Poszedłem przerejestrować samochód. Miało być łatwiej, a prawie wyprowadziła mnie ochrona.
Nie po raz pierwszy zderzyłem się z szokującą nieznajomością przepisów przez urząd, ale po raz pierwszy moje zwrócenie uwagi na to wywołało tak agresywną reakcję. Ale od początku: od niedawna nie trzeba wymieniać tablic rejestracyjnych przy przerejestrowaniu pojazdu. To wspaniała nowelizacja, należało ją wprowadzić 23 lata temu przy okazji białych tablic. Rejonizacja tablic rejestracyjnych od lat nie miała żadnego sensu. Nie istnieje ona w większości krajów Europy – nie ma jej Wielka Brytania, Szwecja, Finlandia, Hiszpania, Holandia, Belgia, Czechy i wiele innych państw. Podział na rejony służył temu, że gdy w dawnych czasach nie było bazy elektronicznej, wyróżnik pojazdu dawał wiedzę, w którym segregatorze trzeba szukać danych właściciela. Obecnie jest to zupełnie zbyteczne, wklepujemy tablice w bazę i wychodzi.
Nie trzeba zmieniać tablic, ale trzeba o to zawnioskować
Zwracam uwagę, że pojawił się nowy formularz „wielownioskowy” w sprawie rejestracji pojazdu, gdzie obywatel pisemnie wnioskuje o różne rzeczy, a potem się pod tym podpisuje. Pisemność wniosku jest konieczna, ponieważ wynika z art. 14 kodeksu postępowania administracyjnego na temat pisemności postępowania.
W ramach tego formularza zainteresowany, w tym przypadku ja, może wnioskować o różne rzeczy. Na przykład o:
- rejestrację pojazdu
- wydanie tablic indywidualnych (nie wnioskowałem)
- wydanie tablic zmniejszonych (nie wnioskowałem)
- pozostawienie starych tablic (zaznaczyłem tę opcję i podpisałem się)
Pani urzędniczka spojrzała na mój wniosek, i potem na moje tablice
A następnie powiedziała: tablice są uszkodzone i nieczytelne. Ja panu ich nie zostawię. Odpowiedziałem więc: wspaniale, w takim razie proszę o decyzję odmowną co do mojego wniosku wraz z uzasadnieniem, tak abym mógł się od niej odwołać do wyższej instancji.
Moje nieczytelne tablice, tył:
I przód:
Na co jednak uzyskałem zadziwiającą odpowiedź, że ona nie będzie niczego pisać – może nie słyszała o zasadzie pisemności postępowania, nie wiem, trudno powiedzieć. W każdym razie skoro złożyłem wniosek pisemnie, to albo wniosek jest przyjęty i wtedy można to załatwić ustnie (art. 14 par. 2), bo jest to w moim interesie, albo wniosek jest odrzucony, co jest na moją szkodę, bo muszę zapłacić dodatkowo 121,50 zł i wtedy trzeba mi wydać pisemną decyzję odrzucającą wniosek. Pani jednak nie chciała o tym słyszeć i kazała mi wypełnić wniosek ponownie, mówiąc że popełniłem błędy składając go w jego pierwotnej wersji. Wypełniłem więc ponownie, uwzględniając wszystkie poprawki i po raz drugi zawnioskowałem o pozostawienie starych tablic, bo nie zgadzałem się z twierdzeniem, że są uszkodzone.
Tu już udało mi się zjeżyć urzędniczkę
Chociaż muszę uczciwie oddać, że zauważyła konieczność pisemnego rozpatrzenia mojego wniosku i ostatecznie zgodziła się na pozostawienie starych tablic, zarzucając mi że jestem nieprzyjemny, niemiły, kłócę się i w ogóle. Możliwe, w końcu chodziło nie tylko o praworządność, ale też o hajs. Wolałem zapłacić 67 zł niż 188,50 zł, zwłaszcza że tablicom naprawdę nic nie było. Zatem przypomnę wszystkim, którzy chcą sobie zostawić tablice po poprzednim właścicielu: jeśli są one w aktualnym wzorze, tj. czarne litery na białym tle i gwiazdki UE, i nie są uszkodzone, to możecie tak zrobić. Jeśli urzędnik/czka się nie zgadza, to domagajcie się decyzji w formie pisemnej, od której możecie się odwołać. Nie pozwalajcie sobie wcisnąć ustnych decyzji urzędnika, które są na waszą szkodę.
Ale dlaczego właściwie chciała mnie wyprowadzić ochrona?
To zupełnie inna sprawa: po numerku 14 pojawił się numer 18, a ja miałem 15. Ludzie z numerkami 16 i 17 również potwierdzili, że żaden z ich numerków nie pojawił się na tablicy przywołań. Przyszedłem więc do stanowiska i powiedziałem, że przeskoczyła kolejność, i że po 14 jest 15, a nie 18. Pani odpowiedziała wówczas, że na pewno wszyscy przegapiliśmy swoje numerki (tzn. ja, oraz ludzie 16 i 17) i mamy sobie wziąć nowe i czekać od początku. Odmówiłem i oświadczyłem, że będę siedział przy okienku aż zostanę obsłużony. Zagrożono mi wyprowadzeniem, ale ochroniarz w sali najzupełniej się do tego nie kwapił. W końcu udało się jednak załatwić moją sprawę. W każdym razie było wyjątkowo śmiesznie. Za 3 tygodnie idę tam znowu!