REKLAMA

Dwie zupełnie różne interpretacje jednej stłuczki. Ta druga zaskoczy i Was, i policję

Drobna stłuczka bez większych szkód. Ale kto zawinił? Oto jest pytanie, ponieważ sytuacja ta wymyka się wszelkim jednoznacznym ocenom. Powodem jest niefrasobliwość drogowców. 

zwężenie jezdni
REKLAMA
REKLAMA

Dwa samochody jadą po zwężonym odcinku drogi. Dochodzi między nimi do obtarcia czy urwania lusterka. Policja karze jednego z kierowców. Czy słusznie? Tak. I nie. Oraz również tak, ale nadal nie. A teraz film:

Co się zdarzyło? Kierowca auta z kamerą został potrącony przez kierowcę nadjeżdżającego z przeciwka Suzuki. Pora na dwie interpretacje, przy czym tylko jedna z nich znalazła zastosowanie.

Interpretacja numer jeden

Winnym jest kierowca Suzuki. Kierowca auta z kamerą jechał zgodnie z art. 16 ustawy Prawo o ruchu drogowym, który nakazuje jazdę możliwie blisko prawej krawędzi jezdni. Kierujący Suzuki jechał sobie środkiem, więc naruszył art. 16 i spowodował kolizję. Jest to proste i oczywiste, wynika z zasad ogólnych dotyczących ruchu drogowego.

Interpretacja numer dwa

Nagrywający w ogóle nie mógł jechać w tym miejscu, ponieważ nie miał wyznaczonego pasa ruchu. Przemieszczał się poza linią ciągłą, której przekraczać mu nie było wolno. Nawet gdyby nie było linii ciągłej, i tak musiałby ustąpić pojazdom nadjeżdżającym z naprzeciwka, bo to jego pas był zlikwidowany, a nie ich. Podkreślam: nie istniało żadne oznakowanie, które unieważniałoby ciągłą linię w tym miejscu, więc od 11. sekundy filmu nagrywający jedzie całkowicie niezgodnie z przepisami, zajmując przeciwny pas ruchu i zmuszając jadących z przeciwka do zjeżdżania na prawo. To, że nie postawiono zakazu wjazdu czy zakazu ruchu nie upoważnia do ignorowania ciągłej linii i przejeżdżania nad nią. Kierowca Suzuki nie jest winny, tylko poszkodowany - został staranowany przez auto jadące nieprawidłowo z przeciwka.

Prawda o tej kolizji

Policja uznała winę kierującego Suzuki, bo tak było łatwiej. Ukarano go aż 10 punktami (w sumie za co?) i grzywną 1020 zł. Stwierdzono, że przecież wszyscy musieli jakoś przejechać. Oznakowanie? Jakieś tam było, ale bez przesady, każdy musi jechać przy prawej krawędzi jezdni i tyle. Kto się nie stosuje, ten jest winny. Jestem jednak bardzo ciekaw, co by się stało, gdyby ukarany mandatu nie przyjął i sprawa trafiłaby do sądu. Sąd nie mógłby zignorować tego wątpliwego oznakowania, ponieważ znaki mają pierwszeństwo nad przepisami w drogowej hierarchii ważności. A na największą karę zasługuje wykonawca robót za brak tymczasowego oznakowania w postaci żółtych linii, które zwężałyby pasy i zmuszały wszystkich do zwolnienia oraz większej ostrożności. Ależ bym mu dosypał grzywnę. Ale łatwiej jest oczywiście karać zdezorientowanych tą absurdalną sytuacją kierowców.

REKLAMA

Czytaj również:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA