Kupujcie Lubliny z wyprzedaży u Bodzia. To będą piękne youngtimery
Firma BODZIO wyprzedaje flotę Lublinów. Kończy się pewna epoka, ale zaczyna inna: doceniania ich jako klasyków.
Powiększony zbiornik paliwa do 200 litrów, żeby można było ciąć dłuższe trasy bez tankowania i bezustanny gwizd turbosprężarki, który po wświdrowaniu się do mózgu zostawał tam na stałe – tak kiedyś wspominał mi w mailu jazdę Lublinem z firmy BODZIO ich były kierowca. Firma BODZIO była chyba największym, poza służbami miejskimi, odbiorcą samochodów Lublin i trzymała się ich tak długo, jak to było możliwe. Wcale się nie dziwię tej decyzji. Po pierwsze, Lubliny były tańsze niż konkurencja, a ich naprawy – wyjątkowo proste. Po drugie – to dobry krok marketingowy dla firmy, która podkreśla swoje polskie pochodzenie. Jesteśmy z Polski, produkujemy w Polsce, jeździmy do klientów polskimi samochodami. Piękna sprawa.
Nowoczesność wygrywa
Firma BODZIO pozbywa się Lublinów, które często przejechały ponad pół miliona kilometrów. We flocie pojawiły się nadzwyczaj oryginalne dostawczaki – Hyundaie H350, które zamówiono tuż przed wycofaniem tego modelu z rynku europejskiego. Zresztą nieudana próba powrotu Koreańczyków do segmentu aut użytkowych w Europie to temat na osobny wpis. Ostatnio ponoć widuje się też nowe Transity w barwach producenta mebli, o czym donosi serwis 40ton.net.
Nikt nie bawi się w cofanie szafy
Ani w pisanie, że 12-letnie Lubliny mają przebieg 200 tys. km. Siedemset tysięcy, pali na dotyk – wcale się nie dziwię, bo choć diesel Andoria nie jest może szczytem technologicznej finezji, to jednak jazda w trasie ze stałą prędkością praktycznie nie zużywa jednostki napędowej. Zużyć się może natomiast kierowca. Sam marzyłem kiedyś o Lublinie, a potem się nim przejechałem. Nie wiem, co brał projektant, ale tak strasznej, nienaturalnej, dziwnej, zgniecionej, wykręconej i patologicznej pozycji za kierownicą nie pamiętam z żadnego dostawczaka.
Przeważnie w aucie dostawczym jest tak, że siedzi się w pewnej odległości od szyby i deski rozdzielczej, i ta odległość jest mniej więcej równa długości wyciągniętej ręki. W Lublinie, pewnie z chęci powiększenia przestrzeni ładunkowej, skrócono ją o połowę. Deska rozdzielcza jest więc niebywale blisko kierowcy, podobnie jak przednia szyba, a pionowa kolumna kierownicy wbija się nam między kolana. Widać to doskonale na tym zdjęciu, spójrzcie w jakiej linii jest kierownica i pedały. I porównajcie to sobie z kierownicą/pedałami np. z Renault Master.
Ale co to przeszkadza?
Swoje drugie życie Lubliny po BODZIO będą przeżywać pewnie na lokalnych wiejskich targach, gdzie będą przywozić płody rolne albo żywca. Wątpię, żeby ktokolwiek targał je jeszcze po trasach międzymiastowych, a do przewozu ogórków i jajek na odcinku paru kilometrów nadadzą się idealnie. Tylko uwaga, ogórki są strasznie ciężkie i może pęknąć felga albo resor. Ja jednak przede wszystkim uważam, że powinny się nimi zainteresować muzea motoryzacyjne. Sam znam parę, które mogłyby uzupełnić swoje kolekcje o Lublina po BODZIO. Problem w tym, że auta mają już zdjęte oznaczenia z kontenera, a bez nich nie są tak klasyczne. No i wystawa powinna mieć charakter interaktywny: Lublin stałby w osobnej sali na obrotnicy, a z głośników wydobywałby się bezustanny gwizd. Zwiedzający musieliby wytrzymać w tej sali 20 minut.
Teraz tylko pozostaje czekać na polski, elektryczny samochód dostawczy. To byłby naturalny następca dla meblowych Lublinów.