Martwicie się, że paliwo jest drogie? To naładujcie się na warszawskim Wilanowie
Najmocniejsza stacja szybkiego ładowania w Warszawie jest jednocześnie najdroższą i pokazuje, że to nie ceny paliw będą nas niedługo interesować.
W Warszawie, na Wilanowie, pojawiła się nowa stacja ładowania samochodów elektrycznych. Nawet tam pasuje, bo tanio nie będzie. Przejechanie 100 kilometrów może kosztować nas nawet 100 zł i to bez większego problemu. Wystarczy, że nie zechcemy się zarejestrować.
Najmocniejsza stacja ładowania w Warszawie (oprócz Superchargera Tesli)
Stacja ładowania firmy Ecotap, umieszczona przy ulicy Klimczaka 1, w budynku Royal Wilanów (nazwa też pasuje do cennika), ma dwa złącza CCS, jeden przewód z końcówką Typu 2 oraz jedno gniazdo Typu 2. Dla kierowców pojazdów elektrycznych powinna być atrakcyjna, bo umożliwia ładowanie z mocą do 100 kW, tylko na złączu CCS oczywiście. Nie jest to szczyt możliwości niektórych samochodów elektrycznych, ale w polskich warunkach jest to wynik dwukrotnie lepszy, niż na większości stacji oferujących ładowanie prądem stałym.
Inny wynik też jest lepszy. Wobec ceny ładowania na tej stacji, ostatnie podwyżki na stacjach paliw, nie wydają się już tak bardzo drastyczne. Za 1 kWh, niezależnie od mocy ładowania, zapłacimy 4,50 zł, a za każdą minutę po końcu ładowania 0,5 zł.
100 zł za przejechanie 100 kilometrów
Uprzejmie przyjmijmy, że nasz hipotetyczny samochód elektryczny, którym naładujemy na Klimczaka, zużywa 20 kWh energii na każde sto kilometrów, choć Audi e-tron nie chciało się ruszyć z 29 kWh. Przejechanie stu kilometrów wyniesie nas wtedy 90 zł. Żeby wyszło równo 100 zł, nasze zużycie energii musiałoby wynosić lekko ponad 22 kWh, co jest do zrobienia bez problemu, szczególnie zimą. Samochód spalinowy musiałby spalić przez te sto kilometrów mniej więcej tyle samo litrów, co samochód elektryczny zużyć kilowatogodzin, żeby dobić do tego wyniku.
Koszt ładowania na tej stacji można bez problemu obniżyć, trzeba się tylko zarejestrować. Jedna kWh kosztować będzie wtedy 1,80 zł, czyli mniej niż na konkurencyjnych stacjach i jednocześnie sprawi, że przejechanie setki kilometrów spadnie do poziomu sporo palącego w trasie, samochodu spalinowego. Różnicę w cenie, w stosunku do ładowania bez rejestracji, dopłacamy najwidoczniej naszymi danymi, bo utrata anonimowości w procesie ładowania, to jedna ze spraw, na jakie musimy się przygotować przy przesiadce na samochody elektryczne.
A gdyby tak cena litra paliwa wahała się od 2 do 4 zł i zależna była od procesu rejestracji u właściciela stacji? Nietrudno zgadnąć, że kolejka ludzi z dowodami osobistymi w ręku sięgałaby od morza po Tatry. Nie byłoby żadnego problemu, żeby właściciel stacji, ich dowody nawet sobie kserował. Na Wilanowie też nikt nie zapłaci 4,50 zł za 1 kWh, każdy się zarejestruje, żeby zaoszczędzić. Co to za kłopot podać swoje dane kolejnej firmie, gdy ciągle podajemy ich tak wiele.
Anonimowo to już było
Na pewno jest wiele racjonalnych powodów, by w celu wykonania tak prozaicznej czynności, jak zwiększenie zasięgu swojego pojazdu, podawać kolejne dane o sobie. Aplikacja po zainstalowaniu prosi o dostęp do lokalizacji i używanie naszego położenia. Jeśli go nie udzielimy, nie zobaczymy mapy. Zapewne mapy stacji, nie wiem, bo nie zezwoliłem. Nie jestem paranoikiem przekonanym, że rząd za pośrednictwem korporacji namierza mnie za pomocą antenki mojego własnego beretu, ale ja tylko chciałbym pojechać dalej, a nie otrzymywać newsletter.
Adres e-mail jest ważny, na pewno posłuży do otrzymywania informacji o rozliczeniach i informacji marketingowych oczywiście też. Nie krytykuję tej konkretnej aplikacji, jest taka, jak aplikacje konkurencji, tylko opisuję system tankowania, w jakim będziemy się za kilka lat poruszać. Dolewając benzyny do samochodu spalinowego nie muszę mieć maila. Uwierzycie, że nikt tego tam nie sprawdza?
Na stacji benzynowej możemy zatankować paliwo i pozostać anonimowym, przy płatności gotówką. Z ładowaniem samochodów elektrycznych już nie jest tak prosto. Anonimowo to możemy ładować je u siebie w garażu. Wyruszając w trasę trzeba uzbroić się karty RFID różnych operatorów, a jeszcze lepiej w aplikacje.
RFID Ninja Warrior
Bez trudu znajdziemy w internecie relacje właścicieli elektrycznych samochodów z podróży po Polsce i Europie. Czasami trwają dwa razy dłużej niż przy wykorzystaniu samochodu spalinowego, ale ich autorzy chwalą się za to, jak było tanio. Żeby ładowanie było tanie, trzeba znać cenniki różnych operatorów, posiadać ich karty RFID lub aplikacje. Wygląda jak żaden problem dla wielu kierowców aut spalinowych, którzy nawet samodzielnie nie tankują swoich samochodów, bo nie potrafią i zdają się na pracownika swojej jednej, ulubionej stacji.
Może kiedyś zrobię eksperyment i losowo wybranemu sąsiadowi dam kluczyki do następnego testowanego elektrycznego pojazdu, poproszę o przejechanie 1000 kilometrów i zwrot samochodu naładowanego na minimum 95 proc. Dam mu nawet pieniądze na ładowanie, w gotówce, tylko zabronię mu robić wcześniejszego rozeznania, puszczę na żywca w Polskę. Ciekawe, ile przyniesie reszty i czy w ogóle uda mu się wrócić oraz ilu firmom będzie musiał podać swoje dane, bo chce się przemieszczać.