Jeździłem nowym Audi A1. Pytajcie mnie, o co chcecie (byle na temat samochodu!)
Napiszmy ten test razem. Właśnie spędziłem kilka dni za kierownicą najnowszego Audi A1 1.5 TFSI. Dajcie znać, co chcielibyście wiedzieć o tym wozie, a ja postaram się odpowiedzieć.
Po angielsku nazywa się to AMA. Ask Me Anything. To popularna formuła w mediach społecznościowych albo na niektórych stronach, np. na Reddicie albo na polskim Wykopie. Polega na tym, że czytelnicy zadają pytania, a przepytywany szczerze na nie odpowiada. Czasami jest to pilot myśliwca, kiedy indziej – znany aktor.
Ja nie jestem znany i nawet w szkolnych przedstawieniach słabo mi szło. Na pilota myśliwca mam za to o wiele za słaby wzrok. I nie tylko. Ale za to od czasu do czasu jeżdżę różnymi samochodami. Tym razem padło na nowe, małe i modne Audi.
Pytajcie, o co chcecie.
Nie znam numerów kolejnego losowania Lotto. Nie wiem, jaka będzie pogoda w marcu. Nie wiem, jak żyć. Ale wiem całkiem sporo o A1, bo przez kilka dni jeździłem nim codziennie do sklepu, na zdjęcia, do kina i na obiadek do babci. A babcia mieszka daleko, więc sprawdziłem auto i w mieście i na trasie.
Najpierw: kilka faktów.
Oczywiście napiszę teraz kilka podstawowych informacji na temat samochodu, żebyście nie musieli dopytywać o silnik i tym podobne rzeczy.
Pod maską pracuje tu motor 1.5 TFSI. Ma cztery cylindry, czyli całkiem sporo, jak na dzisiejsze czasy i na tę klasę. Jego moc wynosi 150 KM, a przyspieszenie do 100 km/h zajmuje tu 7,7 s. Skrzynia biegów ma siedem biegów i dwa sprzęgła. Jest automatyczna. Prędkość maksymalna? Tego akurat nie sprawdzałem, bo nie dojechałem aż do Niemiec. Ale według danych technicznych wynosi 222 km/h. Łatwo zapamiętać.
Trudniej zapamiętać cenę.
Według moich szacunków, testowany przeze mnie egzemplarz kosztował około 172 tysiące złotych. Uff!
No to co, pomożecie? Piszcie w komentarzach, co chcielibyście wiedzieć na temat A1, a ja później przygotuję tekst z odpowiedziami. O zachowanie kultury w komentarzach chyba nie muszę was prosić – sami dobrze o tym wiecie. Mam nadzieję… Redaktor prowadzący i tak stoi z maczetą.