REKLAMA

Liczba samochodów nie ma wpływu na liczbę wypadków. Wiecie, jak było w 1957 r.?

Gdyby przyłożyć standardy bezpieczeństwa z 1957 r. do dzisiejszej liczby pojazdów, to w samej stolicy ginęłoby 57 tys. pieszych rocznie. 

liczba wypadków w warszawie
REKLAMA
REKLAMA

Kończy się rok 2020, co wcale nie jest dobrą wiadomością, bo 2021 nie zapowiada się o wiele lepiej. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, 2020 był średni lub słaby. W 2019 r. na warszawskich ulicach życie straciło 35 osób i była to rekordowo niska wartość. Tzn. od lat ten wskaźnik spadał, osiągając w 2019 r. właśnie najniższą do tej pory notowaną liczbę. W 2020 r. już w październiku mieliśmy 38 zabitych, z tego 20 to piesi, a z tych 20 pieszych, sześciu zginęło pod tramwajami i dwóch pod pojazdami innymi niż samochody.

Liczba wypadków śmiertelnych w Warszawie w 1957 r.

Nie było za ciekawie. W moje ręce wpadł numer Życia Warszawy z podsumowaniem wypadków za rok 1957. W Warszawie zginęło wtedy 114 pieszych (nie podawano ogólnej liczby zabitych, ale piesi stanowili w niej zapewne większość). Miasto stołeczne liczyło wówczas 1,1 mln mieszkańców, a jeździło po nim... no ile samochodów, cwaniaki? Wiecie ile?

Około dwudziestu tysięcy.

I to wliczając w to wszystkie auta ciężarowe, osobowe i autobusy. W całej Polsce było wtedy, według różnych danych, od 40 do 50 tys. samochodów osobowych i ok. 180 tys. samochodów ciężarowych. Przyjmijmy dla uproszczenia wartość 20 tys. dla 1957 r., a dla obecnych lat – milion pojazdów, czyli 500 razy więcej. Gdyby liczba wypadków i zabitych zależała od natężenia ruchu samochodowego, dziś rocznie ginęłoby 500 x 114 = 57 tys. pieszych rocznie czyli 156 pieszych dziennie. Oczywiście takie przełożenie 1:1 jest zupełnie bezsensowne, ale pozwala zauważyć prostą prawdę: liczba pojazdów nie ma żadnego wpływu na bezpieczeństwo. Mniejszy ruch nie oznacza mniejszej liczby wypadków, a większy nie oznacza większej. Co więcej, samochody jeździły wtedy powoli, bo po prostu były słabe i nie miały mocy. Mało kto był w stanie rozpędzić wóz do 60 km/h.

Jakie były przyczyny wypadków 63 lata temu?

I czemu piesi ginęli tak masowo pod kołami samochodów, których nie było? Powody były różne. Pierwszym był brak oświetlenia ulicznego lub niedziałające oświetlenie. Było po prostu kompletnie ciemno, a panujące ciemności sprawiały, że pieszych nie było widać. Już widzę jak aktywiści biegną mnie zabić dla bezpieczeństwa innych, ale taka jest prawda: jeśli poruszasz się w zupełnych ciemnościach, albo rozświetlonych tylko bardzo wątłymi reflektorami auta z lat 40. czy 50., to jest większa szansa że kogoś nie zauważysz. Dlatego tak ważne są wszystkie elementy sprawiające, że pieszy jest widoczny – od latarni w mieście aż po odblask w terenie pozamiejskim.

Drugim powodem był brak sygnalizacji świetlnych w mieście lub też ich znikoma liczba. To oznacza, że nie istniały żadne jednoznaczne zasady kiedy można, a kiedy nie można jechać/przechodzić przez jezdnię. Piesi wchodzili tam, gdzie uważali, a kierowcy po prostu jechali, zupełnie się tym nie przejmując. W końcu nie po to byli Kierowcami, żeby byle komu ustępować i hamować. Nędzne hamulce były zresztą kolejnym powodem wypadków. Pieszy właził, kierowca niechętnie hamował, a nawet jeśli już dusił pedał, to i tak niewiele to dawało.

Taksówki warszawskie w 1957 r.

Potem mamy konstrukcję samych pojazdów

Wystające elementy, ostre krawędzie, ornamenty na masce prujące wnętrzności. Zero ochrony pieszych. O pasażerach nie wspominając, byle uderzenie potrafiło zakończyć się nabiciem się kierowcy na kolumnę kierowniczą, co zakańczało skutecznie jego życie. Ponadto jazda pod wpływem alkoholu była rzeczą powszechną i do tego niezbyt intensywnie tępioną. Podsumowując: mamy wstawionych kierowców, jadących samochodami z ostrymi krawędziami, z fatalnymi hamulcami i oświetleniem, przez ciemności, nie zwracających uwagi na pieszych, którzy wychodzą na ulicę bez rozglądania. Trup ściele się gęsto. Zwracam więc uwagę, jak gigantyczny skok zrobiliśmy od tamtego czasu. Prawdopodobieństwo bycia zabitym przez samochód spadło od 1957 r. ok. 1500-krotnie.

REKLAMA

A teraz doszliśmy do pewnego poziomu, który będzie już trudno pokonać

Rok 2020 będzie gorszy niż 2019 jeśli chodzi o liczbę ofiar wypadków drogowych. Żeby zejść niżej, trzeba by wprowadzać radykalne rozwiązania, które mogą być na razie dla nas trudne do zaakceptowania – zarówno same pomysły, jak i sposób ich wprowadzania. Po prostu mentalne godzimy się na jakiś niski poziom liczby ofiar, uznając że jest ruch, jest i ryzyko, i wolimy mieć jako społeczeństwo możliwość łatwiejszego przejechania kosztem tego, że gdzieś, ktoś może czasem zginąć, np. nasze dziecko albo coś.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA