REKLAMA

Francuzi nie mają litości. 644 złote mandatu za przekroczenie o 1 km/h

Miejcie się na baczności podczas podróży po śmierdzący ser. Chwila delikatnej dekoncentracji, nieoznakowany fotoradar i mandaty we Francji popsują wam wakacje. Wystarczy minimalne przekroczenie prędkości.

wezwanie do wskazania kierującego
REKLAMA
REKLAMA

Czy polskie mandaty są surowe na tle tych z reszty Europy? Jeszcze w zeszłym roku na tak zadane pytanie należałoby się uśmiechnąć. Były wyjątkowo łagodne. Teraz, po noworocznej aktualizacji taryfikatora, wypadają przeciętnie. Nie są bardzo kosztowne, ale trudno je też nazwać tanimi. Nadal są kraje, w których nieuważny albo brawurowy kierowca zapłaci o wiele, wiele więcej.

Mandaty we Francji mogą przyprawić o zawrót głowy

To nie jest idealny kraj dla kierowców. Niedobór miejsc do parkowania, zatłoczone drogi, ograniczenia wjazdu do centrów miast, a do tego bardzo surowe przepisy drogowe i nieoznaczone, ukryte fotoradary. Mandat można dostać już… a zresztą sami zobaczcie. Oto post jednego z kierowców, z którym mam wielu wspólnych znajomych.

Jak widać, aby otrzymać mandat wystarczy naprawdę delikatne przekroczenie. W Polsce otrzymanie kary za jazdę zbyt szybką o 6 km/h jest właściwie niemożliwe. We Francji – mimo „przyjaznego” na pierwszy rzut oka o wynoszącym 5 km/h błędzie pomiaru (i 5%, gdy mówimy o prędkości powyżej 100 km/h) – nie ma litości. Co najmniej 90 euro – czyli 428 złotych – trzeba zapłacić i to przy szybkim uwinięciu się z przelewami. W dodatku fotoradar jest nieoznakowany, więc jeśli ktoś nie zauważył błysku (nie zawsze się pojawia), niemiła niespodzianka i nadprogramowy wydatek pojawi się w skrzynce pocztowej znienacka, rujnując do reszty i tak już nadwyrężony wyjazdem domowy budżet.

Mandaty we Francji są wystawiane bez litości

„Typowe dla Lyonu: plątanina rozjazdów, cholera wie gdzie jechać, patrzysz w nawigację i oczywiście las fotoradarów na najmniejszym zjeździe” – napisał autor postu. To, jak wygląda miejsce ukarania, widać na zdjęciu w poście.

„No dobrze, ale przecież ten kierowca przekroczył prędkość, należy mu się kara” – można by opisać całą sprawę i rzeczywiście takie komentarze pod postem się pojawiają. Autor też ma tu coś na swoją obronę. Twierdzi, że cały czas jechał z tempomatem ustawionym na 50 km/h, ale urządzenie nie poradziło sobie z utrzymaniem stałej prędkości na ostrym zjeździe.

Czy powinno się karać za tak małe przekroczenia?

Niektórzy – i pewnie będzie ich coraz więcej – twierdzą, że jak najbardziej. Przecież przepisy po coś napisano i jeśli ograniczenie wynosi 50 km/h, to trzeba jechać maksymalnie tyle, a nie o 1, 5 czy 10 km/h więcej. Jeśli istnieje ryzyko, że kierowca przekroczy prędkość – na przykład właśnie na zjeździe z góry – no to trudno, widocznie trzeba jechać poniżej limitu. Mandaty za małe przekroczenia dyscyplinują kierowców. Z tego założenia wychodzą także m.in. Czesi, którzy też karzą nawet za 1 km/h za dużo i nie uwzględniają żadnego błędu pomiarowego.

REKLAMA

Druga – liczniejsza, przynajmniej jak na razie – grupa to ci, którzy uważają, że nie należy popadać w przesadę. „Niskie przekroczenia nie powodują specjalnego zagrożenia, bądźmy ludźmi” – twierdzą. Kto ma rację? Każdy ma swoją, jak zwykle.

Jadąc na wakacje do kraju serów i wina pamiętajcie jednak, że tam wygrywa frakcja dyscyplinująca. Mandaty we Francji za przekroczenie prędkości o więcej 50 km/h mogą wynosić nawet 1500 euro, a za recydywę grozi więzienie. Nie zepsujcie sobie wyjazdu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA