Kupił nowy samochód elektryczny, przejechał zero kilometrów. Teraz Donald ma go dość
Nie do końca wiadomo jaka to marka, bo prezydent Donald Trump zamiast „Tesla” mówił „Tesler”, tak jakby nigdy nie słyszał tej nazwy. W każdym razie Trump teraz zapewne zrobi to, co teraz każdy teslarz zrobić powinien, po tym jak fascynacja Elonem Muskiem się skończyła.

No bo ustalmy: skoro Elon Musk jest zły, skrajnie prawicowy i coś tam jeszcze, to zamiast naklejać sobie głupie naklejki „I bought this before Elon went crazy”, powinniście sprzedać swoje Tesle i kupić coś innego, żeby nie być kojarzonym z tym podłym człowiekiem. Inaczej to zaprzedanie swoich ideałów na zasadzie „skoro już wydałem pieniądze, to będę tym jeździł, ale nie chciałbym być źle postrzegany”. Sory ptysie, to tak nie działa – co właśnie udowadnia postawa Donalda Trumpa.
Kiedyś kochał Elona Muska, potem się pokłócili
Poszło o to, że w ogromnej ustawie okołobudżetowej, zwanej OBBBA, administracja Trumpa zawarła rezygnację z dużej ulgi podatkowej w wysokości 7500 dolarów dla nabywców samochodów elektrycznych. Tym sposobem Elon Musk, wcześniej hołubiony przez Trumpa, został pozbawiony istotnego czynnika zachęcającego do zakupu jego samochodów. Niewiele trzeba, żeby rozsierdzić Muska, więc zaczął on szybko lżyć prezydenta Trumpa w serwisie X, co skończyło się pyskówką, a przyjaźń rozpłynęła się niczym mgła.
Donald Trump nigdy nie jeździł swoim „Tesler”. Prezydent Stanów Zjednoczonych nie może sam prowadzić samochodu, zresztą nigdy nie widziałem żeby Donald Trump w ogóle prowadził samochód. Podobno jednak czerwony Model 3 był przez chwilę używany przez osoby z administracji Białego Domu. Zapewne przebieg ma minimalny, a cena w razie sprzedaży może być bardzo dobra, bo chodzi o demonstracyjne pozbycie się auta jako symbol rozwiązania współpracy z Elonem.
Na temat zakupu Tesli powstał śmieszny film, w którym Trumpa przedstawiono jako właściciela komisu
Pada tam słynne słowo „Tesler” i kilka dziwnych stwierdzeń, jak na przykład „to wszystko jest ze stali nierdzewnej” albo „to wszystko jest komputer”, coś w rodzaju jakbym ja miał wypowiadać się o piłce nożnej, używając zasłyszanych pojęć, których nie rozumiem. Sam ten skecz z zakupem Tesli przez Trumpa był jednym z bardziej żenujących momentów jego drugiej kadencji. Nie bardzo rozumiem, dlaczego prezydent Stanów Zjednoczonych reklamował publicznie jakąś prywatną firmę produkującą samochody. Jeśli zrobił to za darmo, byłby to najdziwniejszy przypadek influencer marketingu na świecie.
Przedstawiciel Białego Domu anonimowo powiedział, że rozważana jest sprzedaż Tesli
Cała ta sytuacja wydaje mi się niezwykle dziwna. Elon Musk wydał realne pieniądze na wsparcie kampanii kandydata, którego anty-elektromobilne poglądy były powszechnie znane. Błyskawicznie po wygranej administracja Trumpa rozpoczęła wyraźne ruchy w celu demontażu systemu wsparcia dla nabywców aut bezemisyjnych, a jednocześnie Trump zachwalał publicznie Teslę w żenującym filmiku. Kiedy do Elona dotarło, że oni naprawdę są antyelektryczni, dostał szału i publicznie zwymyślał Trumpa. Na serio trudno mi pojąć, czego się spodziewał, finansując swoich naturalnych przeciwników. Przecież do tej pory w USA jazda Teslą była oczywistym wyrazem wsparcia dla partii Demokratów, a teraz wszystko zostało postawione na głowie. Polityczna działalność Muska błyskawicznie wbiła sztylet w wizerunek Tesli na różnych rynkach, powodując ogromne spadki sprzedaży – i tu również nie mogę pojąć, czego się spodziewał.
Jeśli Donald Trump faktycznie wystawi Teslę na sprzedaż, paradoksalnie może to pomóc sprzedaży
Tym sposobem przeciwnicy Trumpa zobaczą, że on nie lubi i nie szanuje Tesli, więc zgodnie z koncepcją „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, znowu polubią Teslę i Elona. Bo wiecie, Tesla to jedyna marka, której wybór jest tak naprawdę manifestacją polityczną. Jakie sympatie polityczne manifestuje się kupując Fiata albo Hyundaia?