Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk udostępnił na swoim Facebooku zdjęcia z postępów prac nad autobusem. Zapowiada się świetnie.
Jak ja lubię, jak ktoś coś restauruje. Nawet jak zajmuje mu to pięć lat, albo więcej. To w 2015 r. zabytkowy turystyczny autobus Fredruś (Jelcz 272 MEX „cabrio”) po raz pierwszy trafił do hali w celu renowacji. Pisano o tym na oficjalnej stronie Wrocławia. Pod chmurką przestał około 10 lat, po tym jak w 2005 r. doznał awarii. Wcześniej przez wiele lat służył do przewozów turystycznych i okazjonalnych i brał udział w wielu ważnych wydarzeniach, wożąc polityków czy piłkarzy.
Przewijamy do roku 2020 i Fredruś wjeżdża na stanowisko remontowe
To wtedy udało się uzyskać pozwolenie od konserwatora zabytków (autobus jest wpisany do rejestru) i można było zacząć remont w zajezdni tramwajowej Dąbie. Autobus miał wtedy 46 lat, obecnie stuka mu 47 i wszystko wskazuje, że remont naprawdę dojdzie do skutku, a Fredruś wróci na drogi. Nazwa pochodzi oczywiście od nazwiska Aleksandra Fredry, ale nie jeździł on tym autobusem, bo już wtedy nie żył – autobus po prostu ruszał spod pomnika Aleksandra na turystyczne objazdy miasta.
Remont ruszył z kopyta, co relacjonuje prezydent Wrocławia:
Rama wygląda na gotową, silnik i koła też. Renowacja autobusów to bardzo przyjemna rzecz, pojazdy są zwykle proste konstrukcyjnie i dość łatwe w demontażu oraz składają się z typowych części. Bardzo podoba mi się też widoczny w tle Lublin. Najwięcej walki będzie oczywiście z nadwoziem – usunięciem rdzy, zastąpieniem paneli i odmalowaniem napisów. Pewnie byłoby z tym mniej babrania, gdyby nie odstawić autobusu-kabrioletu na 10 lat do gnicia. Tak tylko mówię, nie to żebym się znał.
Pod maską oczywiście diesel 6-cylindrowy, pojemność 11,8 litra i moc 160 KM. Bezpośredni wtrysk paliwa – typowe rozwiązanie dla starych silników roboczych. Skrzynia piątka z łapy, przy czym wrzucanie biegów wymagało podobno nadludzkich umiejętności, a niezaznajomieni z tą czynnością mogli złamać sobie nadgarstek, jak dźwignia szarpnęła „odbijając”. Przy tym skrzynia była niesynchronizowana. To jest ten moment, kiedy mówię, że stare auta, zwłaszcza użytkowe, to są fajne póki nie trzeba tym jeździć. Ciekawe czy po remoncie znajdzie się jeszcze ktoś, kto podejmie rękawicę.
Most, resory i piasty z bębnami hamulcowymi też już gotowe.
Nadwozie jest całkowicie otwarte, tzn. nie ma żadnego składanego dachu oprócz fragmentu ponad kabiną kierowcy. Jak pada, tu turyści jadą pod parasolami. Ciekawie to wymyślili w tych latach 70. To nie jest zresztą fabryczne nadwozie, w swoim czasie był to normalny autobus liniowy, w którym ktoś potem urżnął dach i powstałego w ten sposób obrzyna przystosował do wożenia turystów.
Warszawa ma Somuę, Wrocław będzie miał znowu Fredrusia
Każde duże miasto powinno mieć swój zabytkowy autobus, a niektóre już nawet mają. Czekamy na kolejne postępy prac nad wrocławskim kabrioletem.