Nie skręcaj prawidłowo w lewo, możesz być winnym cudzego wykroczenia. Wypadałoby to zmienić
Skręcasz prawidłowo w lewo i nagle huk – ktoś właśnie postanowił cię wyprzedzić. W dodatku sąd uznaje twoją winę. Tak absurdalne są polskie orzeczenia sądów. Konieczne są zmiany.
Z niemałym zdziwieniem obserwuję zawsze dyskusję pod takimi filmami jak kompilacje Polskie Drogi, gdzie widać nagrania z wypadków polegających na najechaniu na pojazd skręcający w lewo przez pojazd wyprzedzający – i to na drodze jednojezdniowej. W komentarzach widzowie piszą, że winny jest samochód, który skręca, a nie ten, który wyprzedza. Podają najróżniejsze uzasadnienia: na przykład, że należało się upewnić patrząc w lusterka, czy nie zajeżdża nikomu drogi. Albo że zmienia pas, a kto zmienia pas, ten powinien ustąpić jadącym już po tym pasie. Co jeszcze bardziej kuriozalne, polskie sądy i policja stają po stronie wyprzedzających i karzą wyprzedzanego za to, że wykonał legalny manewr. Czyli karę ponosi poszkodowany. Polskie sądy są świetne w obwinianiu ofiar, ale może czas to zmienić?
Kto tu naprawdę łamie przepisy?
Zacznijmy od tego, że ten kto skręca w lewo, nie zmienia pasa ruchu. Zmienić pas można tylko jadąc w tym samym kierunku. Skręt w lewo na drodze jednojezdniowej nie ma nic wspólnego ze zmianą pasa. Owszem, kierujący musi ustąpić pierwszeństwa pojazdom znajdującym się na pasie przeciwległym, ale tylko tym nadjeżdżającym z przeciwka.
Załóżmy, że wyprzedzający postanowił wyprzedzić kilka samochodów naraz. W rzeczywistości jednak wyprzedzanie każdego samochodu jest osobnym manewrem. Wyprzedzanie każdego pojazdu powinno poprzedzić upewnienie się co do możliwości wykonania tego manewru, które szczegółowo definiuje nam art. 24 PoRD. Zakazane jest wyprzedzanie bez upewnienia się, nie wolno także wyprzedzać pojazdu sygnalizującego zamiar skrętu w lewo. Wyprzedzający na filmie wykazuje się zupełnym lekceważeniem przepisów, a komentatorzy bronią go jak ojczyzny.
Sytuacja od 4:26. Wyprzedzający z daleka widzi pojazd sygnalizujący zamiar skrętu w lewo, a decyduje się na kontynuowanie wyprzedzania.
„Szczególna ostrożność” nie oznacza automatycznego uznania, że wszyscy lekceważą przepisy
Polskie sądy wywodzą winę wyprzedzanego z rzekomego „niezachowania szczególnej ostrożności”, argumentując, że szczególna ostrożność oznacza w tym przypadku powstrzymanie się od manewru, jeśli mógłby on zagrozić bezpieczeństwu ruchu. Tyle że „szczególna ostrożność” nie może oznaczać sprawdzenia, czy ktoś nie łamie przepisów, bo to jest niemożliwe. Innymi słowy: dojeżdżając do skrzyżowania równorzędnego zachowuję szczególną ostrożność, włącznie z zatrzymaniem się, żeby sprawdzić, czy nikt nie nadjeżdża z prawej strony. Natomiast żadna szczególna ostrożność nie obliguje mnie do spojrzenia w lewo, ponieważ chronią mnie przepisy ruchu drogowego, co do których mam prawo uznawać, że są powszechnie przestrzegane. Jeśli „szczególna ostrożność” ma zakładać uznawanie anarchii drogowej za normę, to przepisy można by chyba zlikwidować i zostawić samą ostrożność. Lądujemy wtedy w krajach azjatyckich, gdzie zasada brzmi „jedź tak, żeby nie zderzyć się z innymi”, a w razie kolizji rację ma po prostu silniejszy.
Przypuśćmy jednak, że wyprzedzany rzeczywiście nie zachował tej szczególnej ostrożności. Mamy wtedy do czynienia z sytuacją, gdy obaj kierujący jej nie zachowali, ale tylko wyprzedzający łamie dodatkowo dwa przepisy z art. 24 ust. PoRD, tj. nieupewnienie się o możliwości rozpoczęcia wyprzedzania i zakaz wyprzedzania pojazdu sygnalizującego zamiar skrętu w lewo.
Nie do uwierzenia jest, że można zrzucić winę na kogoś, kogo jedynym rzekomym przewinieniem było to, że nie przewidział, że inni jeżdżą jak idioci i łamią po kilka przepisów naraz. Przepraszam za to wielokrotnie złożone zdanie. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, w której wjeżdżamy na skrzyżowanie na zielonym świetle jadąc prosto i z lewej strony uderza w nas inne auto, które wjechało na czerwonym. Oczywiście, że przejeżdżając przez skrzyżowanie należy zachować szczególną ostrożność – sąd uznaje nas winnymi lub współwinnymi tego wypadku, ponieważ mogliśmy najpierw upewnić się, czy aby na pewno nikt nie postanowił przeciąć skrzyżowania na czerwonym. Jak w tym dowcipie – czemu pan stoi na zielonym? No a jak szwagier jedzie?
Jest jeszcze jeden aspekt
Ten, kto wyprzedza, chce być szybszy. Manewr jest sam w sobie niebezpieczny i skomplikowany. Ten, kto podejmuje większe ryzyko, ponosi także większą odpowiedzialność. Wprawdzie tej kwestii przepisy nie regulują, ale ze zdrowego rozsądku wynika, że wyprzedzający zawsze powinien ponosić wyłączną winę za takie wypadki, jakie widać na filmie z serii Polskie Drogi. Tylko nie wiem jak to wprowadzić, skoro już teraz przepisy są jednoznaczne i obciążają winą wyłącznie wyprzedzającego, a sądy z niewiadomego powodu pomijają to i sprowadzają temat do zachowania „szczególnej ostrożności”, tak jakby ta szczególna ostrożność ciążyła wyłącznie na wyprzedzanym. Wyprzedzający może radośnie cisnąć gaz do dechy i taranować innych uczestników ruchu.