REKLAMA

Zepsuli Dodge'a Challengera, a teraz przerzucają go jak gorącego kartofla. Nie kupiłbym

Ktoś postanowił zmodyfikować Dodge'a Challengera z 2013 r. tak, by przypominał kultowego Chargera Daytonę z przełomu lat 60. i 70. Auto jest teraz na sprzedaż, ale... ja bym odpuścił zakup.

Dodge Challenger tuning
REKLAMA
REKLAMA

W grupie muscle carów („samochodów siłowych”, jak to ktoś pięknie kiedyś nazwał) całkiem sporo modeli kwalifikuje się do miana kultowych lub chociaż pożądanych. Do obu tych grup z pewnością należy Dodge Charger Daytona. To zaprezentowane w 1969 r. monstrum, wraz ze swym następcą, Plymouthem Superbirdem, zostało skonstruowane w konkretnym celu. Celem tym było pokonanie Forda w wyścigach NASCAR po tym, jak zadaniu temu nie podołał wcześniejszy Charger 500. Nazwa nowego Dodge'a pochodziła oczywiście od toru wyścigowego zlokalizowanego w Daytona Beach na Florydzie.

Najbardziej charakterystyczną cechą Dodge'a i Plymoutha był rozbudowany pakiet aerodynamiczny. Oba auta miały olbrzymie tylne spoilery, a także charakterystyczne „nosy” z otwieranymi reflektorami. Pod ich maskami można było spotkać tylko najmocniejsze propozycje z półek Chryslera: blisko 380-konny silnik Magnum o pojemności 440 cali sześciennych (7,2 l) lub mniejszy, ale mocniejszy 426 HEMI (431 KM, 7 l pojemności).

Wysiłek się opłacił.

Charger Daytona wygrał już pierwszy wyścig w którym wystartował - Talladega 500, organizowany na owalu Talladega Superspeedway. Forda bolało to pewnie tym bardziej, że swoją konstrukcję nazwał... Torino Talladega. Co więcej, oprócz zwycięstw w różnych wyścigach, Charger Daytona ma jeszcze jeden wart przypomnienia wyczyn na koncie: było to pierwsze auto w historii serii wyścigowej NASCAR, które przekroczyło w trakcie wyścigu barierę 200 mph (322 km/h). Miało to miejsce w marcu 1970 r., właśnie na torze Talladega. Daytonę prowadził wtedy Buddy Baker.

Oczywiście ściganie się nie byłoby możliwe, gdyby nie spełniono wymagań homologacyjnych. Aby uczynić im zadość, trzeba też było wyprodukować odpowiednią liczbę samochodów na sprzedaż.

503. Tyle egzemplarzy Dodge'a Chargera Daytony wyprodukowano na rynek amerykański.

433 z nich miało słabsze silniki Magnum, pozostałe - HEMI. W obu przypadkach do wyboru była przekładnia automatyczna Torqueflite oraz 4-biegowa skrzynia manualna. Bardziej popularna była ta pierwsza; 294 sztuki Chargerów 440 oraz 48 egzemplarzy wersji 426 miało „automaty”. Oprócz wspomnianych 503 aut przeznaczonych na rynek USA, powstało jeszcze 40 samochodów dla Kanady.

Oczywiście dziś zarówno oryginalne Chargery Daytona jak i Plymouthy Superbird potrafią kosztować krocie. Najdroższy jak dotąd Charger sprzedał się w 2015 r. za... 900 tys. dol. Według ówczesnego kursu byłoby to więc niespełna 3,3 mln zł. Choć nie przepadam za kiszeniem klasyków w garażach, to w przypadku aut o takiej wartości jestem jeszcze w stanie to jakoś zrozumieć (co nie znaczy, że to pochwalam).

No ale przecież zawsze można odpowiednio zmodyfikować nowszy samochód.

Wiecie, tak żeby przypominał o czasach chwały klasyka. Sam Dodge miał taki pomysł i już w w 2006 r. wypuścił na rynek nowego Chargera Daytonę, ale był jeden problem: jak fajne nie byłoby to auto, to jest... sedanem. Sedanowatym sedanem o czterech sedanowatych drzwiach. Czyli tak jakby nie do końca się to zgadza z klasykiem. Co z tym fantem zrobić? Cóż, można wziąć Challengera...

Z Challengerem jest taka sytuacja, że samochód oferowany od 2008 r. faktycznie mocno nawiązuje stylistycznie do Challengera z lat 1969-1974. To ta dobra informacja. Zła jest taka, że oryginalny Challenger nigdy nie występował w wersji Daytona i był autem o kilkadziesiąt centymetrów krótszym od Chargera. Od seryjnego Chargera - w porównaniu z Daytoną Challenger był krótszy o niemal 90 cm (!).

Nietrudno zgadnąć, że podobny problem z długością i ogólnie proporcjami auta jest też w przypadku widocznego na zdjęciach egzemplarza z 2013 r. Ot, wygląda klasycznie to przerabiajmy, co za problem. Chodź na burgera, Bob.

Dodge Challenger tuning
Czyżby Francuzi brali udział w projekcie? / fot. Barrett-Jackson.com

No ale problem niestety jest. Doceniam pomysł, ale Challenger nigdy nie będzie Chargerem.

Nie zmieni tego wydłużony przód auta, nie zmieni tego wielki tylny spoiler. Nie, nie, oraz nie. A także nie. No i o ile kolorystyka zewnętrzna mi nie przeszkadza, to wewnętrzna już owszem. Czarna deska rozdzielcza i biało-czerwone fotele i boczki drzwiowe? Gdzie oni mieli oczy? I jeszcze ten dyfuzor pod tylnym zderzakiem... Okropność. Jedynym pocieszeniem - choć niewielkim - jest wyposażenie, a konkretnie opcja Super Track Pack. Pakiet ten obejmował zmodyfikowany układ kierowniczy, zawieszenie i hamulce, a także lepsze opony.

Kolejny kłopot to - a jakże - niski przebieg.

Auto ma dopiero 7 lat, a już praktycznie nie jeździ. Obecny stan licznika to 1867 mil (3004 km). Co więcej, był on taki już w połowie zeszłego roku - wtedy auto także wystawiano na sprzedaż. Czyli ktoś je kupił, potrzymał chwilę bez jeżdżenia i znowu próbuje sprzedać. Co więcej, tym razem ustanowiono cenę minimalną. Nie wiadomo, jaka ona jest, ale najwyższa w tej chwili oferta (13 250 dol.) jest niższa od ceny minimalnej.

REKLAMA

Seryjne egzemplarze Challengerów z tym silnikiem (5.7 HEMI o mocy 370 KM) można kupić już za mniej więcej 10 tys. dol. (jakieś 42 tys. zł). Są oczywiście też oferty 2-3 razy droższe, ale podejrzewam, że Challenger Daytona to przebije - tym bardziej, że ostatnim razem zmienił właściciela za 42,5 tys. dol. Ale czy jest wart tej ceny? Nie wiem, choć się domyślam.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA