Nawet kiedy wiatr nie wieje, słychać jak 3-letni Range Rover Velar rdzewieje
Ten wiersz w oryginale był o innej marce, ale idealnie pasuje do sytuacji, w której 3-letni Range Rover Velar jest tak zardzewiały, że grozi mu nieprzejście badania technicznego.
Kiedyś to było. Po odebraniu wymarzonego 125p z Polmozbytu (na co mogli pozwolić sobie nieliczni), trzeba było ze szwagrem lub sąsiadem upaprać się kortaninami, fluidolami i biteksami, żeby za 3-4 lata wóz nie wyglądał jak durszlak. Zabezpieczenie antykorozyjne było zachodnim, kapitalistycznym wymysłem. Teraz prawie o tym nie pamiętamy, bo auta zabezpiecza się skutecznie i dopiero w przypadku kilkunastoletnich wozów (najczęściej z niższej półki) można podziwiać pierwsze bąble na nadkolach czy dziury w progach. Zardzewiałe podwozie w trzyletnim samochodzie za ponad 300 tys. zł to rzecz nieznana. Chyba, że zdecydowaliście się wybrać produkt renomowanego koncernu Tata Motor... to znaczy Jaguar-Land Rover.
Trzyletni Range Rover Velar zardzewiał
O sprawie napisał na Facebooku użytkownik takiego auta, Nick Gilbert. Spód jego samochodu pokrył się korozją, która nie wygląda na powierzchowną, a raczej na sięgającą dość głęboko. Ponadto w jednym miejscu pojawiło się pęknięcie. Przez dealera został potraktowany typowo, czyli tak jak traktuje się klientów kupujących drogie samochody – to tylko taki nalot, jeździć obserwować. Trochę jak w Monty Pythonie i świętym Graalu, kiedy czarny rycerz traci rękę w pojedynku i krzyczy „to tylko draśnięcie”.
Dla odmiany producent, do którego też zwrócił się pan Gilbert, odpowiedział że korozja na przedniej ramie pomocniczej w ogóle nie może być uznana za wadę pojazdu, ponieważ gwarancja nie obejmuje ramy pomocniczej. Wstawiłbym tu mema z „główka pracuje”, ale nie chce mi się szukać. Dobrze, czas na zdjęcia korozji.
Można zadać sobie tylko pytanie „co do licha?”
Czy to jednorazowa wpadka jakościowa, czy po prostu nowe auta indyjsko-brytyjskiej marki są tak strasznie wykonane? O tym, że marka ma kłopoty, wiemy nie od dziś. Land Rovery czy Range Rovery nigdy nie brylowały w rankingach niezawodności. Nie spodziewałem się jednak, że to od spodu wygląda aż tak źle. Zacząłem więc szukać, czy to może odosobniony przypadek? Czy to możliwe, żeby pan Gilbert kupił nowy samochód, który np. został zalany na parkingu przyfabrycznym? Owszem, na VelarForums jest kilka wątków o korozji, ale nie jest ona aż tak poważna. Coś tam powyłaziło na zawieszeniu i wydechu, nic przerażającego.
W komentarzach do postu Nicka Gilberta pojawiają się informacje o podobnych przypadkach, ale bez zdjęć. Wygląda na to, że jest to po prostu wyjątkowo nieszczęśliwy przypadek, np. ramy pomocniczej przechowywanej w złych warunkach, jak niegdyś blachy w Alfie Romeo, które składowano pod gołym niebem, a wiatr nanosił na nie krople słonej wody z morza. Te uszkodzenia oczywiście da się naprawić, tzn. wyczyścić korozję i nałożyć zabezpieczenie. To i tak powinno się robić nawet w kilkuletnich samochodach jeżdżących w warunkach zasolenia dróg. I nawet nie sama rdza jest aż tak oburzająca (chociaż jest), ale zachowanie dealera czy producenta, którzy dezynfekują ręce i mówią, że gwarancja była to the well, a teraz you can go to hell.