REKLAMA

Ballada o inteligentnych światłach w środku wsi

Jest sobie wieś, która – jak to na Mazowszu bywa – ciągnie się aż przez cztery kilometry. Po drodze jest sklep, szkoła i dom wójta. Kiedyś przez tę wieś po prostu można było przejechać. Ale to byłoby za łatwe...

sygnalizacja świetlna
REKLAMA
REKLAMA

W tej wsi raz jeden zdarzył się wypadek samochodowy. Było to ok. 10 lat temu. Wiesław Ż., lokalny rolnik znany z produkcji wysokogatunkowego bimbru, jechał swoim Oplem Vectrą A po spożyciu alkoholu. Było ciemno, ale sucho. Z najzupełniej nieznanych powodów Wiesław wypadł z drogi i wbił się autem w płot. Następnie próbował dojść do domu na piechotę, ale został zatrzymany przez policję. Odebrano mu prawo jazdy, a samochód odwieziono na parking policyjny. Wiesław Ż. zresocjalizował się i zdecydowanie ograniczył spożycie napojów wyskokowych. Więcej incydentów nie odnotowano.

Jednak wójt uznał, że droga może być niebezpieczna

Mamy XXI wiek. Dość tych drogowych szaleńców, którzy jadą przez naszą wieś. Wprawdzie droga prowadząca przez tę wieś kończy się 2 km za nią z obu stron i przejeżdża tu jedno auto na 5-10 minut, ale to nieważne. Padło hasło: postawmy temu kres! Nikt nie wiedział czemu, ale słowo bezpieczeństwo dobrze się kojarzy, więc uradzono: będą progi zwalniające. No i zrobiono – dwa. A dokładnie cztery, bo na każdy próg zwalniający przypadają dwie poduszki berlińskie. Przez wieś jeździ komunikacja autobusowa, chodziło więc o to, żeby Autosan nie musiał zwalniać. Wprawdzie nie udało się, bo droga jest za wąska i autobus i tak musi przejeżdżać przez te progi nadzwyczaj powoli, ale bezpieczeństwo się liczy.

Lokalizacja pierwszego progu była dość rozsądna, przy skrzyżowaniu dróg we wsi, przy przystanku autobusowym i tablicy informacyjnej. Drugi próg wójt kazał zamontować u siebie pod domem, ale od tej strony, od której on nie podjeżdża. Wprawdzie jest to niezgodne z przepisami, bo progi montuje się do 60 m od skrzyżowania, ale samorząd ustalił, zlecił i zapłacił. Progi są. Wszyscy są szczęśliwi, a najbardziej motocykliści, bo oni po prostu omijają te poduszki i dalej mogą zapinać pakę dwadzieścia przez tę wieś. Pasażerowie PKSu trochę mniej, ale nie mają nic do gadania. Wójt mógł być dumny, że tak dba o bezpieczeństwo.

Zdjęcie przykładowe.

Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Wprawdzie żadne wypadki dalej się nie zdarzały, ale to oczywiście zasługa nowych progów zwalniających. Prawie jak odstraszacze na słonie sprzedawane pod kościołem w Chrząszczewicach-Kolonii. Panie, po co mnie odstraszacz na słonie, jak tu nie ma żadnych słoniów? - Widzisz pan, one działają! Wójt postanowił jednak dmuchać na zimne. Postawi sygnalizację świetlną na przejściu dla pieszych przy szkole! To ich zdyscyplinuje! Kogo? Nie wiadomo, ale bezpieczeństwo. Kto pyta o zasadność tego wydatku, ten go kwestionuje, a kto kwestionuje, to pewnie drogowy zabójca.

Nie miały to jednak być zwykłe światła uruchamiane przyciskiem. Miała to być najnowocześniejsza instalacja z radarem mierzącym prędkość zbliżających się pojazdów. Jeśli była wyższa niż 50 km/h, to światła automatycznie miały zmieniać się na czerwone, żeby zmusić kierowców do hamowania. Wydano na to niemałe pieniądze i zainstalowano światła przy szkole.

W trakcie zajęć lekcyjnych, przed i po szkole, światła zdawały egzamin: dzieci naciskały guzik, samochody się zatrzymywały gdy coś jechało, wszyscy byli zadowoleni, i bezpieczeństwo się poprawiło.

Potem jednak zaczęło robić się gorzej

Po kilku tygodniach lokalni kierowcy zauważyli, że nie ma znaczenia z jaką prędkością jadą, o ile z naprzeciwka zbliża się inny samochód, który jedzie za szybko. Wtedy światła i tak robiły się czerwone. Nikt nie lubi być karany za cudze wykroczenie, więc zaczęli ignorować zmieniające się światło i po prostu przejeżdżać. Stało się to wkrótce nagminne. To jak z rodzeństwem: młodszy brat ściemnia, że starszy ciągnie go za ucho, żeby tamten dostał opieprz. Starszy brat początkowo w ogóle nie miał w planie ciągnięcia młodszego za ucho, ale po trzecim ochrzanie zaczął to regularnie robić, żeby przynajmniej czuć że jest opieprzany słusznie.

Po jakichś 2 miesiącach wszyscy oprócz rzadko spotykanych w tej okolicy przyjezdnych ignorowali światła, chyba że ktoś akurat przechodził, wtedy się zatrzymywali. A nawet zdarzało się, że ktoś przechodził na czerwonym, bo nie wcisnął przycisku, i samochody i tak się zatrzymywały, bo tak było przecież przez wcześniejszych 25 lat. Jednak pewnego wieczoru przyjezdny jechał przez wieś do rodziny - było to w Wigilię, po zmroku, padał deszcz ze śniegiem i było ślisko. Jechał około 55 km/h. Światło zmieniło się na czerwone. Gwałtownie zahamował. Za nim jechał Adrian Ś. swoim Golfem IV. Oczywiście Adrian Ś. wpakował się miastowemu w bagażnik, choć był zupełnie trzeźwy.

Zrobiła się niewiarygodna chryja

A gdyby ktoś przechodził akurat przez to przejście? Popchnięte przez adrianowego Golfa auto miastowego zdjęłoby pieszego zanim tamten zdążyłby powiedzieć „bezpieczeństwo”. Wójt poprosił o pomoc policję, która przez kilka dni pilnowała świateł przy przejściu. Także wieczorami, gdy lekcje nie trwają i miejsce jest opustoszałe. Ale tresura działała, kierowcy znowu zaczęli zatrzymywać się przed światłami. Czasem tresuje się psy, czasem to psy tresują ciebie.

Jednak po paru dniach policja uznała że ma lepsze rzeczy do roboty i zawinęła się z tego miejsca. A że była nuda, koniec roku, dzieci nie miały szkoły, to wieczorami przychodziły i wciskały guzik, żeby zrobiło się czerwone. Wciskały, robiło się czerwone, auta hamowały, ale zabawa. Wciśnijmy jeszcze raz. A potem oba naraz. A potem oba naraz po 8 razy z rzędu. A potem zróbmy tak, że niby jak naciskamy, to z tych świateł lasery strzelają w auta. Piu! Piu! Piu! Ratatata!

Nagle urządzenie przestało działać. Coś się zawiesiło. Światła zgasły.

Z rana ktoś doniósł o tym wójtowi, a ten kazał swojemu zastępcy zadzwonić po serwis. W końcu instalacja jest na gwarancji. Serwis przyjechał i orzekł: urządzenia używano niezgodnie z przeznaczeniem. Przyciski są uszkodzone. Nie da się włączyć zielonego światła z poziomu chodnika. Naprawa będzie kosztować xxxx zł.

Wójt się wściekł. Jak to? Takie drogie, na gwarancji i już się zepsuło?

Na tym historia walki o bezpieczeństwo się kończy. Przynajmniej na razie.

Podsumowanie:

  • wydano xyz tys. zł na progi zwalniające i sygnalizację świetlną
  • autobusy podskakują na tych progach jak piłka
  • przed zbudowaniem sygnalizacji zdarzył się jeden wypadek w okresie 10 lat, bez poszkodowanych. Po zbudowaniu sygnalizacji zdarzył się jeden wypadek w okresie 2 miesięcy. Na szczęście bez poszkodowanych.
  • Instalacja nie działa i nie wiadomo kiedy zacznie.

A gdzie ta ballada, którą obiecałem w tytule?

Raz wójt mazowieckiej wioski
w przypływie istnego szaleństwa
wszystkie budżetowe środki
dał na poprawę bezpieczeństwa

Choć nic się złego nie działo
i bezpieczne były drogi
to wójta nie powstrzymało
i dał zwalniające progi

Liczba wypadków nie spadła
więc jeszcze oprócz progów
w środku wioski walnął światła
tylko jedne, dzięki bogu

REKLAMA

Drugi miesiąc przeleciał
aut parę się rozbiło
światła popsuł jakiś dzieciak
i jest dalej tak jak było

Wójt pompuje sobie ego
i każe se bić brawo
ileż zrobiłby dobrego
gdyby mógł rządzić Warszawą.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA