Najmniej skuteczne światła w Polsce. Czerwone niby jest, a pieszy i tak niech lepiej biegnie
Co oznacza czerwone światło na sygnalizatorze? W tym przypadku tak jakby nic. I to by było na tyle, jeśli chodzi o sygnalizację świetlną jako cudowne rozwiązanie wszystkich problemów.
Spotkałem się wielokrotnie z tezą, że w Polsce przejścia dla pieszych są niebezpieczne z jednego powodu. Tym powodem jest brak sterowania ruchu za pomocą sygnalizacji świetlnej na przejściach przez 2 i więcej pasy ruchu. W Niemczech przecież tak się nie robi, to i u nas zamiast dawać pierwszeństwo ludziom, którzy aktualnie nie siedzą w samochodach, powinno się zamontować komplet świateł dla pieszych, komplet dla samochodów i problemu nie będzie.
A potem pojawia się nagranie z miejsca, gdzie tak właśnie zrobiono. I to nagranie - nawet pomijając koszmarną temperaturę na dworze - gotuje mózg.
Ależ bym tutaj mandatował... pieszego, który łamie zasady opisane w artykule 14, podpunkcie 4 ustawy Prawo o Ruchu Drogowym, który wyraźnie zakazuje przebiegania przez jezdnię. No i tak to jest, zamontują światła, wszystko zrobią jak trzeba, a pieszy i tak się nie dostosuje, a potem pretensje.
A tak na poważnie:
Czerwone światło nie zadziałało tutaj w ogóle na kierowców.
Ok, zadziałało na dwa samochody - nagrywającego i pojazd po jego prawej stronie. Możliwe też, że zadziałało na inne auta, które zatrzymały się z tyłu. W żaden sposób nie zmienia to jednak faktu, że w ciągu zaledwie 40 sekund (!), przez które świeciło się czerwone światło, przez skrzyżowanie przejechało... 8 kierowców. To daje nam 1 samochód przelatujący przez przejście dla pieszych co 5 sekund, w niektórych przypadkach bez przesadnego zawahania czy zwolnienia. Co ci kierowcy zrobili z tymi zaoszczędzonymi sekundami - bardzo chciałbym wiedzieć.
To oczywiście jeszcze nie koniec zabawy, bo kierowcy bezrefleksyjnie przelatujący na czerwonym świetle robili to to dodatkowo z pasów do prawoskrętu i lewoskrętu, czasem jeszcze przejeżdżając po linii ciągłej wymalowanej tuż przed przejściem dla pieszych. I gdyby jeszcze tego było mało i pojawił się argument, że przecież nikogo na tym przejściu dla pieszych nie było, to... cóż, ktoś był. I ten ktoś chyba doskonale to skrzyżowanie znał, bo wiedział, że należy przez nie przedostać się na drugą stronę jak najszybciej, bo inaczej może się to skończyć źle.
Swoją drogą - kierowcy wyprzedzający z lewej strony auta, które zatrzymały się przed światłami, mieli małe albo zerowe szanse na zobaczenie pieszego. Potem pewnie byłoby zdziwienie, że jak to, potrącenie na przejściach z sygnalizacją, jak to tak, przecież to niemożliwe.
Oczywiście łatwo się domyślić, dlaczego tak jest i dlaczego to czerwone światło jest bezwartościowe.
Przelatujący kierowcy pewnie znają to skrzyżowanie, stali na nim z 5 razy, nic się tam nie działo, więc uznali, że mogą lecieć, jak im się podoba - w imię wolności, "ja wiem lepiej", płynnej jazdy i innych bzdetów, które będą potem opowiadać policji, kiedy po 50 udanych razach zdarzy się ten jeden, kiedy się nie uda, bo ktoś się na tym przejściu pojawi. A potem te same osoby powiedzą, że piesi pchają się pod koła i trzeba wszędzie - wzorem niemieckim - postawić światła i wtedy będzie porządek.
Otóż nie będzie, jeśli taki ordynarne łamanie przepisów nie będzie w żaden sposób karane. A pewnie nie jest to pierwszy taki przypadek na tym skrzyżowaniu.
Swoją drogą - patrząc na to, co zrobili kierowcy na tym skrzyżowaniu, tabliczka umieszczona pod sygnalizacja dla pieszych wydaje się co najmniej odrobinę groteskowa...