Jeździłem Jeepem Avengerem w wersji benzynowej. Brakuje mu jednej rzeczy, by kupiła go Kowalska
Jeep Avenger 1.2 to wybór dla tych, którzy nie są jeszcze gotowi na codzienne ładowanie auta elektrycznego. Jest jednak aż za bardzo tradycyjny.
„Dzień dobry, szukamy samochodu dla żony…” – takim tekstem wita się całkiem spora grupa klientów salonów samochodowych. Jaki powinien być idealny „samochód dla żony”? To na przestrzeni lat mocno się zmieniało. Kiedyś wystarczyło, że po prostu był. Byle nie za nowy, byle nie za drogi, byle nie za piękny, bo mężowie często nie wierzyli w możliwości żon i kupowali byle co, „żeby nie było szkoda obić”. Nigdy nie rozumiałem tej logiki, bo jak ktoś ma ładny wóz, którego mu żal, to uważa bardziej. Dajcie mi piękną, drogą, białą koszulę i nawet zapijając barszcz czerwony sokiem porzeczkowym podczas podróży terenówką po wertepach zrobię wszystko, by się nie zachlapać. W dresowej koszulce na grillu ubrudzę się nawet podczas jedzenia bułki.
Teraz takie auta muszą być bezpieczne i stylowe
Najlepiej, jeśli mówimy o SUV-ie. Ma się siedzieć wysoko, więcej widzieć, no i wóz nie może wyglądać jak auto ekipy naprawiającej kanalizację. Szyk, ładne akcenty stylistyczne, interesująca gama kolorów. To, ile ma koni i czy zawieszenie było dopracowywane przez kierowców wyścigowych, schodzi na dalszy plan.
Bardzo nie chcę, żeby to, co piszę, brzmiało dla kogoś seksistowsko. Z pewnością niektóre żony szukają mocnych, ostrych aut. Trend wygląda jednak tak, że na topie są SUV-y. Idealnym autem „dla żony” może być na przykład Jeep Avenger.
Jeździłem wczoraj wersją „dla Kowalskiej”
Większość rynków europejskich dostała wyłącznie wersję elektryczną. Hiszpania, Włochy i Polska otrzymały jednak także odmianę spalinową. Ma pojemność 1.2, turbodoładowanie i 100 KM.
O ile Avenger elektryczny to raczej wybór przede wszystkim dla zamożnych mieszkańców państw zachodnich, o tyle wersja spalinowa powinna spodobać się Polakom o wiele bardziej. Pierwsza kwestia to oczywiście dostępność infrastruktury do ładowania. Druga to cena. O ile Avenger EV kosztuje nie mniej niż 174 000 złotych, o tyle wersja tankowana na stacji benzynowej to wydatek niższy o ponad 74 tysiące. Starczy na kolejne auto.
Jeep Avenger 1.2 gra w kurczącej się lidze aut poniżej 100 tysięcy
Reprezentacja SUV-ów jest tu naprawdę niewielka. OK, Jeepa dzieli od magicznej granicy tylko 500 złotych, ale liczy się efekt, również ten psychologiczny.
Trzeba jednak uczciwie zauważyć, że tak naprawdę Jeep Avenger 1.2 powinien kosztować o wiele więcej. Ten bazowy ma dość niezrozumiałe braki w wyposażeniu. Tylko cztery głośniki i brak jakichkolwiek czujników parkowania albo kamery to może nie skandal, ale nadmierna oszczędność już raczej tak. Aby Avenger miał te „gadżety” i trochę lepiej wyglądał – a nie oszukujmy się, Jeepa kupuje się też dla prezencji i powinien mieć przynajmniej alufelgi i lakier metalizowany – trzeba zapłacić około 120 tysięcy złotych. Wtedy robi się atrakcyjny.
Jaki jest Jeep Avenger 1.2?
Jeździłem bogato wyposażoną odmianą – i za takim samochodem można się obejrzeć. Bardzo ładny, złoty lakier będzie pewnie tym najczęściej wybieranym, ale w gamie są też inne miłe dla oka. Czerwony, turkusowy – ktoś, kto projektował Avengera miał gust.
Samochód czaruje detalami i puszcza oko do odbiorcy np. małymi wzorami grilla Willysa ukrytymi w różnych miejscach wozu. Już po teście odmiany elektrycznej pisałem, że to taki Fiat 500, tyle że z nadwoziem typu SUV i polany sosem amerykańskim. Trochę retro, przekonujący wyglądem i nawiązaniami do legendy.
Wnętrze też jest ładne
Akcenty w kolorze nadwozia, niezły ekran dotykowy i kilka fizycznych przycisków w roli skrótów oszczędzających kierowcy kilku kliknięć na wyświetlaczu – to da się lubić. Mniej lubi się szeroki próg utrudniający wsiadanie (trzeba wysoko podnieść nogę) i ograniczoną przestrzeń z tyłu.
O tym wszystkim już jednak pisałem przy okazji jazd „elektrykiem”. Teraz czas na najważniejsze.
Jak jeździ Jeep Avenger 1.2?
100 KM w dzisiejszych czasach zapowiada porcję emocji podczas jazdy godną jedzenia chleba. Moment obrotowy to 205 Nm, a przyspieszenie do setki „na papierze” wynosi 10,6 s. Całkiem nieźle. Prędkość maksymalna to 184 km/h.
Wrażenia podczas jazdy są niezłe. Wóz w odmianie spalinowej jest lekki, bo powstawał z myślą o silniku elektrycznym – i wtedy też zadbano o to, by nie ważył za wiele. Niecałe 1600 kg jako EV i mniej niż 1200 kg jako Jeep Avenger 1.2 – to jak na obecne standardy waga lekka. Włosko-amerykańsko-polski (bo powstaje w Tychach) SUV-ik nie objadał się po osiemnastej.
Auto jest żwawe i dobrze się prowadzi
Biegi wchodzą precyzyjnie, a lewarek jest długi i pod ręką. Zaraz, zaraz… biegi wchodzą? Lewarek? O co tu chodzi?
Owszem – Jeep Avenger 1.2 ma sześciobiegową skrzynię ręczną. To nie jest kwestia oszczędności kogoś, kto konfigurował testowy egzemplarz. W gamie nie ma odmiany z automatem. Jak na razie, ktoś kto nie lubi zmieniać biegów samemu musi dopłacić do Avengera EV. Czy w przyszłości automat się pojawi? Nie jest to wykluczone, ale póki co nie ma o tym mowy. Być może do cennika trafi hybryda, ale będzie droższa niż kilka tysięcy złotych, które trzeba by dorzucić, gdyby Jeep Avenger 1.2 miał w opcji skrzynię tego typu.
Trochę szkoda
Zarówno auto dla żony jak i dla męża coraz częściej musi mieć dziś skrzynię automatyczną. Polacy się do tego przekonali. Nie boli ich już aż tak ewentualna dopłata, bo kilka tysięcy złotych w jedną czy w drugą przy obecnych cenach nie robi ogromnej różnicy. Automat to wygoda w korkach i nie tylko. I dlatego trochę boję się o rynkowy żywot Avengera. Gdyby miał taką przekładnię, byłbym o niego spokojny. Ma niezłą cenę, świetny wygląd, ładne kolory, dobrze jeździ i powstaje w Polsce, co też może się dla kogoś liczyć. Ograniczony wybór skrzyni może być kłopotem. Ale może tylko mi się tak wydaje i do salonów ustawią się w kolejce ci, którzy wolą mieć kontrolę nad pojazdem.
Czytaj również: