Policji wydaje się, że wyjaśnia internet w sprawie Sebastiana Majtczaka. Tak naprawdę dalej nic nie wiemy
Policja wydała oświadczenie, w którym punktuje różne wątki sprawy, które przewijały się w mediach społecznościowych. Czy powinniśmy jej wierzyć?
W sprawie tragedii na autostradzie A1 i poszukiwanego listem gończym Sebastiana Majtczaka tak naprawdę wiemy niewiele i widzimy niewiele. Symboliczne dla tej sprawy jest pierwsze nagranie, jakie pojawiło się w internecie, bo prawie nic na nim nie widać. Punkty światła przesuwają się w ciemnościach. Dopiero opis przynosi nam wiedzę, że najprawdopodobniej rozpędzony kierowca pojazdu marki BMW przyczynił się do wypadku samochodu marki Kia, w którym zginęły trzy osoby, w tym małoletnie dziecko. Ci, którzy niewiele tu widzą, muszą wierzyć, że tak było. Dlatego też policja może publikować swoje stanowisko w sprawie, obalając wiele informacji, które pojawiły się w ostatnich dniach, choć chyba nie poruszyła wszystkich wątków. Im też musimy wierzyć, bo wszystko w tej sprawie jest kwestią wiary.
Oświadczenie policji w sprawie wypadku na autostradzie A1
Definicja dziennikarstwa jest szeroka, to bardzo dobrze. Nieśmiało tylko dodam, że tradycyjne media nie przynosiły wieści w tej sprawie tak szeroko, jak twórcy mediów społecznościowych. Raczej nie da się im wszystkim przypisać kontaktów z obecnie poszukiwanym Sebastianem Majtczakiem. Stało się tak dlatego, że mediom wypada pisać o faktach. W tej sprawie nie mamy praktycznie żadnej pewności, co jest faktem, a co zaistniało tylko przelotem w przestrzeni medialnej, by potem zgasnąć. Policji łatwo jest więc wydać takie oświadczenie.
Zgadzam się z początkiem oświadczenia, że łatwo jest manipulować, czy wprowadzać w błąd. Weryfikacja faktów jest utrudniona, gdy nie ma się do nich dostępu. Nie bardzo tylko rozumiem, o jakim celu manipulacji tutaj mowa. Jak rozumiem, jedynym celem osób, które publikowały na ten temat, było namierzenie sprawcy. To chyba był to cel z policją wspólny?
Jednym z zarzutów, które się pojawiły na początku sprawy i właściwie od tego zaczęło się internetowe śledztwo, był fakt - skoro o faktach rozmawiamy - że pierwsze publiczne informacje płynące od policji pominęły udział kierowcy BMW w tym tragicznym zdarzeniu. To świetnie, że kierowca BMW został od razu przebadany, ale mniej świetnie, że pojechał po tym do domu. Czy od razu nie było jasne, że zabił trzy osoby? Tak brzmiał pierwsza wersja łódzkiej policji:
Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierujący pojazdem kia na chwilę obecną z niewyjaśnionych przyczyn uderzył w bariery energochłonne, następnie auto się zapaliło. W wyniku tego wypadku śmierć poniosły trzy osoby podróżujące tym pojazdem
Musimy wierzyć, że pierwsza informacja, pomijająca jego udział, to była sprytna policyjna robota, że czemuś przyświecało pominięcie istnienia kierowcy BMW w komunikacji. Przecież mógł się wtedy dowiedzieć, że policja się nim interesuje. To nie wiedział tego, gdy pobierano mu krew i gdy zapewne wspólnie z policjantami patrzył na miejsce śmierci tych ludzi?
To wydarzyło się bardzo szybko — namierzenie Sebastiana Majtczaka i osoby o takim samym nazwisku w policji. Internet mógł się pomylić, bo nie ma dostępu do takich systemów, do jakich ma policja. Dla służb sprawdzenie powiązań rodzinnych jest dużo łatwiejsze niż dla "cywila". Przeciętny internauta może wiele wywnioskować z KRS, ale sprawy aktów urodzenia i powiązania rodzinne są niedostępne. Publiczne potępienie człowieka o podobnym nazwisku na pewno nie było dla niego przyjemne, ale nikt by tych powiązań się nie doszukiwał, gdyby pierwszy przekaz płynący od policji brzmiał inaczej.
Oraz drugie "ale"...
Jeśli policja chce być bardziej poważna od internautów, niech może nie używa takich sformułowań jak "nie jednemu psu burek" w sprawie, której profesjonalizm tej formacji był kwestionowany. Drobna taka rada.
Ciągle niewiele wiemy o przebiegu tej sprawy
Przeproszony nikt zapewne przez nikogo tutaj nie będzie. Z tej prostej przyczyny, że to oświadczenie wszystkiego nie wyjaśnia. Nie wiemy, dlaczego człowiek, który doprowadził do śmiertelnego wypadku, poszedł do domu. Nie wiemy, dlaczego nie zaistniał w pierwszych informacji płynących od policji. Nie wyjaśniono, dlaczego patrol z innej komendy był obecny ma miejscu zdarzenia i czy na pewno tak było. To doniesienie nie zostało tutaj zdementowane. Dlaczego przez dwa tygodnie od wypadku, Sebastian Majtczak chodził wolny, bez postawionych zarzutów, również nie wiemy. Jeżeli wszystko jest w porządku, a cała teoria spiskowa o tym, że sprawcę próbowano chronić, dlaczego sprawę prowadzi obecnie okręgowa prokuratura z Piotrkowa Trybunalskiego. Tak dla pewności zabrano tę sprawę z prokuratury regionalnej? Oświadczenie policji nie zwiększa naszej wiedzy o tej sprawie.
Z tego oświadczenia policji wynika głównie to, że internauci się pomyli, typując osobę o takim samym nazwisku jak sprawca, jako tę, która miała mataczyć i zapewniać mu ochronę. Tego, że nie istniała inna taka osoba, o innym nazwisku, raczej tym oświadczeniem nie udało się dowieść.
Obecnie Sebastian Majtczak poszukiwany jest listem gończym, wystawiono za nim czerwoną notę Interpolu. Policji nie udało się mnie przekonać, że bez aktywności internautów ta sprawa miałaby choć trochę lepszy przebieg. Jeśli chcemy być po stronie policji, to musimy jej po prostu uwierzyć.
O tej sprawie możesz przeczytać też tutaj:
Jest jeszcze jedne aspekt tej sprawy, inny niż domniemane próby jej wyciszenia. Media społecznościowe znacznie szybciej poradziły sobie z ustaleniem sekwencji wydarzeń w trakcie tego wypadku niż policja i prokuratury, mimo tego, że dysponują skromniejszymi możliwościami. Potwierdzeniem tego jest wydany w piątek list gończy. Internet wydał go dużo wcześniej i w tym się nie pomylił.