1250 złotych mandatu za uniknięcie kolizji. Nie opłaca się omijać agresywnego kierowcy
Nie opłaca się omijać agresywnego kierowcy, który złośliwie hamuje nam tuż przed maską. Lepiej byłoby po prostu w niego wjechać
Po czym poznać kierowcę, który absolutnie nie powinien mieć uprawnień do poruszania się po drogach publicznych? Moim zdaniem, głównym objawem „nieprzystosowania” jest skłonność do hamowania przed maską innych aut bez powodu. To znaczy, według takich osób, powód istnieje. Robią to za karę, w celu dania komuś nauczki np. za rzekome blokowanie lewego pasa albo inne niewybaczalne przewinienia.
Konsekwencje mogą być poważne
Pierwszą jest zderzenie się ze sobą zajeżdżającego i jadącego prawidłowo. Na szczęście, często to relatywnie niegroźna sprawa – różnica prędkości bywa na tyle niewielka, że uderzenie nie jest mocne. „Nauczyciel” zwykle nie spodziewa się takiego obrotu sprawy, więc jego mina po wyjściu z auta może być wyjątkowa. Gdy poszkodowany ma kamerkę, obciążenie hamującego odpowiedzialnością nie powinno stanowić kłopotu.
Gorzej, gdy ofiara agresywnego kierowcy ratuje się przed zderzeniem, gwałtownie hamując (efektem może być poślizg) albo usiłując ominąć przeszkodę. Zdarza się wtedy, że uderza w kierowcę jadącego prawidłowo pasem obok, a ten, który sprowokował całą sytuację, po prostu odjeżdża, jak gdyby nigdy nic.
Przenieśmy się do Zielonej Góry
Doszło tam do kolizji na ulicy Sulechowskiej. Została opisana na stronie policja.pl, ku przestrodze. W artykule zamieszczono film pokazujący, jak doszło do zdarzenia. Nie pochodzi on jednak z kamerki przyczepionej do podszybia któregoś z aut, ale z wideorejestratora nieoznakowanego radiowozu. Uczestnikiem było bowiem policyjne BMW.
Funkcjonariusze jechali lewym pasem i przekraczali dozwoloną prędkość 50 km/h. Według artykułu, powodem była chęć dogonienia kierowcy Seata, wykonującego niebezpieczne manewry. Mimo wykonywania czynności służbowych i przekroczenia prędkości, funkcjonariusze nie używali kogutów.
Na drodze radiowozu stanęła Kia
Kierująca Kią Sportage zajechała policjantom drogę. Zrobiła to tak nagle, że ci nie mieli właściwie żadnego czasu na reakcję. Nie zdążyliby wyhamować, a na ucieczkę nie było miejsca, bo cała akcja działa się na wiadukcie. Po uderzeniu w Kię, BMW uderzyło jeszcze w barierki. Wszystko wyglądało naprawdę groźnie, ale w artykule nie wspomniano o tym, by ktokolwiek został ranny.
Skąd taki manewr kobiety jadącej koreańskim SUV-em? Powodem było zachowanie kierowcy jadącego przed nią. Człowiek z BMW (tym razem już prywatnego) postanowił ukarać kierującą Kię hamowaniem przed maską. Podobno chodziło o to, że Sportage błyskał mu „długimi” – a przynajmniej taką wersję usłyszeli policjanci. Jak widać, kierowca BMW był szczery i nie bawił się w żadne tłumaczenia o „psie wybiegającym na drogę”. Chociaż tyle.
Niestety, za winną spowodowania kolizji uznano panią z Kii
Dostała mandat w wysokości 1250 złotych. Nie da ukryć, że wjechała tuż przed radiowóz. Ale przecież gdyby nie agresywny kierowca BMW, do całej sytuacji wcale by nie doszło. Można więc powiedzieć, że została ukarana mandatem za… uniknięcie stłuczki. Chyba już lepiej byłoby wjechać w prywatne BMW, a nie policyjne. Jeżeli miałaby kamerę albo świadków, winnym pewnie zostałby uznany agresor.
Jedynym plusem – o ile można tak powiedzieć – tego, że w zdarzeniu brał udział radiowóz, jest mandat dla „hamulcowego” z BMW. Policjanci zauważyli, co zrobił. Został ukarany tysiączłotowym mandatem za „spowodowanie innego niż kolizja zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym”. Oprócz tego, dostał jeszcze 500 zł za „pozostałe wykroczenia”. Jakie? Tego nie wiadomo, ale skoro nie brał bezpośredniego udziału w kolizji, a podano, że stracił dowód rejestracyjny, zapewne chodzi o coś związanego ze stanem technicznym auta.
Dobre i to. Ale to kierująca Kią będzie miała i mandat do zapłaty i zwyżki w ubezpieczalni
Moim zdaniem, wyłączną winę za całą sytuację ponosi człowiek z prywatnego BMW. Tylko on zasłużył tu na solidny mandat. I odebranie prawa jazdy.