Ludzie oszaleli na punkcie samochodu, którym jeżdżę. Zaraz staranują mnie z ekscytacji
Samochód testowy, którym właśnie się poruszam, budzi na ulicy sensację większą niż wszystkie Lamborghini i McLareny razem wzięte. Kosztuje od nich dziesięć razy mniej, ale wygląda jak milion dolarów.
Najpierw – w dziesięć minut po tym, jak odebrałem samochód, kierowca Fabii z logo Ubera zaczął pokazywać mi kciuki przez szybę. Uchyliłem okno, a on zapytał mnie, jak się jeździ. Odpowiedziałem, że bardzo dobrze. Pochwalił jeszcze wygląd auta i szeroko się uśmiechnął, dokładnie oglądając jego sylwetkę. Dogadaliśmy się bez problemu, mimo że pan ze Skody był głuchoniemy. Rozmowa odbyła się na migi, ale wyrazy uznania da się zrozumieć w ten sposób nawet lepiej.
Potem ciągle czułem się, jak gwiazda rocka
Pan z Mercedesa CLA (to wciąż atrakcyjnie wyglądające auto) zrównał się ze mną, by pokazać mi „OK”. Pani z Toyoty C-HR tak patrzyła się na moje auto, że prawie wjechała w korku w wóz jadący z przodu. Dziecko będące pasażerem Alfy Romeo Giulii odprowadzało mnie wzrokiem tak długo, że jestem przekonany, że boli je teraz szyja. Patrzyło się też na mnie wielu przechodniów, idących przez pasy albo poruszających się po chodniku. Jeden nawet przystanął.
Czy jeździłem Lamborghini?
Nie, nie był to też McLaren ani Ferrari. Samochód, który testuję, nie jest ani głośny, ani specjalnie drogi, nie ma nawet drzwi otwieranych do góry. To hybryda – czyli nowa Toyota Prius.
Naprawdę. Prius wygląda świetnie, ale nie spodziewałem się, że będzie robić aż taką furorę na ulicy. To jeden z pierwszych egzemplarzy w Polsce, więc sylwetka nie zdążyła się jeszcze opatrzyć. Pewnie nieprędko się to stanie, bo Prius jest hybrydą plug-in za 200 tysięcy złotych i zanim pierwsze sztuki trafią do firm zajmujących się przewozem osób, zleci trochę wody w Wiśle. Chyba że najpierw kupią go miłośnicy zwracania na siebie uwagi.
Nowa Toyota Prius robi wrażenie, jak auto za pięć razy tyle
Nie musisz kupować BMW M, zresztą na nie i tak nikt nie spojrzy, bo jeździ ich za dużo. Daruj sobie Maserati. Prius to wszystko, czego potrzebujesz, by zostać gwiazdą. Byle był żółty, bo kolor pięknie podkreśla tu udaną, sportową sylwetkę. Kształt nadwozia świetnie gra z tym odcieniem. Kupić Priusa w bieli albo w szarościach to niemal zbrodnia.
Wygląda na to, że Toyota najpierw stworzyła przepis na to, jak stworzyć auto, po które Polacy będą stawać w kolejkach do salonów (ma być hybrydowe i bezawaryjne, gotowe), a teraz dokłada do tego jeszcze stylistykę, która podoba się – na oko – każdemu. Może Prius uratuje segment aut, które nie są SUV-ami? Byłoby miło, gdyby pani, która tak obserwowała tę sylwetkę (niestety, nie chodziło o mnie...) przesiadła się na niego z C-HR'a. Świat poza podniesionymi wozami istnieje i w dodatku niższe auta też potrafią zrobić wrażenie.
Oto artykuły o autach, które zwracają na siebie uwagę:
Czy nowa Toyota Prius jest tak dobra, jak dobrze wygląda?
O tym napiszę w pełnym teście, o ile po drodze nikt we mnie z wrażenia nie wjedzie albo nie zagada na śmierć. Ale stawiam, że wielu klientów w ogóle nie zamierza przejmować się jakością plastików albo tym, jak działa układ kierowniczy Priusa. Auto ma wyglądać – a to wygląda. Niesamowite, że można tak dziś powiedzieć o Toyocie. Pamiętam, jak jeszcze niedawno była to najnudniejsza marka na rynku, produkująca wozy w rodzaju Avensisa Verso. Teraz większą sensację wzbudziłbym tylko w tramwaju… bez spodni i z mrówkojadem na smyczy.