Miłośnicy motoryzacji z zakazem jazdy nocą. Jest chytry plan przeciwników zakazywania
Chcesz ciszy, idź do lasu — tak miłośnicy motoryzacji piszą radnemu z Gdyni, który nie lubi zakazywać, ale jednak jazdy motocyklami nocą zakazać by chciał.

Jeśli motocykliści są miłośnikami motoryzacji, to ja proponuję, żeby przestali. Taka miłość to niedźwiedzia przysługa. W Gdyni problem nocnego hałasu pochodzącego od motocykli przybrał takie rozmiary, że chcą tam zakazać jeżdżenia nimi nocą na wybranym obszarze.
Dlaczego tak trudno złapać motocyklistów nocą?
Motocykliści hałasujący nocą to problem wielu miast, rozpoczyna się już w marcu, wysokie natężenie jest w letnie weekendy i przymiera jesienią. Sam mieszkam niedaleko długiej prostej, ale że śpię jak zabity, to problem jakoś bardzo mnie nie męczy. Rozumiem za to ludzi, którzy mają motocyklistów serdecznie dość. To mniej więcej tak, jak z sąsiadem, który robi remont. Jak wierci kilka dni, jest do przeżycia, choć to o kilka dni za długo. Gdy wiercenie trwa rok, to odrobinę narusza zasady współżycia społecznego.
Motocykliści nocą naruszą je najczęściej od pierwszego kontaktu koła z asfaltem, czyli cały czas. Pomysł gdyńskiego radnego jest wyrazem bezsilności. Jeśli nocne przejazdy trwają w sposób niezakłócony tyle lat, to znaczy, że policja nie jest w stanie sobie z tym poradzić. Nie dlatego, że nie ma ludzi, sprzętu, że godziny pracy są złe, bo zbyt mało patroli wyjeżdża nocą. Na pewno są to złe języki ludzkie, przykre pomówienia, ale nawet zorganizowana policyjna akcja ma małe szanse na powodzenie. Zawsze jakiś motocyklista ma szwagra, brata, kolegę, od którego dostanie SMS o treści: dziś nie wyjeżdżaj na miasto. To akurat tego dnia nie wyjeżdża, ale za to następnej nocy sobie odbije.
Na pewno ściganie hałasujących motocyklistów ułatwiłby zakaz poruszania się nocą. Każdy z nich jest wtedy do zatrzymania, bez zastanawiania się, jaki ma układ wydechowy.
W Gdyni bez motocykli nocą — taki jest pomysł.
Nie w całej Gdyni, ale na wybranych ulicach. Łukasz Piesiewicz, gdyński radny złożył wniosek o wprowadzenie na dwóch ulicach śródmieścia ograniczenia prędkości do 30 km/h oraz nocnego zakazu wjazdu dla motocykli. Pomysł dotyczy ul. 10 Lutego i al. Piłsudskiego, którymi do popularnych miejsc spotkań dojeżdżają „miłośnicy motoryzacji".
Radny chce w ten sposób rozpocząć dyskusję o hałasie w mieście i twierdzi, że wcale nie jest zwolennikiem zakazywania. Wolałby, żeby środowiska motocyklowe wyregulowały się same. Oczywiście nic takiego nie nastąpi i mam tu na myśli zarówno zakaz nocnej jazdy motocyklem, jaki i samodzielną naprawę środowiska motocyklowego.
Jedynym sposobem na ograniczenie nocnych przelotów jest metoda kija, bez żadnej marchewki. Policyjna robota nie działa, odwoływanie się do sumienia środowiska to musi być żart, pozostaje całkowity zakaz. Nie trzeba nawet łagodzić przekazu używając takich miłych sformułować jak "miłośnicy motoryzacji". Miłośników motoryzacji to tam nie ma, są tylko miłośnicy robienia gnoju na motorze (tak wiem, motocykl to nie motor, nie pęknijcie z podniecenia). To co robią ci miłośnicy pod wpisami radnego na fb, najlepiej pokazuje jaki poziom reprezentują. A robią to samo, co nocą na drodze, czyli gnój.