Najlepsze miejsce do polowań na odszkodowanie jest we Wrocławiu. Nikt nie patrzy na znaki
Nie ma przypadków, są tylko znaki. Na ulicy Strzegomskiej we Wrocławiu jest najlepsze miejsce do wyłudzania odszkodowań. Pierwszeństwo przejazdu to stan umysłu.
Kiedyś mówiło się o taksówkarzach, że to złotówy i krążyło przekonanie, że podstawiają się na stłuczki. Na wybranych skrzyżowaniach mieli specjalnie prowokować stłuczki, by wymuszać odszkodowania. Oczywiście wybierali takie, gdzie oznakowanie lub układ drogi mogły zmylić nieobytych kierowców. Ten zwyczaj mam nadzieję już wyginął, ale gdyby przypadkiem brakowało im skrzyżowań, to we Wrocławiu jest jedno, jakby specjalnie zaprojektowane w takim celu.
Pierwszeństwo na Strzegomskiej we Wrocławiu
Pokazuje to film o tytule "Kto tutaj ma pierwszeństwo?". Odpowiedź na to pytanie jest oczywista, ale większość kierowców zdaje się tego nie wiedzieć. Widać jak nagrywający, poruszający się ulicą Strzegomską, usiłuje skręcić w lewo w ulicę Śrubową. Mimo że znaki określające drogę z pierwszeństwem widać wyraźnie, to nie może tego bezpiecznie uczynić. Kierowcy jadący z przeciwka ciągle wjeżdżają na skrzyżowanie, nie ustępując mu pierwszeństwa.
Jedyny powód, jaki im przyświeca, to przekonanie, że wciąż jadą główną drogą, a jak się jedzie główną, to przecież zawsze ma się pierwszeństwo. Po ich stronie drogi wyraźnie widać oznakowanie, które zapewne wskazuje prawidłowy przebieg drogi z pierwszeństwem przejazdu. Oni nic sobie z tego nie robią, bo oni przecież jadą prosto, a jak się jedzie prosto, to się nie ustępuje.
Miejsce jest więc idealne, by wyłudzać odszkodowania. Nie ma żadnych wątpliwości, kto byłby winny w przypadku zderzenia. To może warto coś z nim zrobić, zadbać o bezpieczeństwo kierowców, którzy najwyraźniej sobie tu nie radzą?
Otóż nie warto.
Po kilka wypadków dziennie
Wydawać się może, że organizacja ruchu jest tu prosta jak drut, mimo że droga z pierwszeństwem przejazdu biegnie w lewo. Kierowcy się przyzwyczają, nauczą i problem zniknie. Kiedyś pierwszeństwo było tu ustalone inaczej, co widać jeszcze na mapach Google. Było tak, jak wciąż wydaje się wielu kierowcom, ale czasu minęło już sporo. Tu nie chodzi o przyzwyczajenie, tylko o ignorowanie znaków drogowych.
Film w internecie jest świeży, ale sprawa jest dobrze znana. Ze zdumieniem przeczytałem informacje w lokalnej prasie, że kierowcy zderzali się tam masowo już rok temu. Miało tam dochodzić do kilku wypadków tygodniowo, bo kierowców gubi jazda na pamięć. Po prośbach kierowców urzędnicy mieli poprawić oznakowanie. Pewnie poprawili, ale kierowcy wciąż wiedzą lepiej.
Nie nauczysz świni latać
Nie wiem, czy liczba wypadków spadła, ale widać, że kłopot istnieje, mimo poprawionego oznakowania. Rok temu miało być niby mało widoczne, przynajmniej tak tłumaczyli się niektórzy kierowcy.
Pierwszeństwo ustalono tam w taki sposób, żeby dać prymat komunikacji zbiorowej, która nie może jechać prosto ze względu na ograniczenia w tonażu wiaduktu, który pojawia się dalej. Nie wiem, czy można tu winić urzędników, skoro oznakowanie jest prawidłowe i doskonale widoczne, ale kierowcy wciąż sobie nie radzą i może nie należy tego ignorować. Czy nie lepiej byłoby pogodzić z ich niewydolnością i ustawić sygnalizację świetlną?
Lokalni kierowcy dawno już się pewnie nauczyli, kiedy należy tam ustępować pierwszeństwa, to przyjezdni są pogubieni. Gubi ich to, że nie patrzą na znaki i tworzą idealną sytuację do wyłudzania odszkodowań z OC. Może po prostu nigdy nie powinno się ustalać ruchu niezgodnie z intuicją kierowców? Chodnik najlepiej kłaść tam, gdzie jest wydeptany trawnik. Może tak samo trzeba ustalać pierwszeństwo na ulicach?