19-letnia Honda Accord za 100 tysięcy złotych. Dlaczego? To wina Tuska!
Czyżby były premier i obecny przewodniczący Rady Europejskiej wydał jakieś postanowienie dotyczące polskiego rynku aut używanych? Na szczęście nie… ale za to na sprzedaż trafiła Honda, która kiedyś do niego należała.
Zwyczajna, czarna Honda Accord szóstej generacji. Rok produkcji: 1999, na liczniku 254 tysiące przebiegu, silnik 1.8 z instalacją gazową. To całkiem udany model. Nie ma tak wielkich problemów z rdzą, jak mogłoby się wydawać. Zresztą na opisywanym egzemplarzu nie widać żadnych rudych wykwitów. Taki Accord jest nieźle wyciszony, ma dynamiczne i dość trwałe silniki. Rozsądny wybór. Zwłaszcza że cena nie powala: tego typu auta zwykle kosztują od sześciu do dziewięciu, może dziesięciu tysięcy złotych.
Tymczasem ten egzemplarz wystawiono za sto tysięcy.
Czy to zwykła literówka i ktoś wpisał o jedno zero za dużo? Nic z tych rzeczy. Wszystko tłumaczy opis.
Pierwszym właścicielem samochodu był Donald Tusk.
Wygląda na to, że Tusk lubi japońskie samochody. Po opisywanym Accordzie miał jeszcze na pewno ten sam model, ale ósmej generacji, później Toyotę Avensis, a teraz – gdy wpada do Polski – porusza się Lexusem NX.
Opisywany egzemplarz trafił w ręce obecnej właścicielki w 2007 roku. Pani Joanna powiedziała w rozmowie z portalem finanse.wp.pl, że kupiła ten wóz w komisie. Nie było w nim jeszcze gazu, przebieg wynosił 180 tysięcy kilometrów, a cena - 22 tysiące złotych. O historii Accorda dowiedziała się już po podpisaniu umowy. Być może sprzedawca bał się, że taka informacja odstraszy klientkę, która okaże się zwolenniczką innej opcji politycznej. Gdy jednak transakcja doszła do skutku, właściciel komisu wskazał na porysowane drzwi i zażartował: „Pewnie to Kaczor porysował”.
Później pani Joanna znalazła w kabinie relikwie pamiątki po Tusku. Trafiła na grzebień i kierowane do polityka zaproszenie na dożynki. W bagażniku - jak pamięta właścicielka - były za to igły z choinki, bo zakup miał miejsce po Świętach i Tusk widocznie nie zdążył posprzątać auta przed oddaniem go do komisu. Nie wiadomo, czy owe pamiątki przekaże szczęśliwemu nabywcy.
Samochody po znanych ludziach osiągają wysokie ceny. Ale…
Całkiem niedawno pisaliśmy tu o Volkswagenie Caravelle po Lechu Wałęsie, który również został wystawiony za sto tysięcy (dobrze, że nie za sto milionów!). Ogłoszenie już wygasło, a Allegro podaje, że „nie było ofert kupna”. No cóż, na tym tle omawiany Accord to prawdziwa okazja, bo przynajmniej nie jest tak okropnie skorodowany.
Problem polega na tym, że jeżeli już jakieś samochody „po sławach” rzeczywiście sprzedają się drogo, to oznacza, że musiał nim jeździć albo któryś z papieży albo jakaś legendarna gwiazda muzyki. Najlepiej taka, która ma całą rzeszę fanów i nie jest przesadnie kontrowersyjna. O Donaldzie Tusku nie da się tego powiedzieć.
Dlatego jestem przekonany, że nikt nie da pani Joannie tylu pieniędzy.
Właścicielka przyznaje, że dostała już jedną ofertę kupna. Ktoś chce zapłacić jej za Accorda siedem tysięcy. No i świetnie, powinna sprzedawać, bo ten samochód jest właśnie tyle warty. Obecną propozycję ceny należy traktować po prostu jako szukanie bogatego głupca. A zapewnienia pani Joanny, że „gdy uda jej się drogo sprzedać samochód, to może przekazać 20 albo 30 proc. ceny na cele charytatywne” są wyłącznie zabawne.
Zresztą kto miałby kupić taki wóz za taką cenę? Zwolennicy Tuska? A może właśnie jego przeciwnicy, którzy potem na centralnym placu któregoś z miast oblaliby Accorda benzyną i podpalili?
Chociaż właściwie… im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się to prawdopodobne. W Polsce wszystko się może zdarzyć.
Zdjęcia pobrane w ramach dopuszczalnego prawa cytatu. Prawa autorskie należą do ich wykonawcy.