REKLAMA

Bezpłatna komunikacja miejska zimą to żart. Powinni nam dopłacać (500 zł)

Dziś mróz trochę zelżał, ale komunikacja miejska w Krakowie ciągle jest bezpłatna. Jest tylko taki mały problem, że to zda się na nic.

Bezpłatna komunikacja miejska zimą to żart. Powinni nam dopłacać (500 zł)
REKLAMA
REKLAMA

Doceniam gest krakowskich władz. Poziom zanieczyszczeń w mieście wzrósł, więc ogłosili, że komunikacja miejska będzie przez chwilę bezpłatna. Zapewne ma to zachęcić ludzi, żeby zrezygnowali z samochodów i skorzystali z dobrodziejstw komunikacji miejskiej. Pewnie to zanieczyszczenie powietrza powstało tylko przez to, że samochody zimą zużywają więcej paliwa. Musi tak być, skoro nikt nie zaproponował mieszkańcom darmowych ciepłych hal sportowych i szkolnych na przeczekanie mrozów, byle tylko nie ogrzewali swoich domów, tak jak mają nie używać samochodów. Może nie jest to jakieś szczególnie popularne zajęcie na portalach motoryzacyjnych, ale przez wiele lat korzystałem z komunikacji miejskiej i ciągle z niej korzystam. Dlatego wiem, że takie gesty są na nic. Przejechanie się za darmo autobusem na dużym mrozie, nikogo do niczego nie zachęci. To właśnie w takich chwilach potrzebuje się swojego samochodu, a nie braku opłaty za bilet. Potrzebuje się dopłaty.

Poszukajmy odrobiny sensu w tym ruchu

Sens jest, wykonano zgrabne posunięcie, zaoferowano coś za darmo i pisze o tym cała Polska. Czyli sukces. Przydałoby się jednak, żeby dzięki temu gestowi zmniejszyło się zanieczyszczenie powietrza. W końcu sytuacja się poprawi, gdy temperatura zewnętrzna się podniesie, a może wystarczy zmiana kierunku wiatru.

Ile osób musiałoby zrezygnować z auta, żeby był tego jakiś efekt?

Taki, żeby na drogach było mierzalnie mniej spalin, ale też, by dzięki mniejszej liczbie aut, nie było korków i tym samym, ponownie mniej spalin. Tego nie da się nawet szybko wyliczyć, nie da zrobić takiej symulacji na kolanie. Czy 5 proc. aut mniej by wystarczyło? Nawet tego nie da się osiągnąć, bo takie przykładowe 5 proc. mieszkańców musiałoby się rano w godzinach szczytu zmieścić do składów, których pojemność obliczono na inną liczbę pasażerów. Ich pierwsze starcie z komunikacją publiczną przebiegłoby więc na mrozie i w tłoku. Dla wielu byłaby to najgorsza komunikacyjna przygoda życia.

Oczywiście, że znajdą się ludzie, którym taka akcja przypasuje. Zapewne ci, którym rano nie odpalił samochód. Dzięki temu mogli zaoszczędzić 8 zł jednego dnia, bo w Krakowie jeden bilet po normalnej stawce kosztuje 4 zł. Szczęściu w domu nie byłoby końca. Z pewnością ktoś, kto decyduje wydawać się na dojazdy kilkaset złotych miesięcznie i jeszcze ratę leasingu płaci, będzie taką oszczędnością wzruszony.

Główny problem komunikacji miejskiej nie jest taki, że jest za droga. Ona jest bardzo tania. Problem jest taki, że żeby ludzie z niej korzystali, należałoby ludziom dopłacać.

Komunikacja miejska nie jest fajna

Jeździłem sporo komunikacją miejską w stolicy i to przez lat wiele. Jak na polską komunikację miejską, jej obraz w tym mieście jest całkiem niezły, choć oczywiście nie jest pozbawiony wad. Nie da się też wymyślić tańszego środka transportu. Tylko rower ma szansę wyjść taniej, ale to jeszcze zależy od roweru. Poza tym po wyjściu z autobusu jednak człowiek ma ochotę myć się znacznie rzadziej, niż po przejechaniu połowy Warszawy na rowerze.

Mimo tych zalet i tak w pewnym momencie zdecydowałem się kupić spalinowy jednoślad, żeby dojeżdżać do biura. Dzięki niemu oszczędzałem godzinę dziennie, może i narażałem życie, ale przynajmniej nie znosiłem upokorzeń. Kto jeździł kiedyś składami SKM o 7 rano, na pewno wciąż pamięta ten tłok.

Marchewka lepsza niż kij

Komunikacja miejska jest tania i to tyle. Czasami komuś się trafi dobre połączenie, wtedy faktycznie aż głupio wsiadać w samochód. Wyjątkiem jest metro, metro jest wspaniałe. Cały świat powinien być metrem, wtedy ludzie faktycznie porzuciliby samochody. Nie ma szans na zachęcenie ludzi do komunikacji miejskiej, ona nie ma zalet innych niż pieniądze. I to wiadomo od dawna, a wciąż nie przekonuje to niewielką liczbę osób. To co może ich przekonać?

Nic. Nie da się, bo nie ma wystarczającej liczby marchewek

REKLAMA

Należy ich zmusić kijem, zniechęcając wysokimi opłatami za różne sprawy, takie jak parkowanie, czy nawet sam wjazd do części miasta, jak ma to miejsce w Londynie. Pechowo się składa, że ludzie okładani opłatami, wciąż je ponoszą i jeżdżą dalej. Do pewnego poziomu oczywiście. Nie da się im przetłumaczyć, ile by zaoszczędzili, nie płacąc za paliwo i utrzymanie samochodu. Za to można im te pieniądze dać.

500+ zadziałało dlatego, że ktoś zrozumiał, iż sprytniej jest ludziom dać pieniądze do ręki, niż tworzyć niezrozumiałe ulgi podatkowe, nawet gdyby ostatecznie wyszli na tym lepiej. No to ile trzeba byłoby płacić ludziom, żeby porzucili auto i jeździli komunikacją miejską? Jaka kwota by wystarczyła? Ja rozważyłby to dopiero od 500 zł miesięcznie przelewanych na moje konto. A nie zapominajmy, że ja wciąż korzystam z komunikacji. Jaka jest wasza cena?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA