Damy i żentelmieny, witajcie w nowym roku. Oto pierwszy Motoblender A.D. 2019, czyli subiektywny przegląd niusów motoryzacyjnych. Zaczynamy.
Bentleyu, masz 2 lata na osiągnięcie zyskowności
Absurd, że w wielkiej korporacji WSZYSTKIE marki muszą być bezwzględnie dochodowe, zatacza coraz szersze kręgi. W tym przypadku jego ofiarą może paść marka Bentley. W tym roku obchodzi ona swoje stulecie. To świetny moment, żeby dać Bentleyowi ultimatum, że albo w ciągu roku do dwóch lat będzie dochodowy, albo do widzenia. Nikt nie będzie płacił za jakąś tam legendę i prestiż marki Bentley. Wprawdzie VW dokładnie po to kupił Bentleya – bo nie miał marki luksusowej – ale to nie znaczy, że będzie dopuszczał do tego, żeby ta marka luksusowa się nie opłacała. Oczywiście jeśli Bentley zostanie skasowany w swoje 102. urodziny, to wszystkie świeżo opracowane modele, takie jak Bentayga czy nowy Continental GT, zmarnują się. To nie jest żaden problem, że miliardy wydane na ich opracowanie pójdą w powietrze, tak się zdarza, oj tam oj tam.
Rodzinie Piechów i Porsche, czyli głównym udziałowcom Volkswagena, w najmniejszym stopniu nie przeszkadza też, że przez lata dokładali kasę do Seata i wpadała ona w czarną dziurę, bo Seat dalej nie był zyskowny. Ponadto Bentley w 2017 r. wypracował zysk, stratę miał tylko w 2018 r. (ok. 137 mln euro za pierwsze 9 miesięcy). Zatem nie jest to wieloletni trend, tylko jednorazowa wpadka. Ponadto Bentley nie miał problemów ze sprzedażą swoich produktów. Zysk zjadły zawirowania polityczne, głównie związane z Brexitem i to, że Bentley produkuje auta w Wielkiej Brytanii, ale z części ściąganych z kontynentu. Ciekawe, po co takie ultimatum podano do publicznej wiadomości. I ciekawe, co się stanie, gdy w 2019 r. Bentley też nie będzie zyskowny. Wtedy pan Piech z panem Porsche wezmą markera i skreślą grubą kreską słowo BENTLEY z listy „Volkswagen AG Brand Portfolio 2020”. Choć mogliby pozwolić sobie na utrzymywanie Bentleya nawet gdyby przez 10 lat nie zarobił ani cena, i w żaden sposób nie zmieniłoby to absurdalnych gór pieniędzy, które przynosi grupa VW – zrobią to, i to publicznie, żeby pokazać, że możesz nazywać się nawet Bentley, a jeśli nie podporządkowujesz się św. Zyskowności, to czeka cię czarny flamaster. Rodziny Piech i Porsche muszą mieć fajne zloty rodzinne. Ci członkowie rodziny, którzy osiągnęli w zeszłym roku najniższą zyskowność osobistą, muszą zmywać naczynia.
Wczoraj pisaliśmy o Fordzie, że słabo mu idzie i znowu nie zarabia.
Przypuśćmy że masz osiem krów i sprzedajesz mleko z tych krów. Dochód ze sprzedaży mleka jest mały, więc decydujesz się sprzedać jedną krowę, a drugą zarżnąć na mięso (pomijam kwestię mięsa z krów mlecznych). Nagle masz sporo pieniędzy, tylko mleka jakby mniej. Więc dochód znowu spada. Powtarzasz operację. Zostały ci tylko 4 krowy, a pieniądze z restrukturyzacji i zwolnień kończą się równie szybko. Po dwóch kolejnych restrukturyzacjach w twojej gamie modelowej znajduje się zero krów, a dochód ze sprzedaży mleka również wynosi zero. Jednak w ogólnym rozrachunku akcjonariusze są zadowoleni, bo wiedzieli że gdy będziesz sprzedawał i zarzynał krowy, to akcje będą rosnąć i przez chwilę zarobią. Tyle że twoja korporacja właśnie padła.
W międzyczasie twój sąsiad, też posiadający 8 krów, wymyślił że swoje mleko będzie sprzedawał w nowym atrakcyjnym opakowaniu i nazwie je M. L. - EKO, co stanowi skrót od jego imienia i nazwiska + słowo „eko”. Ten genialny pomysł spowodował, że swój produkt mógł sprzedawać drożej i zarabiać więcej forsy, którą przeznaczył na kolejne krowy i kolejne, nowe linie mleka: Koktajl Molokowa oraz specjalne mleko dla młodych matek MILF. Różnica jest taka, że sąsiad nie ma akcjonariuszy, którzy żądają zysku natychmiast, tylko sam jest swoim właścicielem i wie, że jeśli w danym roku zainwestował, to może nie zarobił, ale za to za dwa lata zarobi 3 razy tyle.
Cóż to ma wspólnego z Fordem? W skrócie mówiąc:
- Mondeo model 2015 – debiutowało w Europie za późno, wciąż nie ma liftingu, choć dawno powinien być
- Kuga – pierwsza zadebiutowała za późno, druga jest już od 5 lat na rynku i wciąż się nie sprzedaje
- Ecosport – kaskada złych decyzji, poczynając od oferowania u nas modelu brazylijskiego z kołem na klapie, choć pasowało to jak pięść do oka. Klienci zdążyli się zniechęcić
- Focus – fajnie, że w końcu się pojawił, ale z 5 wersji nadwozia zrobiły się dwie, nie ma benzynowych silników 4-cylindrowych
- minivany – długo na nie stawiano, teraz poznikają z gamy bez następców, choć poszło w nie mnóstwo forsy
- Edge - za duży, za późno
- linia Vignale – nikt w to nie uwierzył, że to jest premium.
Oczywiście moje powyższe przypuszczenia mogą być całkowicie bzdurne, ale jednak wygląda na to że coś jest nie tak i być może któryś z tych punktów mógł mieć z tym coś wspólnego.
Choć nie powinienem, poświęcę kilka słów tzw. kublikacji, czyli felietonowi Andrzeja Kublika na pierwszej stronie Wyborczej
Na temat autora nie będę się wypowiadał, ponieważ przypomniałem sobie ostatnio art. 212 kk i nie mam ochoty sprawdzać jego działania w praktyce. Wiemy przecież, że pan Andrzej to felietonista z wielkim doświadczeniem w swojej wąskiej specjalizacji. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka lekkich nieścisłości w tym tekście.
Tytuł: SMOG WJEŻDŻA DO POLSKI
Skoro wjeżdża, to znaczy że chyba do tej pory go nie było. Jak rymował Tede: skoro rzekomo żegnam się z koroną, musiałem ją chyba mieć, wiadomo.
To wynik niemal rekordowy, pisze pan Andrzej. W następnym zdaniu okazuje się, że w 2018 r. zaimportowaliśmy więcej aut niż w 2017 r., ale mniej niż w 2016 r. Rzeczywiście, to niemal rekord! Pierwszy sekretarz zajął zaszczytne drugie miejsce, amerykański prezydent był przedostatni. Dalej jest lepiej: dla porównania, do Czech sprowadzono w ubiegłym roku 177,2 tys. pojazdów. Do Czech. Dla porównania. Czechy, panie Andrzeju, mają trochę mniej mieszkańców niż Polska. Nie powiem ile, żeby nie zepsuć Panu niespodzianki. Czy możemy prosić, dla porównania, ile pojazdów sprowadzono do Andorry, Liechtensteinu i Watykanu? Podpowiem, też może się okazać, że mniej niż do Polski.
Co więcej, na Ukrainę, która jest o wiele mniej zamożna od Polski, wwieziono 116,8 tys. używanych pojazdów. Być może dlatego, że Ukraina jest [wait for it] o wiele mniej zamożna od Polski i ludzi po prostu nie stać na samochody? Szkoda że nie dodał Pan, w jakim wieku są auta wjeżdżające na Ukrainę w porównaniu do tych wjeżdżających do Polski. Ale najlepsze wciąż dopiero przed nami. W tym momencie pan Andrzej przystępuje do ataku na Unię Europejską na pierwszej stronie Wyborczej.
Zarówno Ukraina, Czechy, jak i większość państw świata wwóz używanych aut ogranicza cłami, podatkami i badaniami technicznymi. Polska zniosła lwią część takich ograniczeń, przystępując do UE. No racja. Trzeba było nie przystępować, nie byłoby problemu. Problem jednak jest, a dokładnie taki, że tekst o Czechach to jawna nieprawda. W Unii jest zakaz ograniczania eksportu i importu. To jedna ze swobód wspólnotowych. Sprowadzanie auta do Czech wygląda tak samo jak do Polski. W Polsce mieliśmy jedną barierę importową: zakaz rejestracji „anglików” i to Unia kazała ją znieść. Co więcej, rejestracja auta w Czechach jest tak łatwa i opłacalna, że Polacy wręcz masowo rejestrują tam auta. Jednym z nielicznych państw, które próbowały ograniczyć import aut używanych będąc już w UE, była Austria. Unia Europejska szybko to utrąciła.
Pan Andrzej częstuje nas jeszcze ciekawym stwierdzeniem o tym, że samochody z 1999 r. są w wieku niemal muzealnym. Może powinien Pan odwiedzić jakieś muzeum motoryzacyjne? Choć może lepiej nie, tam można znaleźć auta nawet 70-letnie. Przepraszam, nie chciałem Pana narażać na ten dyskomfort.
I wisienka na torcie, totalne samozaoranie: tyle że przeciętne używane auto z silnikiem Diesla z importu spełniało normę emisji spalin Euro 4, która dopuszczała emisję czterokrotnie większej ilości tlenków azotu niż w obecnej normie Euro 6. I nie wymagała stosowania filtrów DPF usuwających ze spalin szkodliwe dla zdrowia cząstki stałe.
Jak to możliwe że w 2018 r. norma Euro 4 jest zła? W 2008 r., gdy pan Andrzej pisał podobny felieton, była świetna, tyle że wtedy mowa była głównie o CO2 i o „truciznach”. W 2008 r. nowe samochody były dobre i ekologiczne, dziś są trującymi śmieciami, choć spełniają tę samą normę. Jedynym rozwiązaniem jest wprowadzenie restrykcyjnych przepisów antyimportowych, ale to oznacza w praktyce Plexit. Nie spodziewałem się, że antyunijni felietoniści będą promowani na pierwszej stronie Wyborczej. No ale przynajmniej cieszę się, że smog dopiero wjeżdża do Polski – zanim wjedzie, mamy jeszcze chwilę spokoju. A ze smogiem to również kwestia norm i limitów: wystarczy przesunąć suwak dopuszczalności w dół, żeby można było krzyczeć że zaraz wszyscy się podusimy.
A po co tak się znęcam nad artykułem? Bo niestety ludzie w to wierzą. Bo mi nie jest wszystko jedno.
I na koniec: sąd uchylił wyrok uniewinniający Jacka Balkana od zniesławienia Arrinery
Uchylił, a potem z uwagi na przedawnienie sprawę umorzył. Nieważne. Ważne jest co innego. Pomyślcie sobie „Arrinera”. Teraz zadajcie sobie w głowie pytanie: z czym wam się to kojarzy? Z produkcją supersamochodów czy z procesem sądowym o zniesławienie? Czy po ponad 10 latach od powstania projektu Arrinera mamy więcej sprzedanych aut tej marki czy więcej procesów sądowych?
Ja nie jestem pewien.