Chyba każdy mając kilka lat chciał być policjantem, strażakiem lub kimś w tym stylu. Ja najbardziej marzyłem o zostaniu żołnierzem, więc jako dorosły nadal marzyłem o poprowadzeniu wojskowej ciężarówki, którą widywałem czasem na drogach. Dzięki życzliwym osobom niedawno się to udało.
To oczywiście nie koniec moich marzeń z dzieciństwa. Na liście nadal mam czołg, ale to już trochę bardziej wymagająca zabawa niż znalezienie Stara 266 do pojeżdżenia. Mimo wszystko próbować zawsze warto.
Starczy tego rozwodzenia się o dziecięcych marzeniach. Doskonale wiem, że interesuje was Star, a nie jakaś rzewna gadanina. Zacznijmy więc od początku.
Oko w oko: Star 266.
Pierwsze bliższe spotkanie z wojskową ciężarówką, konkretniej Uralem, było dla mnie bardzo dziwnym doznaniem. Jeśli pracujesz jako bloger/dziennikarz/wstaw cokolwiek motoryzacyjny, to podchodząc do auta masz już w głowie zestaw schematów, według których będziesz je oceniać. Pojazdy militarne zapewniają na dzień dobry twardy reset. Po pierwsze nikogo nie interesuje czy są ładne. Pomysłowe, dizajnerskie smaczki są niewskazane. Liczy się maksymalna użyteczność. Dlatego z definicji nie są ładne. Mogą się podobać, ale raczej na żaden konkurs elegancji nie pojadą.
Jak tu w takim razie cokolwiek powiedzieć czy napisać o wyglądzie takiego auta? Stworzyłem już swoją własną teorię na ten temat. Można zwrócić uwagę na umiejscowienie silnika, ale to od razu widzi każdy. Ciężarówka ma nos, albo go nie ma. De facto najciekawsze są drobnostki. Jak została pociągnięta wyciągarka? W Starze 266 normalnie - wychodzi z przodu, ale napęd ma z tyłu. W Uralu np. zaczep liny zwisał z tyłu.
Można też się przyjrzeć rzeczom takim jak korek chłodnicy wystający znad maski czy szafki na akumulatory, do których dostęp jest ułatwiony dzięki drzwiczkom w bocznych ścianach kabiny. To takie drobnostki składają się na to, czy wojskowy pojazd jest użyteczny i wygodny w obsłudze. Może mieć też np. szafkę na kanistry z paliwem, tak jak Star, którym jeździłem. Miał też aż dwa schowki po bokach. Zabudowa nie wymaga rozwodzenia się, ot skrzynia z ławami. Co ciekawe, plandeka nie pozwala pasażerom walnąć ręką w kabinę kierowcy, ale za to mają do dyspozycji przycisk alarmujący.
Historia tego egzemplarza.
Co ciekawe, ten konkretny Star 266 pomimo zielonego malowania został odkupiony od straży pożarnej. Służył jako wóz bojowy liniowy (mam nadzieję, że nie pokręciłem nomenklatury). Co to znaczy? Kiedy trzeba było rozłożyć gdzieś bardzo długi przewód do zasilania sprzętu gaśniczego wodą, to strażacy jechali powolutku takim Starem i rozwijali go z paki. Co ciekawsze, ten konkretny pojazd niósł pomoc poszkodowanym z Opola podczas katastrofalnej powodzi w 1997 r.
Jak się okazało, to nie był koniec interesujących historii, jakie usłyszałem tego dnia. Kolega, który mnie zaprosił, sam był strażakiem, więc mogłem np. dowiedzieć się dlaczego stary Jelcz jest lepszy od nowego Volvo, które dostała jego jednostka. Ale najciekawsza była anegdota wujka właściciela Stara. Jak się okazało podczas swojej służby w wojsku trafił do instytutu broni pancernej. Miał tam z kolegami testować czołg T-72 napędzany spirytusem. Nie chciało im się jeździć, więc zablokowali napędy tak by pojazd sam jeździł w kółko, a sami usiedli by sączyć browar. Tak wyglądały poważne testy. Potem tylko ktoś musiał pobiec i wskoczyć od tyłu na czołg, by go zatrzymać.
Starczy tych anegdotek.
Opowiadam bzdury o czołgach na spirytus, a pominąłem rys historyczny. Prawdopodobnie dlatego, że jest nudny. Tak to już bywa z konstrukcjami militarnymi, nikt się nie bawi w finezję. Przyszło zamówienie z wojska, od 1968 do 1973 r. trwały prace projektowe i testy, a potem model 266 pozostawał w produkcji aż do XXI w. i przejęcia przez MAN-a. Tyle. Ciekawy był tylko jeden wątek. Dwa Stary 266 z fabrycznymi silnikami i napędami przejechały w 1988 r. rajd Paryż - Dakar i wróciły do Polski na kołach.
To osiągnięcie pokrywa się z dobrą opinią, jaką niegdyś cieszył się Star 266. Nie był drogi, a oferował zdolności terenowe i zużycie paliwa często lepsze od konstrukcji zachodnich. Dzięki temu fabryce ze Starachowic udało się go wyeksportować zarówno do krajów RWPG, jak i egzotycznych pokroju Angoli czy Jemenu.
Star 266 to mieszanka nowoczesności i prehistorii.
Założenia konstrukcyjne stara były dobre. Ciężarówka z dołączanym napędem 6x6 i silnikiem Diesla. Brzmi dobrze. 6,8 litra pojemności, 150 KM i 432 Nm - tutaj też nie było się czego wstydzić. Dodajmy do tego reduktor, blokadę tylnych mostów i mamy wóz o świetnych możliwościach terenowych. Silnik, który zastosowano w modelu 266 to polska sześciocylindrowa konstrukcja S-359. Jednostka ta była daleko idącym rozwinięciem koncepcji silnika benzynowego S-42. Ciekawym jak na lata 70. rozwiązaniem było zastosowanie nowoczesnego wtrysku bezpośredniego. W pewnym momencie rozważano zastąpienie polskiego motoru licencyjnym SW-400 Leylanda (w zmodernizowanej wersji wykorzystywany np. w Autosanach H9), który był wytrzymalszy m. in. dzięki żeliwnemu blokowi. Pomysł ten jednak upadł.
Niestety, Star miał też pewne mechaniczne wady. Najważniejsza z nich to hamulce. Ciężarówki z definicji mają układy hydrauliczne wspomagane pneumatycznie. W tamtych czasach powszechnie stosowało się już systemy, które w razie nieszczelności przewodów powietrznych same hamują. Niestety Star po takiej awarii może co najwyżej hamować w rowie albo na drzewie. Po prostu traci heble. Wiele osób narzeka także na wadliwy ręczny, działający na wał napędowy, a nie koła.
Do listy problemów trzeba jeszcze dopisać ogromny hałas, jaki generuje S-359 oraz irytujące, co chwila uszkodzone uszczelki pod głowicami, których ten silnik ma aż trzy. Poza tym zdarza się, że podczas jazdy na asfalcie z dużą prędkością uszkodzeniu ulegnie reduktor, albo urwie się jeden z wielu wałów napędowych. Star tych ostatnich ma mnóstwo, po jednym dla każdego mostu i dodatkowy napędzający wciągarkę.
Cywilizowana obsługa.
Po doświadczeniach z Uralem 375, wprowadzonym do produkcji w podobnych latach, spodziewałem się, że Star również będzie bardzo prymitywny. Dlatego przeżyłem mały opad szczęki, kiedy okazało się, że pomimo obecności silnika pod kabiną miejsca jest w niej aż nadto, a za kierownicą można się wygodnie rozsiąść. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie, że da się dołączyć przedni most albo zapiąć blokadę dyferencjału przełącznikami z bosku deski rozdzielczej.
Za kierownicą wyglądającą jak z Warszawy znalazłem rozbudowaną przycisko-kontrolko-logię. Niestety Star postanowił użyć nieznanych mi piktogramów, więc potrzebowałem krótkiego przeszkolenia. Dowiedziałem się gdzie włącza się napęd wciągarki, jak ją uruchomić, jak zatrzymać - wszystko za pomocą przycisków. Żadnych wajch, które trzeba szarpać dwoma rękami. Star 266 to przy Uralu przybysz z kosmosu i wytwór galaktycznej cywilizacji.
Doceniłem także zaskakująco miękkie i precyzyjne działanie mechanizmów. Star 266 ma zwykła skrzynię pięciobiegową, w której przełożenia wybiera się tak przyjemnie, jak w osobówce. Także wajcha od reduktora nie stawia zbędnego oporu. Konstruktorzy pomyśleli także o użytkowaniu tych aut w ciepłe dni oraz w gorącym klimacie. W dachu zamontowano dwa włazy, a szyby czołowe można uchylić lub zupełnie otworzyć. To świetny patent, zwłaszcza kiedy silnik jest w kabinie i siłą rzeczy podnosi temperaturę.
Swoją drogą, skoro o silniku mowa, to tradycyjnie dla wszystkich Starów został przykryty kocem by choć trochę wytłumić dochodzący z niego hałas. Fabryczna osłona niestety nie należy do szczelnych. Za to fascynująco się ją podnosi. Otóż po odpięciu przykrywającej ją maty należy szarpnąć za uchwyt i uderzyć klapą w sufit. Nie żartuję. Tam znajduje się taki kawałek plastiku, w który wbija się rant osłony. Pachnie wojskową myślą techniczną na kilometr. Po wszystkim starczy po prostu walnąć w klapę by ją zamknąć.
Star 266 jeździ prawie jak osobówka.
Najlepsze w jeździe polską terenową bestią jest to, że nie potrzeba ani nadludzkiej siły, ani specjalistycznych umiejętności. Star 266 prowadzi się jak taka dużo większa i głośniejsza osobówka. Nie trzeba się z nim siłować jak np. z Uralem. Pedały chodzą miękko i pewnie. Kierownicą kręci się łatwo i z przyjemnością. Do tego zawieszenie w terenie okazuje się rewelacyjne. Star 266 doskonale wybiera nierówności. To tez mnie zaskoczyło. Byłem przyzwyczajony, że wojskowe terenówki rzucają pasażerami jak ziemniakami. Jednocześnie jego dzielność terenowa stoi na wysokim poziomie. Nie jest może takim okrutnikiem, jak Ural do którego go ciągle porównuję, ale potrafi zrobić bardzo wiele.
Jednocześnie w przeciwieństwie do radzieckiego kolegi nadaje się też do jazdy po asfalcie. Nie jest może wtedy absolutnym królem komfortu, ale bez problemu osiąga 95 km/h, a potrafi pojechać i więcej jeśli kierowca się postara. Niestety, wtedy ujawnia się popularna wada Starów - podskakiwanie przez krzywe koła. Poza tym hałas jest przeraźliwy. Cóż, nie da się ukryć, że żywiołem Stara 266 jest off-road, a nie asfaltowe drogi.
Nie wiem jakim cudem napisałem ten wpis tak spokojnie.
Starałem się jak mogłem zachować pozory profesjonalizmu (haha, czego?). Gdybym miał opisać ten wóz emocjonalnie, zgodnie z pierwszym wrażeniem, to byłoby to coś w tym stylu:
Star 266 jest fantastyczny! Prowadzi się jak osobówka, jest wygodny i prosty w obsłudze, a do tego wjedzie prawie wszędzie. Ma głośnego, pięknie ryczącego diesla i wydaje mnóstwo dodatkowych, rasowych dźwięków. To po prostu idealna zabawka dla dużych dzieci, która przy okazji może przewieźć 3,5 t ładunku i nie potrzebuje do tego drogi. Proszę zapakować, biorę jednego.
Tak, nie jestem dobry w okazywaniu emocji, ale cieszyłem się tą jazdą jak dziecko. Do tej pory takie rzeczy mogłem robić tylko w grach. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję - przejedźcie się Starem. Np. spróbujcie przekonać kogoś podczas corocznej Legendy Stara żeby wpuścił was do kabiny. To nie tylko świetna zabawa, ale i przykład tego, że w Polsce można konstruować dobre samochody. Po prostu nie mieliśmy szczęścia do osobówek.