Toyota Urban Cruiser to elektryk na trudne czasy. Sprawdzałem, czy ma ostre pazury
Jeździłem Toyotą Urban Cruiser, czyli najnowszym „przystępnym” elektrykiem z Japonii. Zapraszam do mojego notatnika, w którym zanotowałem pierwsze wrażenia, zaskoczenia i zauważyłem, z jakim autem ten model mi się kojarzy.

Gdyby ten tekst powstawał 30 lat temu i jeździłbym np. nową Toyotą Cariną albo Starletem (ach, to były czasy!), zapewne miałbym ze sobą gruby notes i na kolanie zapisywałbym wrażenia, walcząc z długopisem na wertepach i puszczając najnowsze hity z kasety. Ponieważ jednak wyjechałem na prezentację teraz, notes zastąpił mi notatnik w telefonie. Zawsze podczas jazd testowych zapisuję tam hasłowo różne obserwacje - i potem na tej podstawie powstaje tekst. Tym razem postanowiłem przepisać obserwacje z notatnika 1:1 - i do tego trochę je rozwinąć.
Jeździłem Toyotą Urban Cruiser

To miejski elektryk o długości 4,285 m, spokrewniony z Suzuki e-Vitarą. Ma konkurować m.in. z Jeepem Avengerem, Fiatem 600 (prezentację zorganizowano we Włoszech, więc mogłem przy okazji zobaczyć trochę tych wozów) czy z Oplem Mokką. Nie znamy jeszcze jego cen, ale jeśli chodzi o parametry, są następujące: do wyboru są akumulatory 49 lub 61 kWh, a moce to 144, 174 KM (z napędem na przód) lub 184 KM (z napędem na cztery koła). Zasięgi to odpowiednio 344 km, 426 km i 395 km. Przyspieszenie od zera do setki zajmuje od 9,6 do 7,4 s.

Przejdźmy do moich zapisków. Najpierw zauważyłem, że Toyota Urban Cruiser…
Z tyłu wygląda trochę jak Alfa Romeo Junior

Urban Cruiser nie jest samochodem, którego stylistyka szczególnie mocno zapada w pamięć. Absolutnie nie jest brzydki, ale wygląda.. zwyczajnie. Przód przypomina inne, nowe Toyoty, choć jest odrobinę bardziej kanciasty, a maska - typowo dla elektryków - robi wrażenie odrobinę za krótkiej, co szkodzi proporcjom. Z tyłu Urban Cruiser skojarzył mi się jednak - głównie za sprawą LED-owego paska o specyficznym kształcie - z Alfą Romeo Junior. To kolejny z groźnych rywali auta, więc całkiem możliwe, że podobieństwo wcale nie jest przypadkowe. Jak czerpać, to od najlepszych. Porównanie auta do Alfy to raczej komplement, choć może akurat Junior najpiękniejszym modelem w dziejach firmy nie jest.
Potem: że plastiki w środku nie są wspaniałej jakości

Wizyta we wnętrzu dowolnej, popularnej Toyoty nie jest ucztą dla konesera wysmakowanych detali, najwyższej jakości tworzyw i przepięknego spasowania. To auta „robocze”, stworzone do tego, by działać i trzymać fason nawet po latach, ale nie są gratką dla estetów. W Urban Cruiserze jest podobnie, choć może nawet i… o poziom gorzej. Plastiki np. na kierownicy, na górze deski albo przy wybieraku kierunku jazdy (w ostatnim przypadku jest to niemodne już i rysujące się piano black) przypominają, że to samochód raczej budżetowy i spokrewniony z nieco niżej pozycjonowanym Suzuki. Ale oczekiwać tu Wersalu to tak, jakby kupić sobie Martensy i mieć pretensje, że nie mają błyszczących fragmentów ze skóry węża i lampek, które błyskają przy każdym kroku.
Zapisałem też, że pozycja za kierownicą nie należy do moich ulubionych

Jest trochę za wysoka (na tyle, że ręka szukała dźwigienki do obniżania, ale się nie dało), a siedzisko - dość typowo dla auta japońskiego - może okazać się za krótkie dla wyższego kierowcy.
A później: że układ kierowniczy jest bardzo przyjemny

Urban Cruiser jest żwawy w dwóch mocniejszych wersjach (jeździłem odmianą 174 KM FWD i 184 KM AWD) i oferuje typowe dla samochodu elektrycznego „kopnięcie” od zera. Bardzo przyjemne - i zza kierownica można by nawet uznać, że Urban Cruiser jest mocniejszy niż w rzeczywistości. Dobrze, że w parze z tym idzie przyjemnie bezpośredni układ kierowniczy, w punkt informujący o tym, co dzieje się z przednimi kołami. Jest świetnie wyważony i działa tak, jak powinien. Jako dodatek: dość sztywne, ale nieźle zestrojone zawieszenie.
Niestety, Urban Cruiser AWD zużywa sporo energii

W wersji przednionapędowej zszedłem w końcu do 19,2 kWh, co przy jeździe w cyklu mieszanym z przewagą miasta jest wynikiem normalnym, ale na pewno nie rewelacyjnym. Ale AWD zużywa dużo energii: najpierw pokazywał mi aż 30 kWh na 100 km (niczym jakiś wielki, dwa razy mocniejszy SUV), a potem wynik spadł do 25 kWh. Koledzy zużywali podobnie - ktoś zszedł do 23 kWh, ale niżej już nie. Zużycie energii jest więc dość wysokie, a w dodatku Urban Cruiser może ładować się z maksymalną mocą tylko 67 kW. To mało - ktoś, kto ładuje wóz (w końcu miejski) głównie we własnym garażu, nie przejmie się tym. Gorzej dla kogoś, kto czasem jeździ w trasy.
Toyota ma dużo miejsca z tyłu

Tylna kanapa się przesuwa i przy „środkowym” albo maksymalnym odsunięciu oferuje naprawdę dużo miejsca na nogi (rozstaw osi 2700 mm, jak w dużo dłuższym Avensisie). Gorzej z miejscem na głowę: wysoki pasażer będzie dotykał włosami podsufitki. Bagażnik mieści 353 litry, co jest w wozie tej wielkości wynikiem wystarczającym.

W środku jest też zaskakująco cicho
To znaczy: auta elektryczne często są ciche, ale akurat motoryzacja japońska nie kojarzy się z dobrym wyciszeniem. Często w tego typu wozach już przy 100 km/h mocno szumi, a przy 120 robi się niekomfortowo, nie mówiąc o jeszcze większych (a nadal dozwolonych w Polsce) prędkościach. Tutaj przy 100-110 km/h (szybciej nie jechałem) jest zaskakująco cicho. Nie szumi ani z okolic przedniej szyby czy lusterek, ani z kół. Bardzo przyjemnie i relaksująco.

Czas na podsumowanie
Oto moje pierwsze wrażenia z jazd Urban Cruiserem - ale to właśnie takie sprawy często decydują u klientów o tym, czy jakiś samochód zostanie kupiony, czy od razu wypadnie z listy potencjalnych kandydatów na lokatora garażu.
Toyota przekonuje jazdą - dobrze się prowadzi, jest wystarczająco wygodna (jeśli chodzi o zawieszenie), cicha i dynamiczna. Gorzej z wykończeniem i pozycją za kierownicą, choć to ostatnie dla niektórych może okazać się zaletą. W końcu po to kupuje się SUV-a, by siedzieć wyżej.

Poza tym (tego nie zapisałem, ale zapamiętałem) ma kiepskiej jakości kamerę cofania, ale dobre kamery pokazujące sytuację dookoła auta. Multimedia trochę różnią się od tych z innych najnowszych Toyot, podobnie jak np. logika deaktywacji systemu ISA - ale to raczej cecha niż wada, bo do obsługi można się łatwo przywyczaić.
Problemem Urban Cruisera są dość przeciętne parametry „elektryczne” - czyli wysoka konsumpcja energii i mała maksymalna moc ładowania. Wielką zaletą może być za to znaczek. Wierni klienci Toyoty, którzy od lat jeżdżą Corollami, C-HR-ami czy Yarisami i zdecydują się na przesiadkę na elektryka, nie będą musieli zmieniać marki. Skorzystają z dużej sieci serwisowej marki, wysokiej prognozowanej wartości rezydualnej (obydwie te kwestie są niewiadomą np. u rywali z Chin) i z gwarancji na baterię na milion kilometrów.
Wszystko rozstrzygnie cena

Tej jeszcze nie znamy - i od ceny zależy, czy wspomniane wyżej wady będzie można skwitować wzruszeniem ramion, czy raczej należy z niedowierzaniem kręcić głową i powtarzać „za tyle pieniędzy… za tyle pieniędzy…”.
Dla rynku aut elektrycznych nadchodzą ciężkie - bo bezdopłatowe - czasy. Przetrwają najsilniejsi drapieżnicy. Toyota nie ma najostrzejszych pazurów, ale stoi za nią mocne stado. Nie da się zakończyć tego tekstu inaczej niż oklepanym „pożyjemy, zobaczymy”. Będzie ciekawie.

PS Tak, zauważyłem te rejestracje.







































