REKLAMA

Aktywiści ustawili blokadę w drodze na festiwal. Policja rozjechała ją radiowozem

Amerykański festiwal Burning Man („płonący człowiek”) mógłby nazywać się „burning gas”. Co roku dziesiątki tysięcy uczestników przyjeżdżają na niego paliwożernymi kamperami. Nie spodobało się to aktywistom klimatycznym.

burning man
REKLAMA
REKLAMA

Festiwal Burning Man mocno odszedł od swoich początkowych ideałów. Obecnie to impreza dla zamożnych ludzi, często związanych z firmami z Doliny Krzemowej. Przyjeżdżają oni wielkimi kamperami, najczęściej z silnikami V8, a nawet V10, żeby przez parę dni bawić się w klimatyzowanych namiotach. Oczywiście klimatyzacja zasilana jest gazem, dokładnie propan-butanem. Ocenia się, że cała organizacja festiwalu, dojazd do niego i wyjazd (obowiązkowo w ogromnym korku) emituje ponad 100 tys. ton CO2 rocznie. Aktywiści klimatyczni powiedzieli: dobra, dosyć tego.

Pierwszy raz w historii jestem gotów przyznać ułamek racji aktywistom

Cały Burning Man jest kompletnie po nic, tzn. nie rozumiem jego idei. Ale jego istnienie nijak by mi nie przeszkadzało, gdyby nie ogromny ruch samochodowy, jaki generuje. Ruch ten jest zupełnie zbyteczny, bo gdyby w USA istniały linie kolejowe (kiedyś były), to ludzie mogliby przyjechać na festiwal pociągami i mieszkać w namiotach. A gdyby całość nie odbywała się na pustyni Black Rock w 40-stopniowym upale, to nie trzeba byłoby stawiać klimatyzowanych namiotów. Po prostu Amerykanie nie umieją inaczej: dobrze się bawią dopiero wtedy, kiedy intensywnie emitują dwutlenek węgla. Przynajmniej raz aktywiści zablokowali więc osoby, które prują CO2 w atmosferę dla czystej zabawy. Przeważnie blokują po prostu ludzi jadących autobusem do pracy.

Zaskoczyła mnie jednak brutalność interwencji amerykańskiej policji

Najwyraźniej jasna karnacja aktywistów nic im nie pomogła, bo policja po prostu wbiła się w blokadę swoim wielkim, oznakowanym pickupem z włączoną syreną. W dodatku jeden z policjantów mierzył do aktywistów ze służbowej broni, tak jakby stwarzali oni jakiekolwiek zagrożenie.

I znowu, tak jak zwykle wspieram działania policji w usuwaniu aktywistów z drogi, tak tym razem uważam, że uczestnikom Burning Mana należało się trochę karnego stania w polu. Jest to zresztą dobry przyczynek do tego, żeby w ogóle przemyśleć tę imprezę ponownie, zwłaszcza pod względem motoryzacyjnym. Naprawdę trudno mi znaleźć powód do spędzania 25 tys. kamperów w jedno miejsce, chyba żeby je zezłomować.

W proteście przeciwko Burning Man wzięły udział trzy organizacje aktywistyczne

Extinction Rebellion, Rave Revolution i Scientists Rebellion. Wygląda na to, że aktywiści z tych organizacji mają o kropelkę oleju w głowie więcej niż Brytyjczycy z Just Stop Oil, którzy zatrzymują autobusy miejskie i przyklejają sobie dłonie do asfaltu. Może to jednak tylko moje zdanie, które wynika z niechęci do takich wydarzeń jak Burning Man. Nie wiem ile musiano by mi zapłacić, żebym wziął w tym udział. Chyba że jako protestujący.

Teraz czekam jeszcze tylko na obowiązkowego, corocznego posta z narzekaniem na korek przy wyjeździe.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA