Cztery razy nie zdasz na prawko i tysiak leci. Nowe stawki za egzaminy już tu są
Województwo śląskie ogłosiło już nowe stawki za egzaminy na prawo jazdy kategorii B. Zamiast 170 zł, będzie 250 zł. W końcu to jest biznes, a nie żadne sprawdzanie umiejętności.
Jest inflacja, każdy chce zarobić, wszyscy (oprócz stacji kontroli pojazdów) podnoszą więc ochoczo ceny. Niedawno zmieniły się przepisy, które nałożyły na sejmiki województw obowiązek ustalania opłat za egzaminy, ustalając jednak limit ceny za egzamin na kat. B na 250 zł. Sejmiki województw porozumiały się ze sobą i wspólnie ustaliły, że w całym kraju będzie obowiązywać jednolita, maksymalna stawka opłaty za egzamin, tj. 250 zł. Dwie i pół stówy za to, żeby egzaminator mógł cię oblać. Województwo śląskie już ogłosiło nowe stawki za egzaminy, więc kto nie zdążył zrobić prawa jazdy wcześniej, teraz zapłaci więcej.
Zbudowaliśmy system, w którym egzaminator ma własny interes w oblaniu egzaminowanego
Optymalnie byłoby, gdyby nikt nie zdawał. Wówczas wszyscy adepci płaciliby w nieskończoność, ale ta koncepcja ma wady, bo w końcu by się zniechęcili. Oczywiście niektórzy podchodziliby do egzaminu nawet 192 razy, jednak ogólnie z czasem liczba zdających by spadła. Należy więc utrzymywać taki poziom niezdawalności, żeby ludzie musieli podchodzić do egzaminu 3-4 razy i uznawali to za normalne. Tak po prostu jest, nie ma się czym przejmować, zdałem za czwartym razem i jest ekstra, cieszę się, hura – WORD też się cieszy, bo skasował cię 4 razy za dokładnie to samo.
Wszystko tu jest postawione na głowie
Wszystko też bazuje na założeniu, że życie w nowoczesnym świecie bez prawa jazdy jest trudne, więc jeśli ktoś dysponuje możliwościami do wydawania tego niezwykle przydatnego uprawnienia, to bezwzględnie przekształci to w dochodowy biznes. Kursantom tak zależy na uzyskaniu prawa jazdy, że przymykają oko na idiotyzm systemu, w końcu to się zdaje raz, trzeba zacisnąć zęby i dać radę. Nikt nie będzie walczył z debilizmem obecnej sytuacji, bo nikt nie ma w tym interesu – dla siebie nie uwalczy nic, co najwyżej dla zdających w przyszłości, czyli nie będzie mieć z tego żadnej korzyści.
Przypomnę, że zdawalność egzaminu na kategorię B spada – z ok. 42 proc. w 2020 r., do 39,4 proc. w 2021 r. i do ok. 38 proc. w roku 2022. Oznacza to, że już bliżej jest do tego, żeby każdy musiał statystycznie podejść do egzaminu trzy razy. W Małopolskim Ośrodku Ruchu Drogowego o znaczącym skrócie MORD, egzamin praktyczny za pierwszym razem w 2022 r. zaliczało tylko 26 proc. egzaminowanych. To istny mord na portfelach kierowców.
Przykładem idiotyzmu systemu jest kwestia zapinania pasów
Jeśli powiemy egzaminatorowi, że jesteśmy gotowi do jazdy, a mamy niezapięte pasy, to egzamin kończy się niezaliczeniem. Czyli w rzeczywistości nie odbył się i powinniśmy otrzymać zwrot pieniędzy, bo egzaminator nie wykonał swojej pracy – nie sprawdził naszych umiejętności prowadzenia pojazdu. Podobnie jest jeśli nie nazwiemy odpowiednio oświetlenia pojazdu w części „przedjezdnej”. Zapłaciliśmy 250 zł za sprawdzenie naszych umiejętności przemieszczania się w ruchu ulicznym prowadząc samochód, co się nie odbyło, a pieniądze pobrano.
Równie idiotyczna jest kwestia popełnienia błędu w ruchu ulicznym – nie mówię o przejeździe na czerwonym czy spowodowaniu kolizji – ale o typowym błędzie typu zapomnienie o włączeniu kierunkowskazu. Jeśli popełnimy dwa błędy (np. 2 razy ten sam błąd), to narka. To jeden z nielicznych egzaminów, jeśli nie jedyny, gdzie musimy zrobić wszystko dobrze i musimy mieć 100 proc. poprawnie wykonanych zadań. Prawie każdy egzamin ma jakiś próg zdawalności, poniżej którego nie zaliczamy. Czasem jest to 0,5, czasem 0,75, a w tym przypadku jest to 1, czyli całość egzaminu. Przyjmuje się za konieczne, żeby osoba po kursie prawa jazdy umiała już wszystko na drodze i nie bierze się w ogóle pod uwagę kwestii doświadczenia.
Pewnie już to mówiłem, ale Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego powinny zostać zlikwidowane
Place manewrowe zamienione na kwietniki, a egzaminatorzy rozpędzeni na cztery wiatry. Zamiast tego należy powołać Wojewódzki Ośrodek Szkolenia Kierowców – WOSK, gdzie państwo szkoliłoby kierowców własnymi siłami, zamiast zlecać to prywatnym szkołom jazdy. Po przejściu trzymiesięcznego kursu państwowego otrzymywałoby się prawo jazdy. Za wszelkie przewinienia dokonane przez kursantów danego ośrodka w ciągu 1 roku od otrzymania uprawnień instruktorzy odpowiadają finansowo, tzn. jest im ucinane z pensji – nie na tyle, żeby umarli z głodu, ale na tyle, żeby mieli motywację do nauki jazdy bezpiecznej. W tej chwili jedyne do czego ma motywację egzaminator, to do tego, żeby nas upokorzyć za nasze 250 zł.