Znaki drogowe na drogach w Polsce powinny pomagać kierowcom i innym użytkownikom dróg. Problem tylko w tym, że chyba nikomu, kto je stawia, niespecjalnie zależy na tym, żeby taki właśnie efekt uzyskać.
Mają po prostu być - im więcej, tym lepiej. Mają też zgadzać się z dowolnym rozporządzeniem, jakie akurat nam przypasuje - albo nie muszą się zgadzać, bo w końcu kto to sprawdzi. A że jest ich za dużo? No to trudno, prawo to prawo, dorzucimy jeszcze kilkanaście na krótkim odcinku.
Przykłady? Proszę bardzo. Nawet nie musiałem się przesadnie starać, żeby je zebrać.
Co oznacza znak A-7? Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista.
A dokładniej - odpowiedź jest oczywista, ale tylko do pewnego etapu zagłębiania się w przepisy. Jeśli bowiem zajrzymy do Rozporządzenia Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji w sprawie znaków i sygnałów drogowych, które zasadniczo ma tłumaczyć, co oznaczają konkretne znaki, to dowiemy się, że A-7:
ostrzega o skrzyżowaniu z drogą z pierwszeństwem.
Proste, czytelne, prawdopodobnie większość osób dokładnie ten znak traktuje. Widzimy odwrócony trójkąt - uważamy na pojazdy jadące drogą z pierwszeństwem. Proste.
Tu jednak pojawia się problem. Zgodnie z definicją z rozporządzenia, znak ostrzega o skrzyżowaniu z drogą z pierwszeństwem, a skrzyżowanie - według ustawy Prawo o Ruchu Drogowym - ma swoją bardzo konkretną definicję. I nie każde podłączenie tego, co wygląda na drogi, ją spełnia.
Zerknijmy np. tutaj:
Czy to jest skrzyżowanie według ustawy PoRD? Ani trochę, bo to po prostu szeroki wyjazd z pola - zresztą bez nawet śladowej kontynuacji w tym polu. Z lotu ptaka to "skrzyżowanie" wygląda tak:
Żeby było jeszcze weselej, nie wszystkie takie wyjazdy są oznaczone w podobny sposób - tylko co któryś z nich.
Czy takie oznakowanie jest nieprawidłowe? Teoretycznie nie. Bo jeśli sięgniemy do jeszcze innego rozporządzenia, czyli rozporządzenia Ministra Infrastruktury w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach, to tam przeczytamy, że:
Znak A-7 może być umieszczany także w innych miejscach przecinania się kierunków ruchu.
Co jest dość intrygujące, biorąc pod uwagę jego definicję z innego rozporządzenia, ale niech będzie. Natomiast generuje to kolejny problem, pomijając już to, że nawet przy tak podstawowym znaku trzeba pomieszać rozporządzeniami:
Zdublowane i zbędne znaki drogowe w Polsce to norma.
I tak np. tego znaku przy wyjeździe z pola być nie powinno, bo jego niezbędność można określić na mniej więcej 0 w skali od 1-10. Wprowadza to zresztą bezsensowne zamieszanie - skoro jeden wyjazd z pola jest oznaczony A-7, to czy w takim razie kolejny już podporządkowany nie jest? Oczywiście, że według przepisów jest, ale skoro stawiamy znak, to to musiało być z jakiegoś powodu istotne.
Tak samo dość powszechnym widokiem jest znak końca drogi wewnętrznej albo strefy zamieszkania, połączonej właśnie z A-7. Czy jest konieczny? Nie, bo raz - w miejscu połączenia drogi wewnętrznej z drogą publiczną nie ma skrzyżowania, a dwa - z samej tabliczki informującej o końcu drogi wewnętrznej wynika konieczność ustąpienia wszystkim na tej drodze głównej.
Jeśli więc stawiamy do tego A-7, to dzieją się trzy rzeczy oraz można wyciągnąć trzy wnioski
- znak "koniec drogi wewnętrznej" jest właściwie bezwartościowy, bo kierowcy i tak go nie rozumieją i potrzebują dodatkowego znaku,
- kierowcy nie nauczą się, co oznacza tabliczka "koniec drogi wewnętrznej", bo będą liczyli na to, że zawsze będą mieli do kompletu A-7
- a skoro się nie nauczą, to na kolejnym podobnym nie-skrzyżowaniu, gdzie A-7 zabraknie, mogą po prostu uznać, że pierwszeństwo ma np. ten z prawej i będzie trzeba, w najlepszym przypadku, sprzątać rozbity plastik z reflektorów.
Nie wspominając już o tym, że kierowca jadący drogą z pierwszeństwem, widząc znak A-7 odwrócony do niego tyłem, może uznać, że to skrzyżowanie - w końcu trochę się w kwestii skrzyżowań pozmieniało.
Zresztą przykładów takiego dublowania i generowania zbędnych znaków jest więcej. Chociażby:
Tak, to jest zgodne z przepisami - strefy ograniczenia do 30 km/h nie można odwołać inaczej niż widocznym powyżej znakiem. Tylko dlaczego nie można byłoby zmienić przepisów, żeby strefa była odwoływana również przez znak D-40 (strefa zamieszkania), gdzie ograniczenie prędkości zawsze i wszędzie wynosi równe 20 km/h?
Nie da się przecież zrobić strefy zamieszkania, która jednocześnie byłaby elementem strefy z ograniczeniem prędkości do 30 km/h, bo te strefy - z uwzględnieniem w szczególności maksymalnej prędkości - kompletnie się wykluczają. I pyk - na tej jednej ulicy mogłoby być o co najmniej kilka znaków mniej, kosztem dokładnie zerowym. A że kierowcy nie rozumieją D-40? To na kurs powtórkowy.
Kolejny, jeszcze bardziej ekstremalny przypadek znakozy od redakcyjnego kolegi Krzysztofa:
To już jest kombinacja pt. "wszystko źle". W strefie zamieszkania nie można parkować w innych miejscach niż te wyznaczone - w ogóle oraz nigdy. Natomiast znak B-36 (zakaz zatrzymywania) określa, że... nie można zatrzymywać pojazdu po tej stronie drogi, po której jest znak, z wyjątkiem... miejsc do tego przeznaczonych. Czyli tak naprawdę ten B-36 jest słabszy od wiszącego pod nim D-40 i dubluje go tak w 50 proc.
Ale żeby to nadrobić, to wymyślono jeszcze znak z drogą pożarową, która teoretycznie obowiązuje na całym terenie posesji - aczkolwiek może ten B-36 na nim obowiązuje. Problem tylko w tym, że nie ma takiego znaku i raczej nie można sobie w ten sposób rozszerzać jego znaczenia poza to z rozporządzenia. Ktoś po prostu najwyraźniej chciał rozpisać kierowcom D-40 w prostszy sposób. A to oznacza, że D-40 jest do kitu - albo edukacja kierowców jest do kitu. Czyli można się spokojnie pozbyć z tego słupa B-36, tabliczki pod nim, a także kompletnie nieprzepisowego zakazu wjazdu. I pyk - znowu trochę czyściej.
Co w sumie prowadziłoby do ciekawego zagadnienia, czy znak T-24 (możliwość odholowania pojazdu) może istnieć bez B-36. Ale to może na inny tekst.
Na ten tekst można natomiast jeszcze dorzucić ciekawostkę, że znaki powinny być na wysokości co najmniej 2 m, bo inaczej nie są zgodne z rozporządzeniem. Idę o zakład, że przechodząc obok tego słupa przywaliłbym głową w D-40, a do 2 m wzrostu zdecydowanie mi daleko.
A gdyby tak znaki drogowe w Polsce stawiać kompletnie bez potrzeby?
Wyobraźcie sobie, jak wyglądałyby miasta, gdyby ktoś postanowił oznakować absolutnie wszystkie... chodniki. Syf, ubóstwo i las znaków? Tak, okropna myśl. Ale niektórzy próbują to zrobić. Proszę bardzo, jedna z podwrocławskich wsi:
Każdy fragment chodnika jest oznaczony znakiem C-16, czyli droga dla pieszych. Jako że ten znak nie jest za bardzo podatny na znoszenie skrzyżowaniami i podobnymi, to na prawie każdym przecięciu z właściwie czymkolwiek (włącznie chyba z niektórymi wyjazdami z posesji), C-16 jest znoszone przez C-16a, a potem ponawiane. I tak przez całą wieś - do tego po obu stronach jezdni, co zresztą widać w oddali na zdjęciu.
Co przyświecało osobie, która uznała, że nastawianie kilkunastu znaków przy drodze wojewódzkiej będzie miało sens? Nie wiem, bo chyba jedynym zyskiem z tego przeznakowania jest to, że w świetle prawa mieszkańcy nie mogą sobie jeździć po tej drodze na rowerach (i tak jeżdżą). Żeby było jeszcze śmieszniej, to sens istnienia tych znaków - po zmianie definicji chodnika i drogi dla pieszych - jest już całkowicie żaden.
Ale stoją sobie radośnie, mnożąc byty, na które teoretycznie powinien też zwracać uwagę kierowca. A że ostatecznie tego nie robi, bo za tym lasem znaków nie da się nadążyć, nawet jadąc niespiesznie rowerem? A komu to przeszkadza, przecież nigdzie nie ma w rozporządzeniu, że to wszystko powinno być "dla dobra użytkowników dróg".