REKLAMA

Elektryczny Peugeot przytarł podłogą o krawężnik. Producent powinien zapłacić karę

Na naszą redakcyjną skrzynkę e-mail trafiła sprawa pana Jakuba, który miał kolizję w elektrycznym Peugeocie e-208. Pan Jakub jest oburzony. Ja też, ale z zupełnie innego powodu.

Elektryczny Peugeot przytarł podłogą o krawężnik. Producent powinien zapłacić karę
REKLAMA
REKLAMA

Nie będę Wam cytował całego listu, ale streszczę sytuację. Oto użytkownik dosyć świeżego samochodu elektrycznego Peugeot e-208 miał w nim kolizję polegającą na zjechaniu z drogi i wjechaniu do rowu. Nie brały w niej udziału inne pojazdy, nie było osób poszkodowanych. Pojazd został trochę podrapany, pojawiło się kilka wgniotek, no i ta najgorsza rzecz – rysa na akumulatorze trakcyjnym, powstała kiedy auto wjechało podwoziem na beton.

Wydawałoby się, że przy stosunkowo nowym samochodzie o wysokiej wartości naprawa nie będzie problemem i pojazd wróci na drogi. Ale nie, to byłoby za łatwe. Wycena naprawy w związku z koniecznością wymiany (sprawnej) baterii opiewała w jednym ASO na 160 tys. zł. W innym – na 123 tys. zł. Podkreślam, że akumulator działa, tyle że jest zarysowany, w związku z tym nikt nie udzieli na niego gwarancji. Pozostaje więc tylko wymiana na nowy.

Uznano szkodę całkowitą. Samochód został zlicytowany i zakupiony przez handlarza

Handlarz wystawił je na sprzedaż, podając w ogłoszeniu fałszywy VIN. Wymienił skrzywiony wahacz, reszty nawet nie ruszył i wystawił drożej. Niestety, poprzedni użytkownik zadzwonił pod numer z ogłoszenia i dowiedział się, że auto od spodu jest nieuszkodzone, a gwarancja na akumulator dalej obowiązuje. No pewnie, kto by pomyślał że handlarz może kłamać. Jak dla mnie każde ogłoszenie z podanym lipnym numerem VIN to stuprocentowy wałek (gdybym tego nie wiedział, może mógłbym być nawet wicepremierem). Użytkownik twierdzi, że wartość rynkowa pojazdu wyceniona na 67 100 zł bez akumulatora była zawyżona, co skutkowało brakiem sensu rozłożenia samochodu na części.

Postawa handlarza jest oczywiście karygodna

Nie wolno kłamać i zwodzić klientów, wielokrotnie nagłaśniałem takie przypadki w wykonaniu handlarzy. Tutaj nie jest lepiej – auto po kolizji sprzedaje się jako bezwypadkowe. Należało jasno zaznaczyć w opisie, że nie ma gwarancji na akumulator główny. Wtedy wszystko byłoby w porządku. W tej sytuacji handlarz powinien odpowiadać karnie za wprowadzanie klienta w błąd. Ale tak naprawdę postawa handlarza jest jedynie pokłosiem innego problemu, tego zasadniczego.

peugeot e-208

Zasadniczym problemem jest to, że samochód musiał zostać spisany na straty, ponieważ koszt jego naprawy był tak absurdalny. Zwracam uwagę, że producent tego pojazdu, to jest koncern Stellantis, sprzedaje NOWY samochód elektryczny za mniej niż wynosił koszt naprawy Peugeota – jest to Citroen e-C3. Cały samochód kosztuje mniej pieniędzy niż wymiana wahacza, akumulatora i błotnika w używanym e-208. Jak to możliwe? Ano tak, że wycena części w ASO jest mniej więcej 10-krotnie wyższa od ich realnej wartości podczas montażu. Gdyby chcieć złożyć Peugeota e-208 z części w ASO, kosztowałby pewnie ok. milion złotych (może właśnie tyle powinien?). Taka taktyka producenta wespół z podejściem ubezpieczycieli skłania do ciągłej wymiany pojazdów na nowe. Jest to karygodne i zadziwia mnie, że od lat żadne władze Unii Europejskiej nic z tym nie robią.

Mam tu parę pomysłów, żadne się wam nie spodobają, ale o to chodzi

Po pierwsze: ustala się procent marży między ceną hurtową części potrzebnej do naprawy a jej ceną detaliczną dla celów naprawy. Jeśli akumulator trakcyjny do e-208 kosztuje producenta w procesie produkcji powiedzmy 3500 euro, to do celów naprawy może kosztować 5000 euro i ani centa więcej. Tak samo jest z każdym wahaczem, błotnikiem itp. Wszystkie ceny części „na produkcję” producent ma z pewnością wpisane w system i można je sprawdzić. To obniżyłoby koszt naprawy do tego stopnia, że nie byłoby sensu orzekania o szkodzie całkowitej.

Po drugie: zakaz orzekania o szkodzie całkowitej dla aut młodszych niż 5 lat, jeśli istotne elementy konstrukcyjne pojazdu nie są naruszone. To znaczy: jeśli nie są pogięte podłużnice, podłoga nie jest złamana, samochód nie ma postaci banana – trzeba go naprawić. Nieistotne, ile wynosi kosztorys, bo nakaz naprawy będzie wynikał z ustawy. Nienaprawienie będzie wiązało się z karą w wysokości dwukrotności ceny nowego pojazdu, którą będzie płacił ubezpieczyciel. Oczywiście to wiąże się z punktem pierwszym – naprawa nie może mieć cen z kosmosu.

REKLAMA

Skandaliczne? Nie tak skandaliczne, jak postawa Stellantis

Handlarz i jego kłamstewka w tej sprawie są tylko takim małym złem, a nawet zełkiem. Prawdziwym potworem jest producent, dla którego auto z rysą należy zutylizować i wyprodukować nowe, bo z tego żyje – i ma narzędzia, by do tego doprowadzić. Gdyby tak działali dentyści, to każda dziura w zębie wiązałaby się z wyrwaniem wszystkich zębów i wprawieniem sztucznych.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA