Aby zrobić ciekawy test Hyundaia i20, pojechałem obejrzeć kolekcję opuszczonych kiosków
Pojechałem zobaczyć opuszczone kioski. Wróciłem nie autostradą, ale przez wioski. Z tego testu wysnułem ciekawe wnioski. Pozdrawiam, autor – Tymon Grabowski.
Ja wam mówię, zmarnowałem swój talent. Mogłem zostać raperem jak Tede. Ale w sumie wymyślanie ciekawych testów samochodów jest jeszcze trudniejsze niż pisanie rapsów. Weźmy na przykład takiego Hyundaia i20: dostałem go na tydzień i muszę wymyślić coś ciekawego. Wymyśliłem, że pojadę na wycieczkę, żeby sprawdzić jak się sprawuje na autostradzie i na drogach pozamiejskich. Bo to, że i20 daje radę w mieście, wydaje się względnie oczywiste.
Znalazłem nadzwyczaj ciekawy link. Ktoś zebrał w szczerym polu ponad 60 kiosków Ruchu. Stoją sobie w odległości ok. 130 km od Warszawy, tworząc jakby aleję opuszczonych budek. Wyglądało mi to na świetny pomysł na spędzenie dnia z Hyundaiem i20. Na miejsce pojadę sobie autostradą, a wrócę przez wioski. Tak naprawdę ten link spadł mi z nieba, bo gdy go znalazłem, to jeździłem i20 już cztery dni, nie mając pomysłu, jak go pokazać.
To wyjątkowo zwykły samochód
Hyundai niepostrzeżenie do perfekcji opanował budowanie zwykłych samochodów. Wyglądają nowocześnie, ale niczym się nie wyróżniają. Klienci to lubią, zwłaszcza instytucjonalni. Widzimy setki i20 na ulicy – jako auta nauki jazdy, jako samochody flotowe, ale przeważnie nie zwracamy na nie uwagi. To doskonały samochód dla kogoś, kto nieszczególnie interesuje się motoryzacją i potrzebuje dojechać z punktu A do B. W i20 można idealnie wtopić się w tłum, nikt nie będzie pamiętał jakim samochodem przyjechałeś, nikt nie posądzi cię że jesteś „bogatym burakiem”. Dla mnie to duża zaleta.
Z drugiej strony wersja którą testowałem, to ta najdroższa w gamie. Pod maską ma 100-konny silnik 1.0 T-GDI (3 cylindry i turbo), który łączy się z siedmiobiegową skrzynią sekwencyjną, dwusprzęgłową i oczywiście zupełnie automatyczną. Oprócz tego są jeszcze wersje: 1.2 MPI 75 KM, 1.2 MPI 84 KM i 1.0 T-GDI z manualem. Wszystkie mają pięć biegów. Pięć, nie sześć. Ale automat ma siedem. Rozumiecie. Ja tak średnio.
Hyundai i20 1.0 T-GDI – jazda w trasie
Zanim ruszyłem w podróż do opuszczonych kiosków, jeździłem 4 dni po mieście. W warunkach miejskich i20 z „automatem” sprawdza się bardzo dobrze, z wyjątkiem jednego momentu i momentem tym jest ruszanie. Zatrzymujemy się pod światłami trzymając hamulec. Silnik gaśnie, bo CO2. Robi się zielone. Puszczamy hamulec. Silnik zaskakuje (jedno szarpnięcie), a potem auto rusza (drugie szarpnięcie). Jakby było jeszcze trzecie, to bym zwrócił brunch. W warunkach jazdy wyłącznie miejskiej zużycie paliwa ustabilizowało mi się na 6,9 l/100 km, jednak starałem się jeździć raczej delikatnie i oszczędnie. Skrzynia biegów, poza tym momentem ruszania, działa bez zarzutu. Potrafi zredukować z „siódemki” na „czwórkę” w szybkim tempie i gdyby ktoś mnie zapytał, ile koni ma ten samochód, powiedziałbym że ze 120.
Potem jednak wjechałem na autostradę, którą musiałem dojechać aż do Strykowa. Samochód o pojemności 1 litra trudno nazwać pożeraczem autostrad, więc byłem ciekaw jak sobie poradzi. I tu nastąpiło bardzo miłe zaskoczenie: im szybciej jedziemy, tym bardziej przestaje się czuć, że i20 to auto typowo miejskie. Przy 130-140 km/h jest wprawdzie głośne (ponad 75 dB, raczej 77), ale dynamika wypada znakomicie. Przyspieszenie od 120 do 140 km/h trwa wyjątkowo krótko, ani przez moment nie czułem że to auto jest za słabe na autostradę. Przy czym nie przekraczałem przepisowej prędkości nawet wyprzedzając tiry (nie popłaczcie się znowu o słowo „tiry”) i zjeżdżałem na prawy pas, gdy tylko było to możliwe i bezpieczne. Śmieszne, że na autostradzie każdy jadący lewym pasem sądzi że ci przed nim to zawalidrogi – myśli tak i ktoś jadący 140 km/h, i ten chcący jechać 160 km/h, i ten który nie schodzi poniżej 200 – wszyscy oni sądzą, że lewy pas powinien być dla nich natychmiast wolny, bo przecież oni chcą za...
Niestety, autostradowa jazda i20 kosztuje ponad 7 l na 100 km. Postanowiłem, że w drodze powrotnej będę oszczędzał, a teraz chcę tylko dojechać zobaczyć te kioski. Dobrze sprawował się prosty, nieaktywny tempomat z intuicyjną obsługą na kierownicy. Bardzo słabo działa natomiast nawiew dopóki nie włączymy klimatyzacji. W samochodzie jest po prostu duszno, a jechać z otwartą szybą się nie da, bo huk jest nie do zniesienia. Z klimatyzacją wszystkie problemy znikają, więc trzeba po prostu jeździć z włączoną „klimą”.
Hyundai i20 1.0 T-GDI – wyposażenie
Nie rozumiem polityki Hyundaia w zakresie wyposażenia. Miałem do dyspozycji wersję Premium, czyli najdroższą. Wydawałoby się, że wersja Premium będzie mieć wszystko. Błąd. Ma podgrzewaną kierownicę, ale nie ma keyless-go, nawet za dopłatą. Ma całkiem dobrą kamerę cofania, ale nie ma nawigacji – po wciśnięciu przycisku NAV pojawił się komunikat „sprawdź kartę”, sprawdziłem – nie było jej w slocie. I bardzo dobrze, bo po co komu dziś nawigacja w samochodzie? Podłączyłem iPhone'a pod USB i kazałem się prowadzić do podłódzkiego miasteczka Brzeziny, jako że kolekcja kiosków tam właśnie się znajduje. I cyk mapy Apple na ekranie Hyundaia – dały radę przeprowadzić mnie przez Stany Zjednoczone, to i z Brzezinami sobie poradzą. Po co te fabryczne nawigacje w ogóle jeszcze istnieją? Przy okazji: ta pani z Apple Maps tak pięknie czyta te nazwy miejscowości. Przejeżdżałem przez Tadzin – lektorka czytała ją jako „TADŻIN”, poczułem się jakbym jechał przez północną Afrykę i na miejscu zamiast budek ruchu czekaliby na mnie brodaci mężczyźni częstujący mnie sziszą.
Miasto kiosków
I oto już na horyzoncie majaczą kioski. Artykuł nie kłamał, faktycznie jest ich ponad 60. Ułożona z nich ulica ciągnie się dobre 200-300 metrów w głąb pola. Ktoś po prostu je tu zwozi i ustawia jeden obok drugiego. Nie wiadomo dlaczego, bo wiele z tych kiosków wygląda na prawie nowe i w bardzo dobrym stanie, gotowe do pracy. Prawdopodobnie prowadzenie kiosku jest już nieopłacalne. Kioski znikają z miast, coraz trudniej jest znaleźć budkę w której można kupić bilety i gazety. Wszystkie gazety są w internecie, a i bilety też coraz częściej mamy w aplikacji i w smartfonie. Coraz mniej osób pali papierosy (które też przez wiele lat stanowiły istotny element kioskowej oferty), więc powstaje pytanie co w takim kiosku sprzedawać.
Na samą ulicę między kioskami autem wjechać się nie da, ale można tam wejść. Teren jest nieogrodzony z żadnej strony. Pamiętam o podstawowej zasadzie urbexu – niczego nie ruszać, nie dotykać i nie zabierać. Obejrzeć, zrobić zdjęcia i sobie iść. Miejsce robi niesamowite wrażenie, postapokaliptyczny klimat aż się z niego wylewa. Po Wielkiej Zagładzie Ludzkości niedobitki mieszkają w wioskach-kioskach, czyli zbiorowiskach starych budek. Jeden z ocalałych wie, że gdzieś pod Brzezinami jest taka wioska, więc szuka resztek cywilizacji, ale kiedy dociera na miejsce, tam dawno już nikogo nie ma. Kręciłbym ten film.
Kiosków naliczyłem 62, a może 63. Trudno stwierdzić. Najlepsze są napisy „WOŁOMIN STREFĄ LEGII” i porzucone wyposażenie w kioskach, które pozwala sądzić, że opuszczano je w pośpiechu. Robi się strasznie zimno i zrywa się porywisty wiatr, więc i ja opuszczam to miejsce w pośpiechu, aby schronić się w Hyundaiu.
Droga powrotna
Ruszam z powrotem, ale nie do autostrady. Wolę przejechać przez wsie. Zawsze warto przejechać przez jakąś wieś – może w którejś z nich właśnie walczą magowie? Podczas spokojnej jazdy z prędkością ok. 70 km/h spalanie w Hyundaiu spada poniżej 6 l/100 km. Niestety, magów nie spotykam. Spotykam za to wiele opuszczonych domów i gospodarstw. Ziemia łódzka zdecydowanie nie jest w swoim okresie prosperity. W jednej wiosce zauważam przedziwny zamek wyglądający jak zrobiony z gołych betonowych bloczków pomalowanych na żółto. W innej trafiam na opuszczony sklep (było ich zresztą więcej). A w jeszcze innej – na polskie Stonehenge. Apogeum dziwności osiąga wieś Stachlew, w której minęła mnie ciężarówka hiszpańskiej marki Ebro. Nie zdążyłem jej zrobić zdjęcia – pojechała i tyle ją widziałem. Ebro na blachach EBR. Mówię wam, z tymi magami to prawda.
Hyundai i20 1.0 T-GDI – plusy i minusy
Moja żona twierdzi że auto jest niewygodne i że za nisko się siedzi. Nie zgadzam się – siedzi się akurat. Dzieci z tyłu nawet się jakoś zmieściły. Do plusów dopisuję siatkę w bagażniku, którą można złapać zakupy, żeby się nie wywróciły. I kamerę cofania z ostrym obrazem, lepszą niż w Toyocie. I to, że wnętrze jest niebieskie. Przynajmniej częściowo. Polubiłem dynamikę na wysokich obrotach.
Wśród minusów na pierwszym miejscu jest zdecydowanie szarpanie podczas ruszania, na drugim – brak systemu bezkluczykowego i denerwujące rozwiązanie z nawigacją (przycisk NAV, który wyświetla komunikat o braku nawigacji). Na drugim miejscu słaba wentylacja wnętrza i nadmierny huk podczas jazdy z otwartą szybą. Podczas testu zdarzyła się także usterka wynikająca ze złego montażu: źle dolegająca listwa na tylnych drzwiach zgięła się podczas ich otwierania, ponieważ zawadziła o drzwi przednie. Chyba tak nie powinno być.
Hyundai i20 1.0 T-GDI - cena
Nie wiem ile są warte te wszystkie opuszczone kioski. Wiem zaś, ile jest wart Hyundai i20 w wersji 1.0 T-GDI 7DCT i w odmianie wyposażeniowej Premium: 71 300 zł. Problem w tym, że za 800 zł więcej można mieć już i30 – o wiele większe, o wiele nowsze, z silnikiem mocniejszym o 20 KM i wcale nie w najbiedniejszej wersji. Nie będzie miało automatycznej skrzyni biegów, za którą wcale bym jakoś w tym samochodzie nie płakał. Nawet momentami żałowałem, że nie mogę sobie pozmieniać biegów. Najbardziej żałuję jednak, że nie mam pola, na którym mógłbym uprawiać opuszczone kioski i ozdabiać je wrakami samochodów. Wtedy mógłbym jeździć na co dzień najzwyklejszym samochodem, jaki bym znalazł – na przykład Hyundaiem i20 – i sprawiać wrażenie osoby zupełnie normalnej, a jakby ktoś pytał jakie mam hobby, zabierałbym go na wycieczkę po opuszczonych kioskach.