Przez ponad 1000 kilometrów sprawdzałem, czy Volkswagen Arteon jest autem klasy premium
Na nic efektowna sylwetka, złoty lakier, bogate wyposażenie i świetne osiągi. Część osób nadal będzie narzekać, że „to tylko Volkswagen”. Czy słusznie? Może wcale nie warto przepłacać za inny znaczek?
Obiegowa opinia mówi, że Arteon to po prostu następca Passata CC, tyle że z inną nazwą. Tymczasem Volkswagen w swoich materiałach zapewnia, że Arteon jest zupełnie nowym modelem, który nie ma bezpośredniego poprzednika. Ma pukać do drzwi klasy premium i brać na celownik modele bardziej prestiżowych marek, takich jak Audi czy BMW. Przez tydzień i ponad 1000 kilometrów spędzonych w Arteonie sprawdzałem, czy rzeczywiście jest to „lepiej urodzony” model. I czy po prostu dobrze się nim jeździ.
Pierwszego dnia testu zaparkowałem auto pod domem. Z okna widziałem grupę dzieci…
…która ustawiła się dookoła samochodu i dokładnie go oglądała. Zaglądali przez szybę (szkoda, że jest tu ekran zamiast zegarów!) i kiwali głowami z uznaniem. Na moim miejscu parkingowym dość często stały różne ciekawe samochody. Wiele z nich kosztowało o wiele więcej, niż Arteon. Ale to Volkswagen zwrócił uwagę młodych fanów motoryzacji. To duży komplement dla stylistów.
Owszem, być może spora w tym zasługa lakieru pod nazwą „Kurkuma”, którym pokryto nadwozie Arteona. Tego koloru na ulicy nie da się przeoczyć. Sytuację poprawia też na pewno opcjonalny pakiet stylistyczny R-Line. Ale cała sylwetka auta prezentuje się dobrze.
Właściwe słowo to „okazale”.
Mimo że Arteon wcale nie jest ani o wiele dłuższy od Passata w wersji sedan (różnica to 9,5 cm) ani o wiele szerszy (niecałe 4 cm różnicy), robi wrażenie o wiele bardziej okazałego i potężnego samochodu. Bardziej prestiżowego? Trzeba przyznać – tak.
Arteon to coupe, na które pozwoli Ci rodzina.
Odłóżmy na chwilę dywagację o tym, czy samochód z więcej niż jedną parą drzwi może w ogóle nosić miano coupe i przyjmijmy, że tak. W takim układzie Arteon staje się prawdopodobnie najbardziej praktycznym coupe na rynku.
„Zwiedzanie” wnętrza najlepiej zacząć od bagażnika. Według danych ma 563 litry pojemności. Liczby słabo działają na wyobraźnię, ten kufer o wiele lepiej jest zobaczyć na żywo. Gdy włoży się tam głowę i zacznie gadać, słychać echo. Prawie nie żartuję!
Z tyłu też jest mnóstwo miejsca. Nie tylko na nogi, choć w tej kwestii naprawdę nie ma na co narzekać. Podziękujmy za to Chińczykom – Volkswagen projektując auta musi myśleć o ich potrzebach, a tam przestrzeń z tyłu jest niezwykle ważną kwestią. Co ciekawe, póki co tego modelu nie ma w sprzedaży w Państwie Środka. W ofercie jest tam jeszcze poprzednik.. hmm, no dobrze, to nie jest poprzednik. Ale mowa o Passacie CC. Debiut Arteona jest zapewne kwestią czasu. Wielu Chińczyków będzie jeździło tym autem z szoferem. Tam jest to w dobrym tonie.
Co zaskakujące, z tyłu jest też bardzo dużo miejsca na głowę. To dziwi w aucie, które jest czterodrzwiowym coupe. Ale to przecież miłe zaskoczenie.
Gorzej jest z przodu.
Wcale nie chodzi o brak przestrzeni – tej jest pod dostatkiem. Chodzi o kokpit, który jest żywcem przeniesiony z Passata. Nie da mu się nic zarzucić w kwestii ergonomii czy jakości. Nie jest też brzydki. Ale… jest po prostu zbyt zwyczajny. Trochę dziwię się Volkswagenowi, że nie zdecydował się na zastosowanie tu innej tablicy przyrządów. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że to wiązałoby się z kosztami, a księgowi byliby niepocieszeni. Ale taki ruch byłby ostatecznym przecięciem pępowiny między Arteonem i Passatem i uwiarygodniłby marketingowe teksty o „braku poprzednika” tego modelu.
Arteon ma na pokładzie masę nowoczesnych gadżetów.
O aktywnym tempomacie nawet nie warto już wspominać, podobnie jak o zaawansowanych (i dobrych) reflektorach LED. Pewną ciekawostką jest natomiast funkcja, dzięki której po wykryciu, że kierowca przez dłuższy czas nie ma kontroli nad autem (bo np. zasłabł), Arteon sam zahamuje, włączy światła awaryjne i zjedzie na pobocze. Nie sprawdzałem tego systemu. Wierzę na słowo, że jest i działa.
Czy któryś z elementów wyposażenia wysłałbym do poprawy?
Niestety, tak. Nie do końca dogadywałem się z nawigacją, której obsługa jest moim zdaniem delikatnie za bardzo skomplikowana, zaś jej zdolności do szybkiego prowadzenia do celu – umiarkowane.
Jeszcze gorszy był opcjonalny system dźwięku Dynaudio. Nawet piosenki z mało wyrazistą linią basu wręcz dudniły – i to niezależnie od ustawień. Czasami dudnienie było na tyle mocne, że odzywał się któryś z plastików po prawej stronie wnętrza.
Co ciekawe, właściwie identyczne uwagi miałem do zestawu audio Beats w Polo GTI, które niedawno testowałem. Jak widać, nie pomogła ani zmiana logo na głośnikach, ani wyższa klasa samochodu. Czyżby w dziale systemów audio z Volkswagenie rządził jakiś miłośnik dudniącego basu? Na to wygląda.
Pod maską pracuje silnik 2.0 TSI o mocy 280 KM.
Mimo pojawiających się pogłosek o zmartwychwstaniu konstrukcji typu VR6, najmocniejszy Arteon nadal ma cztery cylindry i 280 KM. To nie szkodzi – ten silnik jest bardzo udany. Co prawda gdy rok temu przejechałem się Skodą Superb z tą samą jednostką, uczucie wciskania w fotel było tam jeszcze silniejsze, ale to nic dziwnego. Skoda jest po prostu lżejsza.
Osiągi Arteona mówią same za siebie.
Pierwsza setka w 5,6 s i 250 km/h: to jest naprawdę szybki samochód. Podczas ponad 1000 kilometrów, jakie zrobiłem Arteonem po różnych drogach, ani razu nie pomyślałem sobie, że mógłby mieć więcej mocy. Co najwyżej ponarzekałem trochę na siedmiobiegową skrzynię DSG. Owszem, jest diabelsko szybka przy wrzucaniu wyższych biegów, ale za to przy redukcjach czasami bywa ospała.
W mieście trzeba liczyć się ze spalaniem 11 litrów na sto kilometrów. W trasie – w zależności od stylu jazdy – można uzyskać wyniki od 7,5 do 10 litrów. A przynajmniej ja takie uzyskałem. Uważam, że jak na 280-konne, duże auto z napędem na cztery koła, to zupełnie normalne rezultaty.
Volkswagen Arteon prowadzi się stabilnie. Bardzo stabilnie.
O ile w kwestii wyglądu ten model najlepiej określa słowo „okazały”, to jeśli chodzi o prowadzenie idealnie pasuje „stabilny”. Owszem, Arteonem można jechać na krętą, górską drogę. Będzie w porządku – ma wystarczająco dobry układ kierowniczy i skręca wyjątkowo chętnie, jak na swoje wymiary. Ale jego żywiołem jest autostrada.
Czuć, że wszystko zostało tu dostosowane do jazdy z wysokimi prędkościami. Wyciszenie od szumów z jezdni. Zachowanie na szybkich łukach. Niskie, szerokie, aerodynamiczne nadwozie. Nawet wygodny fotel – w sam raz, by siedzieć w nim przez co najmniej kilkaset kilometrów za jednym zamachem.
Podróże Arteonem wciągają.
Także na gorszych drogach jest nieźle. Zawieszenie nie hałasuje, a plecy pasażerów nie cierpią. Volkswagen zapewnia, że podwozie Arteona od początku było projektowane z myślą o 20-calowych felgach. W testowanym egzemplarzu zamontowano właśnie takie koła. Muszę przyznać, że ani razu nie pomyślałem, że są za duże.
Cena testowanego egzemplarza to 240 tysięcy złotych.
W tej cenie zawiera się niemal pełne wyposażenie, jakie jest dostępne w Arteonie – łącznie z wielkim, szklanym dachem czy nieszczęsnym, opcjonalnym zestawem audio. Bazowy Arteon R-Line z tym silnikiem kosztuje 205 tysięcy.
Wiem, że dla niektórych taka kwota stanowi barierę psychologiczną.
Wcale nie chodzi o czyjeś ograniczone możliwości finansowe, ale o… znaczek na masce tego auta. „Dwieście tysięcy za Volkswagena?” albo „za lepszego Passata”? Słyszałem to wiele razy, gdy odpowiadałem na pytania o cenę takiego egzemplarza.
Czy warto? Oczywiście na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Ale Arteon to kawał dobrego samochodu. Jest idealny w długie trasy, wygodny i szybki. Co bardzo ważne, jest także wyjątkowo przestronny. Nie ma zbyt wielu znaczących wad. Czy jednak wzbudza poczucie „chcę go mieć!”? U mnie tak – za sprawą wyglądu takiego egzemplarza. Ja czuję w nim odrobinę aury wyjątkowości, która powinna definiować samochody premium.
Ale wiem, że nie każdy myśli tak samo. Na pewno wiele osób będzie wolało za podobne pieniądze wybrać auto z innym znaczkiem. Albo… Kię Stinger.