Już wiem, jak jeździ Jeep Avenger, czyli samochód roku z Tychów. To Fiat 500 w sosie amerykańskim
Jeep Avenger jeszcze porządnie nie zadebiutował, a już zebrał prestiżowe laury. Teraz miałem okazję pojeździć wersją, która w Polsce będzie pewnie akurat tą sprzedająca się gorzej – czyli elektryczną.
„Jaki uroczy!”. Oto częsta reakcja na słodkiego kotka, uroczego bobasa albo na przykład na różowy sweter z gruszką. Ale jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, by podobny tekst rzucić na widok samochodu marki Jeep. Tak jak Bruce Willis raczej nie powoduje reakcji niczym małe, puchate zwierzątko, tak i Jeepy kojarzyły się z czymś bardziej stereotypowo męskim i brutalnym.
To nie były subtelne wozy. Nie czarowały detalami, zamiast tego raczej oburzały jakością plastików. Nawiązywały do terenowej tradycji i właściwie każdym model rzeczywiście potrafił coś w terenie. Były wielkie, zwykle miały wielkie silniki, a na asfalcie jeździły jak łajba z kółkami. Czuły się tam jak postacie kreowane przez Bruce’a Willisa czułyby się na odczycie niszowej poezji z Iranu.
Teraz Jeep bardzo się zmienił
Odkąd marką zarządzają Włosi (to nietypowy widok – na prezentacji nowego modelu o historii firmy opowiadali Włosi po angielsku z włoskim akcentem), to już kompletnie inna para kaloszy. Czy raczej modnych szpilek.
Nie będę tu rozstrzygał, czy to zmiana na lepsze (dla tych, którzy chodzą w wiecznie ubłoconych butach pewnie nie) czy na gorsze. Nie można też zarzucić Jeepowi, że zupełnie zatracił swoją offroadowość. W gamie nadal jest przecież Wrangler, mamy też Gladiatora – i bardzo możliwe, że są tam też dlatego, że wasza księgowa i sąsiadka kupiły sobie po egzemplarzu Renegade’a.
W każdym razie, teraz Jeep zyskał zdecydowanie więcej stylu – i to takiego w dobrym wydaniu, bo włoskiego. Ktoś troszczy się o detale, styliści czarują ukrytymi nawiązaniami do Willysa (ale nie Bruce’a), auta mogą mieć modne kolory i nie muszą – lub nie mogą – mieć napędu na cztery koła.
Tak jak nowy Jeep Avenger
Ten model zdążył już zostać Europejskim Samochodem Roku, choć pierwsze jazdy dla dziennikarzy innych niż jurorzy plebiscytu, odbyły się dopiero teraz. W skrócie: to nieduży (ma odrobinę ponad cztery metry długości) crossover. Czy jest elektryczny? „Ja” – odpowie Niemiec. „Qui” – powie Francuz, „Yes” – skwituje Anglik, ale ja jako Polak odpowiem „to zależy”. Będą w swoich językach wtórować mi Włosi i Hiszpanie.
O ile Avenger został zaprojektowany jako samochód elektryczny, o tyle Włochy, Hiszpania i Polska otrzymają także wersję benzynową. Wielkiego wyboru tu nie będzie – 100 KM, benzyna, 1.2 turbo i wyłącznie ręczna (szkoda!) skrzynia biegów. Ale jest i to się liczy, bo Avenger wyłącznie na prąd to dla polskich klientów chyba wciąż trochę za dużo. To nietypowa sytuacja. Częściej bywa tak, że auto na prąd powstaje po przerobieniu modelu pierwotnie projektowanego jako spalinowy. Tu jest odwrotnie.
Jak jeździ Jeep Avenger EV?
Podczas pierwszych jazd nie było akurat modelu spalinowego, tylko elektryczny. Ma 156 KM i 260 Nm. Póki co w gamie nie ma innego motoru na prąd, więc jeśli ktoś chce np. mieć więcej mocy, musi zainteresować się innym wozem. Pojemność akumulatora to 51 kWh netto, a zasięg według danych może sięgać 550 km.
Avenger nie jest terenówką – choćby dlatego, że nie ma napędu na cztery koła, nawet gdyby klient chciał dopłacić za to wszystkie pieniądze świata. Konstruktorom byłoby chyba jednak wstyd, gdyby wypuścili wóz ze znaczkiem Jeepa, który zawiesi się na pierwszym lepszym krawężniku. Avenger jest więc tak terenowy, jak może być, pozostając przednionapędówką. Prześwit to rozsądne 20 centymetrów, kąt natarcia to 20 stopni, rampowy tyle samo, a kąt zejścia ma 32 stopnie. Wystarczy i na krawężniki i na zjazdy do garażu. Oprócz tego, Avenger ma kontrolę trakcji z kilkoma trybami – w tym takimi, których większość właścicieli pewnie nigdy nie włączy, czyli np. na piach i na błoto. Czy to działa? Jeszcze nie sprawdzałem. Wróćmy do pytania postawionego wcześniej…
…czyli jak jeździ Jeep Avenger EV?
Nie, nie, jeszcze chwila. Najpierw rzut oka na design. Mimo małych wymiarów, udało się tu zachować pewną „jeepowość” i raczej nikt nie powinien mieć wątpliwości co do tego, jakiej marki jest ten uroczy samochodzik. Większość egzemplarzy do testów była żółta, a ja wziąłem błękitnego, chyba jeszcze ciekawszego. Choć są tacy, którzy uważają, że to kolor wyłącznie dla pań. Gadają głupoty.
Tradycyjnie dla nowych Jeepów z włoskiej ery, komu się nudzi (np. przy ładowarce), ten może zabawić się w szukanie detali w postaci rysunku atrapy chłodnicy z Willysa. Można je wypatrzyć m.in. na felgach i na zderzaku. Widać też rysunek chłopca patrzącego w lunetę na przedniej szybie. Zerka w gwiazdy narysowane po drugiej stronie szyby. Komu nudzi się jeszcze bardziej, może szukać części z napisem „Made in Poland”. Też ich nie brakuje (podpowiedź: patrzcie chociażby na opony).
Przy wchodzeniu do auta zauważyłem pierwszą wadę. Tradycyjnie dla nowych aut koncernu Stellantis – tych na platformie dostosowanej do budowy wersji elektrycznych – próg jest bardzo szeroki. Trzeba wysoko podnieść nogę, by się o niego nie potknąć. Jeśli ktoś chce kupić crossovera, bo „wygodnie się wsiada”, niech to przemyśli.
To może wreszcie dowiemy się, jak jeździ Jeep Avenger EV?
Już prawie do tego dotarliśmy. Jeszcze tylko parę słów o wnętrzu. Mamy tu dość kolorowy (można poprosić o listwę w kolorze nadwozia) kokpit z wygodnym w obsłudze ekranem. Charakterystycznym punktem jest zwijana, gumowa pokrywka schowka. Można ułożyć ją tak, by oprzeć o nią telefon, ale uwaga – wtedy łatwo zasłonić sobie przyciski do zmiany biegów. Avenger nie ma tradycyjnej dźwigni, tylko przełączniki, którymi wybiera się, czy jedziemy do przodu czy do tyłu. W środku widać też typowy festiwal guzików i dźwigienek z innych produktów koncernu. Przycisk do wyboru trybów jazdy od razu kojarzy się np. z Peugeotami, Citroenami, Oplami…
Z tyłu auto nie grzeszy przestronnością. Bagażnik ma 380 litrów pojemności.
Ruszajmy!
Celowo odwlekałem opis wrażeń z jazdy, bo… to nie one są tu najważniejsze. Jeep Avenger EV jeździ po prostu poprawnie, jak przystało na auto tego typu i tej klasy. Osiąga 100 km/h w 9 sekund, więc jest żwawy, ale trudno nazwać go szybkim czy sportowym. Oczywiście w mieście w zupełności wystarczy. Na autostradzie może niektórym przeszkadzać prędkość maksymalna na poziomie tylko 150 km/h.
Zasięg pokazywany przez auto wynosił ok. 400 km, a zużycie – przyzwoite 14,6 kWh na sto kilometrów. W kwestii prowadzenia czy resorowania, Avenger też zasługuje na podniesiony kciuk. Jest w porządku. To samochód, który nie zostawia większych wspomnień jeśli chodzi o to, jak jeździ. Po prostu się porusza. W przypadku aut elektrycznych jest trochę mniej czynników tworzących wrażenia z jazdy. Trudno ocenić dźwięk czy działanie skrzyni.
Jeep Avenger EV będzie kupowany głównie za styl
Ten wóz kojarzy mi się z Fiatem 500. Nie tylko ma podobny kokpit, ale i jest w ogóle podobny w koncepcji. Trochę stylu retro, trochę nawiazań do klasyki, odrobina miękkich linii, modne kolory, miejskie rozmiary – tyle że zamiast stylu „dolce vita” jest tu trochę jankeskich odwołań. Ten pomysł ma sens i sporo uroku, a Jeep Avenger EV nie psuje dobrego wrażenia żadnymi wielkimi wadami, które ujawniałyby się podczas jazdy. Może prócz szerokiego progu. Czy to wystarczy, by klienci zapłacili co najmniej 174 000 zł? Nie sądzę, ale wersja benzynowa za stówkę będzie się sprzedawać. Gdyby jeszcze miała automat...
Czytaj również: