Karta rowerowa w aplikacji mObywatel? Przestańmy reanimować tego trupa
Wiara w świstki papieru nie przestaje mnie zadziwiać. Może jeszcze naprawdę karzmy dzieci za jazdę rowerem bez uprawnień, żeby było śmieszniej. Karta rowerowa w aplikacji mObywatel to reanimowanie trupa, a nie żaden postęp.
Stosowanie się do przepisów ma jakieś granice. Teoretycznie obywatel nie może sam sobie wybierać, które przepisy mają sens, a które nie. W praktyce tak dzieje się cały czas. Karta rowerowa nadaje się idealnie do ignorowania, bo kompletnie nic nie wnosi. Tymczasem umyka szansa, żeby umieścić ją w aplikacji mObywatel. Oby się nie udało.
Czy twoje dziecko ma kartę rowerową?
Nie wiem, czy moje ma, chyba ma. Teoretycznie powinno, bo powyżej 10 roku życia trzeba mieć kartę rowerową, żeby poruszać się rowerem, i tak do osiemnastki. Gdyby wprowadzano to do aplikacji mObywatel, to mógłbym sprawdzić, ale mam nadzieję, że nie będę mógł. Podobno policja ma taki problem, że ona tego nie wie, czy ktoś ma kartę rowerową, czy nie ma.
Autokult donosi, że grupa posłów chciała wykorzystać okazję i wprowadzić kartę rowerową do aplikacji mObywatel. Okazja jest taka, że niedługo umieszczone tam dokumenty mają się stać równoważne względem tradycyjnych dokumentów. I podobno jest to problem, że nie ma nawet żadnej bazy wydanych kart rowerowych. Policja nie może sprawdzić, czy ktoś jedzie na rowerze legalnie, czy nie, bo nikt tych kart ze sobą nie wozi. Jak w ogóle wygląda teraz taka karta? A jakby była w aplikacji, to wszystkie dzieci mają telefony i sami rozumiecie.
Proponowałbym nie nadawać karcie rowerowej większego znaczenia. Wystarczy nam już świstków i przepisów, których nie da się przestrzegać.
Karta rowerowa to przerost formy nad treścią
Dlatego nie umacniajmy tej formy. Dzieci powinny umieć jeździć na rowerze i znać podstawowe przepisy, to bezsporny fakt. Obecnie szkoła może zorganizować egzamin praktyczny, na którym trzeba się wykazać minimalnymi umiejętnościami. Podejrzewam, że tak jak nie ma bazy posiadaczy kart rowerowych, tak nie ma statystyk zdawalności. W jednym z raportów NIK wyczytałem, że w kontrolowanej szkole zdali wszyscy. Pewnie ta szkoła nie jest wyjątkiem. Elementem dodającym powagi temu egzaminowi jest obecność policjanta. I na tym powagę bym zakończył.
Kto na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu prowadzi pojazd inny niż mechaniczny, nie mając do tego uprawnienia, podlega karze nagany albo karze grzywny do 1500 złotych - artykuł 94 prawa o ruchu drogowym
Teoretycznie za jazdę bez uprawnień można otrzymać mandat w wysokości 1500 zł. Nikt nie wręczy go jednak dziecku. Niby można ścigać rodziców, ale bądźmy poważni, za co? Za jazdę po chodniku, po którym sami kazali mu jechać, bo na ulicy jest niebezpiecznie? Co pozytywnego ma wyniknąć z tego, że policja będzie mogła sprawdzić uprawniania, do których dostęp daje się wszystkim jak leci?
Rozsądek ważniejszy niż karty
Po stronie rodzica jest wpojenie dziecku zasad, które zapewnią mu bezpieczeństwo na drodze. Żadna karta rowerowa go tego nie nauczy. Albo można bez większych obaw 10-letnie dziecko wysłać samo na rower, bo ogarnia świat, albo nie, bo jeszcze do tego nie dorosło. Łapanie przez policję 17-letnich dzieci bez karty rowerowej to jakaś prawna fikcja.
Jak powinno być? Powinno być tak, że każde dziecko po ukończeniu 10. roku życia ma prawo samodzielnie jeździć rowerem, gdyż odpowiednie zasady i przepisy poznało w szkole. Egzamin w obecności policjanta mógłby nawet zostać, żeby podkreślić wagę wydarzenia. Tyle w zupełności wystarczy, nie ma potrzeby nikogo legitymować. Nie reanimujmy tego trupa, jakim jest karta rowerowa.
Czytaj dalej: