie kamerek-rejestratorów, smartfonów i internetu nic takiego nie istnieje. Biorąc udział w ruchu drogowym stajesz się już właściwie osobą publiczną. I wiecie co? I bardzo dobrze.
A nawet jeszcze nie doszliśmy do tego, że produkowanie samochodów zdolnych rozwijać 300 km/h powinno być zabronione.
Czytaj również: