Na niektórych ulicach 98,5 proc. kierowców przekracza prędkość. Może limit jest zbyt niski?
Zarząd Dróg Miejskich informuje, że „Warszawiacy przyspieszyli za kierownicą”, a przepisów przestrzega tylko 1,5 proc. kierowców. Ale czy ograniczenia prędkości są ustawiane przez ludzi nieomylnych?
„Zeszłoroczne pomiary prędkości samochodów w 65 lokalizacjach na terenie 17 dzielnic Warszawy potwierdziły nasze przypuszczenia, że luźniejszych z powodu lockdownu ulicach kierowcy będą się nadmiernie rozpędzać” – napisał Zarząd Dróg Miejskich na Facebooku. Niżej przestawiono statystyki. Na ul. Puławskiej między węzłem Wyścigi a skrzyżowaniem z ulicami Pileckiego i Poleczki, prędkość przekraczało 98,5 proc. kierowców, z czego 91,1 proc. o więcej niż 10 km/h. Średnia prędkość aut na tym odcinku wynosi 76,6 km/h zamiast dozwolonych 50 km/h.
Najpierw małe wyjaśnienie dla osób spoza Stolicy: Puławska to druga pod względem długości ulica w Warszawie, biegnąca od ścisłego centrum aż do podwarszawskiego Piaseczna. Na jej śródmiejskim i mokotowskim odcinku to typowa ulica miejska, z licznymi przejściami dla pieszych, skrzyżowaniami i samochodami, które wyjeżdżają na prawy pas z bram z kiepską widocznością albo cofają z miejsc parkingowych. Tam szybka jazda jest bardzo niebezpieczna i dokuczliwa ze względu na hałas dla mieszkańców okolicznych kamienic i bloków.
Wypadek na Puławskiej to częsta sprawa, ale niekoniecznie między Wyścigami a Poleczki
Mówimy o Wyścigach konnych, a nie samochodowych. Na opisywanym odcinku jest szeroko, a przede wszystkim nie ma przejść dla pieszych. Czy ograniczenie do 50 km/h jest tam niezbędne? ZDM tłumaczy, że „po drodze jest skrzyżowanie bez sygnalizacji z ul. Romera i węzeł z ul. Rzymowskiego, na którym wielu kierowców zmienia pas ruchu”. Efektem ma być aż 12 wypadków odnotowanych w ciągu 6 lat.
Czy to dużo?
Jak podaje wydział ruchu drogowego stołecznej policji, najbardziej niebezpieczne ulice w Warszawie w 2020 r. to Al. Jerozolimskie, na których odnotowano 23 wypadki (zginęły w nich dwie osoby) i Powstańców Śląskich (16 wypadków, jeden zabity).
Aleje Jerozolimskie są długie i tak jak Puławska, sięgają od Śródmieścia aż po obrzeża i kilkukrotnie zmienia swój charakter. To niesamowicie ruchliwa trasa. Bardziej „interesująca” jest ul. Powstańców Śląskich. Jeździ się tam wolniej niż na Alejach i Puławskiej, a ruch nie jest tak olbrzymi, ale ta ulica ma wiele przejść dla pieszych, skrzyżowań i przejazdów tramwajowych. Stąd wynik 16 wypadków rocznie nie dziwi.
Sama Puławska zajmuje trzecie miejsce w niechlubnym rankingu. W 2020 r. wypadek na Puławskiej miał miejsce 15 razy. Zginęła jedna osoba. Nie podano, gdzie to się wydarzyło, ale chyba można zauważyć, że na tym tle, 12 zdarzeń na sześć lat na odcinku od Wyścigów do Poleczki to nie tak dużo. Może w takim razie ten fragment wcale nie jest tak niebezpieczny? Każde dane da się przedstawić w sposób sensacyjny i prawie na każdej trasie w ciągu ostatnich sześciu, dwunastu albo pięćdziesięciu lat na pewno doszło do jakiejś tragedii.
Pozostałe miejsca, na których kierowcy często przekraczają prędkość, też nie są w ścisłym centrum
Ul. Płochocińska na wysokości wjazdu do kompleksu Marywilska 44 (76,2 km/h średniej prędkości) to odcinek na obrzeżach miasta, bez dużego ruchu pieszego. Przejść dla pieszych nie ma też na Jagiellońskiej obok Dyrekcji FSO (75,5 km/h na „60-tce”). Są za to trzy lub cztery pasy w jedną stronę.
To wszystko prowadzi do kilku wniosków
Przepisów należy przestrzegać, nawet gdy nie zgadzamy się ze znakiem. Ale to przecież nie znaczy, że nie można rozmawiać o sensowności niektórych ograniczeń i o tym, czy czasami nie warto ich podnosić. Ludzie, którzy odpowiadają za dopuszczalną prędkość na ulicach, wcale nie są nieomylni – jak wszyscy.
Gdyby na autostradzie ktoś nagle postawił ograniczenie do 30 km/h, zapewne 99,9 proc. kierowców przekraczałaby prędkość, co mogłoby zaowocować niezwykle sensacyjnym nagłówkiem facebookowego wpisu. Teraz też jest nieźle, bo hasło „zaledwie 1,5 proc. kierowców stosuje się do znaków” jest chwytliwe.
Podniesienie dopuszczalnej prędkości źle wpłynęłoby na nagłówki, ale korzystnie na budowanie w społeczeństwie szacunku do przepisów. Skoro kierowca widzi teraz ograniczenie do 50 km/h na szerokiej, pustej trasie bez przejść dla pieszych ani wyjazdów z uliczek, zaczyna myśleć, że przepisy są po prostu ustalane przez ludzi z Księżyca – i naciska gaz.
Przy dzisiejszym stanie technologii (fotoradary, odcinkowe pomiary prędkości), wcale nie trzeba już stawiać ograniczeń „na zapas” z myślą, że skoro można jechać 50 km/h, to kierowcy i tak będą jeździć 70. Można postawić znak z liczbą 70, a obok drugi: o rozpoczęciu odcinkowego pomiaru prędkości. Może byłoby wreszcie szybko, ale bezpiecznie.