Najładniejszy kompakt premium stracił ekran. DS N.4 po liftingu: pierwsza jazda
DS N°4 to dawny DS 4. Francuski kompakt jest chyba najlepszym produktem swojej marki. Teraz przeszedł lifting, a ja jeździłem jego najbardziej przystępną odmianą.

Kompakty premium nie zawsze są premium. Widywałem Audi A3 tak skromne, że podobno kupowali je zakonnicy składający śluby ubóstwa. Widziałem BMW 1 z tak szokującymi brakami w wyposażeniu, że przypominało celę w botswańskim więzieniu. Jechałem kiedyś Mercedesem A (i to z tych nowszych, już nie z ery minivanowej) z tak słabym silnikiem, że spod świateł nie dał mi szans kierowca zardzewiałego Daihatsu Applause. A potem zrobił to znowu, żeby trochę się poznęcać.
Takie wozy - mimo znaczków na kierownicy, które sprawiają, że babcia jest dumna z wnuczka, który „sobie radzi” - nie robią szczególnego wrażenia wykończeniem, fotelami czy dbałością o detale. Nie czuć, że to coś więcej.
I wtedy wjeżdża DS 4

Czy DS jest marką premium? Zdaniem marketingowców koncernu Stellantis, jak najbardziej. Istnieją jednak również mocne argumenty na nie: to między innymi krótka historia, niewystarczający prestiż, skromna gama silnikowa opierająca się głównie na trzycylindrowych PureTechach o nieprzesadnie dobrej opinii i duże pokrewieństwo z innymi produktami koncernu (czyli: przełączniki i ekrany czasami różnią się za mało od tych z taniego Citroena).
Jak na razie, DS nie może rywalizować jak równy z równym z rywalami z Niemiec. Samochody z tym znaczkiem czasami rozczarowują, nie oferując ani szczególnie wielkiego komfortu (jak nowy DS No. 8) ani przestrzeni (jak DS No. 9).
Ale zawsze lubiłem DS 4. To kompakt, jak wspomniane A3, klasa A czy seria 1. Wyjątkowo ładny, niezwykle przyjemnie wykończony (naprawdę premium), z rewelacyjnymi fotelami, a przy tym ujmująco niesportowy. Czyli: DS4 nie goni za osiągami i prowadzeniem, zamiast tego oferując doskonały komfort na nierównościach i otulające wnętrze.

Teraz DS 4 już nie nazywa się DS 4
Model przeszedł lifting, w ramach którego zmieniła się między innymi nazwa. Zgodnie z nową logika marki, to już nie jest DS 4, a DS N°4. Pisownia może przysparzać nieco kłopotów, ale chodzi o francuski sposób zapisu liczb. Alternatywnie, jeśli nie chce wam się szukać dziwnych znaczków na klawiaturze, możecie pisać DS No. 4. Albo „DS Czwórka”. Każdy zrozumie, o co chodzi.
Co zmieniono przy okazji liftingu? Z zewnątrz nie trzeba było zmieniać zbyt wiele: trochę wyprostowano LED-owe „kły”, dodano nieco ostrzejszych linii i szczyptę wizualnej agresji (ale na szczęście nie za dużo, bo to nie jest sportowiec). Oprócz tego: nowe wzory felg, odcienie lakieru i tym podobne błyskotki. Chciałbym napisać, że nowa Czwórka na żywo dość zauważalnie różni się od poprzedniej, ale i tak szansa na to, że spotkacie na ulicy dwa egzemplarze obok siebie, jest znikoma. Jakikolwiek DS się i tak się wyróżnia.

W środku zniknął ekran
To brzmi dość szokująco: w czasach, w których wnętrza samochodów są jednym wielkim wyświetlaczem, usunięcie wielkiej tafli szkła byłoby wydarzeniem rewolucyjnym. Auto z obsługą wszystkiego przyciskami od razu stałoby się sławne - a przy obecnej mnogości funkcji jego kokpit zapewne wyglądałby jak w starym Boeingu 747, a guziki i dźwigienki musiałyby się znaleźć nawet na suficie.

DS N°4 ma jednak oczywiście ekran dotykowy - w dodatku z nowymi multimediami. Działają szybciej, a menu jest bardziej logiczne w obsłudze, choć wciąż np. włączenie nawigacji wymaga tak o dwa kliknięcia za wiele. Pojawił się też asystent głosowy korzystający ze sztucznej inteligencji, ale go nie sprawdziłem, bo nie znoszę gadać do auta (a jeszcze bardziej nie lubię, gdy mi odpowiada).
Zniknął jednak mały ekranik, który w poprzedniej wersji kompaktowego DS-a służył do… tak naprawdę nikt nie wie, do czego. Znajdował się na tunelu środkowym i służył raczej za gadżet. Dało się na nim np. rysować litery, wprowadzając w ten sposób adres w nawigację, ale dało się też zrobić to z poziomu głównego ekranu, co było bardziej intuicyjne. Taki „wyświetlaczyk” był ciekawostką, ale właściciele raczej za nim nie szaleli. Teraz go nie ma, ale konstruktorzy niestety nie zdecydowali się, by jakoś wykorzystać miejsce, które zwalnia. Została podstawka (poduszeczka?), ale służy do niczego. Czyli: był ekranik do niczego, a teraz jest podstawka do niczego.

Poza tym zbyt wiele się nie zmieniło
Fotele nadal są bardzo wygodne, obszerne i miękkie, choć fani bardzo niskiej pozycji za kierownicą nie będą zachwyceni (ale co robią w DS-ie?). Kierownica świetnie leży w dłoniach, a plastiki wyglądają porządnie i przyjemnie.
Szkoda tylko, że testowy egzemplarz był tak nieciekawie skonfigurowany. Szary lakier na zewnątrz nie jest jeszcze taki zły, ale kupowanie DS-a z czarnym wnętrzem to zbrodnia. Wersje z beżowym czy brązowym środkiem wyglądają po prostu pięknie. Szkoda tracić taką możliwość - a skoro ktoś już kupuje DS-a, raczej i tak ma niestandardowy gust.

Jak jeździ DS N°4?
To może być samochód hybrydowy, hybrydowy z wtyczką albo elektryczny. Jeździłem - choć przyznaję, że krótko - bazową odmianą. Ma 145 KM, na co składają się: trzycylindrowe, benzynowe 1.2 i mały silnik elektryczny 28 KM zintegrowany ze skrzynią biegów. Jest to więc miękka hybryda, ale dość zaawansowana, jak na tego typu rozwiązanie. Motor elektryczny włącza się bowiem do akcji często i na długo: podobno nawet 50 proc. miejskiej jazdy można zrealizować bez udziału silnika spalinowego.

Czy aż tyle mi wyszło: nie liczyłem, ale rzeczywiście stanie w korku i parkowanie może nie fatygować jednostki benzynowej. Jazda jest cicha i płynna. Gorzej, gdy zechcemy mocno przyspieszyć: DS brzmi wtedy chropowato. Nie należy też spodziewać się wybitnych osiągów, choć na przyspieszenie od 0 do 100 km/h w 9,5 s trudno narzekać. To wynik z kategorii „na co dzień całkiem w porządku”. Wyciszenie od szumów podczas szybkiej jazdy - gdy uda nam się już rozpędzić - jest dobre. Skrzynia automatyczna o sześciu przełożeniach mogłaby chwilami szybciej redukować.
Jak przystało na samochód francuski i wóz z jednym z najbardziej komfortowych „latających dywanów” w nazwie, DS N°4 jest bardzo wygodny. Kto ma dość zbyt sztywnych, niemieckich zawieszeń, oto coś dla niego.

DS N°4 jest po prostu przyjemnym samochodem
To oklepane zdanie, ale z całą pewnością mogę je tu napisać. Ten samochód to wybór dla indywidualisty. Nie jest tak prestiżowy, dynamiczny i pewnie nie będzie trzymał wartości tak dobrze, jak BMW i Mercedes. Ale za to jest wygodny, bardzo ładnie wykonany i pozwala się wyróżnić. Jest trochę jak beret artysty w tłumie podobnych do siebie czapek z daszkiem.
Lifting niczego w nim nie popsuł, co jest najważniejsze w przypadku aut, które już wyjściowo były niezłe. Z ceną na poziomie 153 700 zł (od tylu startuje cennik wersji 145 KM) DS N°4 nadal nie będzie mieć łatwego zadania na rynku, ale kwota nie jest (zważywszy na bogate wyposażenie standardowe) szokująco wysoka. Ten wóz jest najlepszym z DS-ów i zasługuje na trochę więcej uwagi niż dostaje. To prawdziwe premium, a co do reszty produktów marki wcale nie jestem taki pewien.