Babcia zawsze na mnie krzyczała, że lubię jeść suchą bułkę. Kia Rio - test
Jedzenie suchej bułki jest oburzające dla wielu ludzi. Jak to tak, bułka bez masła, bez wędlinki, a może paszteciku, może serka?
Nie, dziękuję, ja lubię suche bułki. Dlatego polubiłem też poliftową Kię Rio 1.0 MHEV, która jest motoryzacyjną suchą bułką. To samochód tak zwykły, że do jego opisywania nie należy nawet stosować zdań złożonych. Silnik ma wystarczającą dynamikę. Zużycie paliwa uważam za akceptowalne. Bagażnik jest dostatecznie duży. Bardzo podobał mi się kolor.
Żarty na bok. Kia Rio ma wiele sensu
Zwykłe samochody też muszą istnieć. Bardzo trudno jest zrobić dobry, zwykły samochód. Przy niezwykłym możesz puszczać wodze fantazji i odwalać dziwne rzeczy, na przykład zrobić cztery turbosprężarki albo opcję pierdzenia przy włączaniu kierunkowskazów. W tym samym czasie inżynierowie pracujący nad zwykłym samochodem muszą sprawić, żeby był jak najprzestronniejszy, jak najbardziej użyteczny, miał rozsądną cenę, nie odstraszał wyglądem i ogólnie stanowił jak najlepsze narzędzie do codziennej jazdy. Wszystkie pomysły w rodzaju „a może dajmy tu jeszcze...” muszą być natychmiast ucięte. Nie dawajmy nic ponad to, co konieczne. Ma być zwyczajnie, odrobinę lepiej niż w Dacii, więc żadnych kombinacji. I najlepiej, żeby wóz podobał się w każdej części świata.
Gdzie sprzedawane jest Rio?
Prawie wszędzie, na tym to polega. W Stanach Zjednoczonych ma slogan „Five doors of fun” – pięcioro drzwi zabawy. W Rosji Rio występuje jako sedan lub podniesiony hatchback z dodatkową literą X. W Ameryce Południowej oprócz zwykłego Rio jest też wersja podniesiona o nazwie Kia Tonic (nie Stonic, jak u nas, tylko Tonic). W Chinach Rio nazywało się K2, ale już go tam nie ma, zamiast tego jest model Pegas, który wygląda jak Rio, tylko że jest sedanem. Ten sam sedan, pod nazwą Kia Soluto lub Sephia trafia na wiele rynków eksportowych – Filipiny, Kolumbia i inne takie takie. Jedyny duży rynek, który nie ma Rio pod żadną postacią i nazwą, to Indie.
W Polsce mamy już tylko Rio hatchback. Kiedyś był sedan, ale trudno go spotkać, bo się nie sprzedawał. Rynek zweryfikował. Ceny są rozsądne, bo 100-konna wersja 1.0 z manualną skrzynią biegów i w opcji wyposażenia L kosztuje ok. 65 tys. zł. Tyle że w moje ręce trafiła odmiana 1.0 MHEV (6 biegów + mikrohybryda) i to w dopasionej odmianie Business Line. Cena? 74,5 tys. zł. W standardzie: podgrzewana kierownica i fotele, nawigacja, system bezkluczykowy i czujniki parkowania z przodu. Z tym że to są rzeczy, z których byłbym gotów zrezygnować, bo wersja L w cenie poniżej 70 tys. zł, i tak ma już kamerę cofania, automatyczną klimę i ekran centralny z Apple CarPlay/Android Auto. A do tego jeździ tylko na piętnastu calach, przez co opony będą tańsze, a nie na siedemnastu ani szesnastu. Zatem mamy jasność: optymalna wersja wyposażenia to L.
A czy 1.0 MHEV 120 KM to optymalna wersja silnikowa?
To zależy. Jeśli chodzi o oszczędność paliwa, to jak najbardziej. Przejechałem tym samochodem ponad 350 km, z tego 200 km po mieście i 150 km w trasie. Średnie spalanie: 5,9 l/100 km. Uważam, że to uczciwy wynik. Nie trzymałem się w żadnym razie podpowiedzi komputera pokładowego, który sugerował, żeby włączyć szósty bieg przy 50 km/h. Zapewne wtedy silnik by zgasł, zadławiony przez zbyt niskie obroty. Jeździłem „normalnie”, tzn. względnie wolno, możliwie przepisowo i nie trzymałem się kurczowo 2000 obr. na minutę.
O uruchamianiu Rio już pisałem, ale jest to jedna z największych wad tego auta. Silnik nie odpali, jeśli nie mamy wciśniętego sprzęgła i hamulca jednocześnie oraz nie wyrzuciliśmy dźwigni biegów do pozycji biegu jałowego. Bez sensu. Za każdym razem o tym zapominałem. Mikrohybrydowość tego pojazdu objawia się natomiast w tym, że w pewnych warunkach, po odpuszczeniu gazu, silnik zupełnie gaśnie. Jest to tzw. tryb żeglowania, po angielsku coasting, czyli po prostu turlanie się na luzie przy zerowym zużyciu paliwa. Silnik znowu się uruchomi jak wciśniemy któryś z pedałów i stanie się to rzeczywiście błyskawicznie i zupełnie bezgłośnie. Kiedyś bym się przestraszył, że auto zgasło mi podczas jazdy, a teraz nawet się z tego cieszę, bo po co ma palić paliwo, kiedy nie musi?
Podsumowując punkt o silniku: to całkiem smaczna, sucha bułka. Szkoda tylko, że aby ją zjeść, trzeba wykonać tyle skomplikowanych czynności (nadal nie mogę się pogodzić z tym uruchamianiem).
Co ja mam jeszcze powiedzieć?
Nie no, jest jeszcze sporo ciekawostek o tym ciekawym jak sucha bułka samochodzie. Przede wszystkim miałem raz sytuację, że system utrzymania na pasie ruchu oszalał i zaczął mnie intensywnie ściągać na prawo. Musiałem się zatrzymać, żeby znaleźć jak ten system się wyłącza. Później, kiedy dojechałem na miejsce, zgasiłem auto i uruchomiłem je ponownie (sprzęgło, hamulec, luz), już działał normalnie. Nie mam pojęcia dlatego tak się stało, ale jest to ewidentny błąd software'owy wymagający interwencji inżynierskiej. Czy ktoś jeżdżący względnie nową Kią potwierdzi moje doświadczenia?
Powiem też, że z tyłu jest dostatecznie dużo miejsca, ale bagażnik to mógłby mieć trochę niższy próg załadunku – ten umieszczono strasznie wysoko. Ze smutkiem przyznam, że nie testowałem nawigacji. Od kiedy istnieje Apple CarPlay, w ogóle jej nie potrzebuję. Podobnie pewnie jak większość użytkowników. Natomiast zadziwiło mnie, że podłączony do pokładowego USB iPhone ładował się tylko wtedy, kiedy był odblokowany. Po wciśnięciu przycisku blokady ładowanie ustawało.
Przejdę więc do części porównawczej
Jeździłem w tym roku kilkoma autami z tego lubianego przeze mnie segmentu. Były to:
i teraz Kia Rio. Powstaje więc pytanie, co bym wybrał, gdybym miał coś wybrać. Czy mając do wyboru talerz pełen smakołyków pozostałbym przy suchej bułce?
Z tych pięciu samochodów wybrałbym...
to zależy od sposobu użytkowania. Gdybym musiał dużo jeździć, na pewno wziąłbym Yarisa, bo po prostu najmniej palił. Z łatwością schodziłem ze spalaniem na 4 l/100 km. Niestety, był drogi. Gdybym miał wybierać sercem, to Clio, bo było i ciekawe wizualnie, i dość eleganckie, i ładnie złożone, i bardzo fajnie działała w nim skrzynia biegów. Miało też dużo miejsca i najlepsze wyciszenie. W żadnej kategorii nie wygrałby Peugeot 208, był cały słaby i nieudany. Natomiast Citroen C3 z automatem EAT8 miał przyjemny dla oka wygląd, duży bagażnik i... lubił paliwo.
Jak na tym tle wypada Kia Rio? Jak sucha bułka, ale jest to bułka bardzo świeżutka i wypieczona z prawdziwego ciasta, a nie z „produktu głęboko mrożonego”. Wszystko w niej jest rozsądne, przemyślane i dopracowane. Nie ma w tym żadnej fantazji, ale można po prostu delektować się przyjemnym smakiem świeżej bułeczki. Polecam ten samochód osobom, które nie interesują się motoryzacją, nie czytają testów i porównań w internecie, tylko idą do salonu i kupują to, co ma najlepsze wyposażenie za daną cenę. Tylko jak mam im przekazać tę wiedzę, skoro one tego nie przeczytają?
PS. Mam znajomego, który kupił nowe Rio w salonie. Motoryzacja nic go nie obchodzi. Po prostu obliczył, że tu jest najwięcej wypasu przy założonej cenie i z matematycznego obliczenia mu wyszło, że Rio > inne wozy. To chyba mówi wszystko o tym aucie.