Jeździłem nowym Audi A1. Czy to coś więcej niż tylko zbyt drogi Volkswagen Polo?
180 tysięcy złotych. Można za tyle kupić Volkswagena Golfa R, Kię Stinger albo… nowe Audi A1 ze 116-konnym, trzycylindrowym motorem. Właśnie takim egzemplarzem miałem okazję pojeździć.
„Nie spodziewamy się, że ten model będzie w Polsce hitem” – nawet zagadnięci przy kolacji przedstawiciele Audi nie mają złudzeń co do rynkowej kariery nowego A1. Mają go u nas kupować głównie rodziny, które mają już w garażu dużego SUV-a (na przykład Q7 albo Q8), ale szukają czegoś, czym można bez problemu pojechać załatwić sprawy w centrum miasta i łatwo zaparkować. Pewnie znajdą się też chętni (i chętne) wśród szukających alternatywy dla Mini. Chociażby dlatego, że Mini mają już wszyscy znajomi. Ale czy Audi A1 jest równie stylowe?
Właściwie to… teraz już tak.
Poprzednie A1 było świetne w limitowanej odmianie Quattro i w wersji S1. Ale w skromniejszych konfiguracjach trudno było je zauważyć. Tym razem styliści postanowili to zmienić. Nie mogę powiedzieć, by stworzyli coś naprawdę rewolucyjnego – jak na przykład model A2 – ale jak na Audi, A1 ma bardzo dużo charakteru.
W materiałach prasowych marka określa design tego auta jako „bardzo męski”. Podkreśla też wiele nawiązań do legendarnego, rajdowego Ur-quattro. Mowa przede wszystkim o charakterystycznych trzech wlotach powietrza nad grillem. Grill jest zresztą szerszy i niżej umieszczony – zgodnie z najnowszym „językiem stylistycznym” marki. No i całe A1 jest optycznie szersze i niższe od poprzedniego. Przy okazji trochę się wydłużyło. Mierzy teraz 403 cm, a poprzednik był o 7,5 cm krótszy. Przełożyło się to między innymi na większy bagażnik: ma 335 litrów. To o 65 litrów więcej niż wcześniej.
Styliści A1 ewidentnie lubią rajdowe klimaty.
Wloty powietrza w stylu Ur-quattro to jedno. Drugie to możliwość zamówienia A1 z białymi lub złotymi felgami. Czerwone nadwozie, białe felgi, ewentualnie miedziany lakier i złote obręcze – to naprawdę ciekawy pomysł. Mini zgrabnie nawiązuje do stylu retro, a A1 uderza w bardziej sportową nutę. Odważne i miłe dla oka.
Ale pod maską testowanego egzemplarza: tylko trzy cylindry.
Nowe Audi A1 jest dostępne wyłącznie z silnikami benzynowymi. Najsłabsza wersja ma 95 KM z trzycylindrowej jednostki 1.0 TSI. Mocniejsza, czyli taka jak testowana, ma o 21 KM więcej przy takiej samej pojemności. Można zamówić też czterocylindrowe, 150-konne A1 1.5 TSI. W niedalekiej przyszłości do gamy dołączy silnik 2.0 TSI o mocy 200 KM. Nie będzie to jednak wersja S i nie będzie mieć napędu na cztery koła. Takie odmiany są przewidziane na później.
Póki co miałem okazję przejechać się 116-konną wersją ze skrzynią automatyczną S Tronic. Ten silnik jest zachwalany jako idealny kompromis między osiągami a spalaniem. Znam go bardzo dobrze z aktualnej generacji Seata Ibizy i… w stu procentach się z tym zgadzam. To naprawdę udany motor. Pytanie tylko, czy jest wystarczająco premium do Audi…
Jeżeli coś jest tu na pewno premium, to cena.
Nie mogę przestać myśleć o tym, jakie inne samochody można kupić za wspomniane 180 tysięcy. Kolejne modele nadal przychodzą mi do głowy. Ford Mustang. Nowe BMW 330i. Gdyby dopłacić jeszcze kilka tysięcy, można by mieć Mercedesa A 35 AMG.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że za taką cenę mówimy o w pełni wyposażonym A1. Ma nie tylko efektowne pakiety stylistyczne, ale i m.in. nawigację MMI z identycznym ekranem, jak w A6 i A8 (tyle że ten z A1 nie jest haptyczny), reflektory LED (ale nie Matrix LED) czy fantastyczny zestaw audio B&O z efektem dźwięku przestrzennego. Zresztą przedstawiciele Audi w prosty sposób tłumaczą cenę tego egzemplarza: „Podobnie wyposażone Mini kosztuje tyle samo”.
Ale czy w środku „czuć pieniądze”?
Na pierwszy rzut oka, jak najbardziej. Cyfrowy zestaw wskaźników, wspomniany ekran, ładne fotele. Cały kokpit wygląda nieźle i jest ergonomiczny. Podobają mi się duże przyciski m.in. do wyłączania systemu start-stop. Lubię też znany np. z Volkswagenów pomysł na przedłużanie nawiewów i prowadzenie ich przed pasażerem. No i opcjonalna, sportowa kierownica świetnie leży w dłoniach.
Po chwili czar trochę pryska. Wszystko przez twardy, plastikowy boczek drzwiowy. Dlaczego w takim samochodzie nikt nie wpadł na to, by obłożyć go kawałkiem materiału? Czy księgowi naprawdę nie dali się przekonać do takiej szaleńczej rozrzutności?
Silnik 1.0 TSI jest świetny. Ale…
Pora ruszyć w drogę po zakorkowanym i deszczowym Krakowie. Większość A1 będzie spędzała życie właśnie w korkach. Dlatego dwusprzęgłowy S Tronic to tutaj przydatny dodatek. Niestety, podczas spokojnej jazdy skrzynia za szybko wrzuca wysokie biegi, co skutkuje niemiłym odgłosem i zwłoką przy mocnym wciśnięciu gazu
Przy dynamicznej jeździe jest o wiele lepiej. Wtedy silnik pokazuje, że mimo skromnej pojemności ma sporo charakteru. Jego lekko chrapliwy odgłos nie drażni, a charakterystyka jest bardzo żywiołowa. Ma dużo ochoty do pracy od samego dołu skali obrotomierza i chętnie wkręca się na obroty. Do tego pali około 7-8 litrów na sto kilometrów w mieście. Mimo wszystko, wybrałbym - jak na imieninach u cioci - coś mocniejszego. Dlaczego?
Od różnych „prestiżowych” argumentów (że trzy cylindry w Audi to za mało, że tylko litr pojemności i tak dalej) o wiele ważniejszy jest inny. Chodzi o możliwości zawieszenia. Na prezentacji wspomniano o „gokartowym prowadzeniu”. I choć to hasło kojarzy się zwykle z największym konkurentem A1, to Audi naprawdę nie ma się czego wstydzić. Nie ma tu co prawda zawieszenia wielowahaczowego, tylko układ z belką skrętną z tyłu. To żaden problem, bo wiele najlepszych szybkich hatchbacków ma właśnie takie rozwiązanie.
Dopiero mocniejszy silnik pozwoli na docenienie wysiłku inżynierów projektujących układ jezdny A1. 200 koni? Poproszę!
Ale jazda po Krakowie to przede wszystkim dziury, a nie zakręty. Jak jest na wybojach? Zaskakująco dobrze. Nadal mam wszystkie plomby w zębach na swoim miejscu i to pomimo 18-calowych felg w testowanym samochodzie. W opcji można dokupić zawieszenie z regulowaną siłą tłumienia. Czy warto? Trudno powiedzieć. Różnica pomiędzy trybami nie jest powalająca.
Podobnie jak trudno powiedzieć, czy warto wydawać na A1 tyle pieniędzy.
Bazowa odmiana tego samochodu kosztuje obecnie 91 tysięcy. Mowa o wersji 116-konnej. 95-konna dołączy do gamy wkrótce i będzie tańsza – ale najwyżej o kilka tysięcy. Takie podstawowe A1 trudno nazwać autem klasy premium. Ma halogenowe reflektory, 15-calowe koła i manualną klimatyzację, a w miejscu ekranu centralnego można zobaczyć tylko… dziurę. Jak w latach 90.!
Aby to wszystko miało ręce i nogi, trzeba zainwestować w całą listę dodatków. Kilka pakietów, większe felgi, sportowe fotele… od osiągnięcia ceny dobrego samochodu klasy średniej dzieli nas zaledwie parę kliknięć w konfiguratorze.
Nowe Audi A1 to bardzo dobry samochód. Odpowiadając na pytanie z tytułu: owszem, jest czymś więcej niż tylko drogim Polo. Lepiej się w nim siedzi, lepiej się prowadzi i można dokupić do niego o wiele więcej gadżetów. Mimo wszystko, nie widzę żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałbym dopłacać do Volkswagena aż tyle. Może lepiej mieć dwa Polo. Albo trzy…
Tyle że tam, gdzie w grę wchodzą prestiż i znaczek, wszelkie racjonalne powody tracą na znaczeniu. Dlatego A1 może i nie będzie rynkowym przebojem, ale na pewno znajdzie klientów. Niech najlepiej kupią wersje ze złotymi felgami i często przejeżdżają obok mnie. Chętnie sobie popatrzę.
Fot. Audi / autor