Twój katalizator jest 12 razy cenniejszy niż złoto. Lepiej zabierz go do domu
Najwyższy czas wprowadzić demontowalne katalizatory, które będzie się zabierać do domu i trzymać w sejfie. Kradzieże katalizatorów są trendy jak morsowanie.
„Kat jest?”, „ma kat?”, „kat na miejscu czy wyciety”: to są pytania, które w dzisiejszych czasach zadają handlarze. Katalizatory stały się towarem tak drogim i pożądanym, że handlarze odkupujący auto są gotowi zapłacić za nie całkiem sporo, jeśli ma dobry katalizator. A jeśli go nie ma, to często nie chcą zapłacić za nie nic. Ostatnio byłem nadzwyczaj zdziwiony, że o samochód mojej znajomej pobili się handlarze i zapłacili za niego 2500 zł, choć delikatnie mówiąc był w średnim stanie. Ale salon Polska i mały przebieg oznaczały, że katalizator zapewne ma się świetnie.
Skąd to zainteresowanie?
To proste: chodzi o pieniądze. Metale ziem rzadkich używane do produkcji katalizatorów podrożały w ostatnich latach w sposób zupełnie nieopanowany. To taki metalurgiczny bitcoin, np. cena rodu wzrosła o 3000% i obecnie uncja rodu jest warta 12 razy tyle co uncja złota. Podobnie jest z palladem czy platyną, przy czym oczywiście trzeba pamiętać, że stare samochody z katalizatorami mają o wiele więcej tych cennych metali w obudowie, nowsze już nie są tak hojnie wyposażone. Choć podobno i tak najbardziej cenne są katalizatory z hybryd Toyoty, które często jeździły z wyłączonym silnikiem benzynowym i wówczas „kat” najmniej się zużywał.
Rynek już odpowiedział
Na dwa sposoby. Pierwszy to oczywiście zwiększenie się liczby kradzieży katalizatorów. W zeszłym roku media obiegł przypadek mężczyzny z Wielkiej Brytanii, który włamał się na teren posesji, żeby ukraść katalizator z Forda. Podniósł samochód i podparł go kawałkiem drewnianego klocka, ale auto było na luzie, więc stoczyło się i przewróciło klocek, zgniatając pechowego złodzieja o imieniu Gary na śmierć.
Druga kwestia to pojawienie się profesjonalnych zabezpieczeń układu wydechowego. Niedawno otrzymaliśmy ciekawą informację prasową, która wprawdzie dotyczyła akurat zabezpieczenia przed kradzieżą filtra cząstek stałych, ale jestem pewien że firma z niedźwiedziem z przyjemnością wykona też dla klienta płytę zabezpieczającą katalizator. Zwłaszcza, że jak donosi prasa fachowa, kradzieże katalizatorów to nie tylko plaga Polski, ale ogólnoeuropejski proceder na wielką skalę, przy okazji nadzwyczaj dochodowy. Jeśli jedna część do nowego auta potrafi kosztować sumę pięciocyfrową, trudno się temu dziwić.
Są dwie możliwości
Albo fabryczne zabezpieczenia katalizatorów – wymagające długotrwałego przecinania płyty stalowe, siatki, lub nawet kolce (widziałem takie rozwiązanie, tyle że przy DPF) – albo natychmiastowe przejście na samochody elektryczne, które przecież żadnych katalizatorów nie potrzebują. Oczywiście auta elektryczne będą kradzione w całości i prute w kawałki, żeby wydłubać zespół akumulatorów, zwłaszcza jeśli będzie w dobrym stanie, ponieważ wymiana tego kluczowego elementu w ASO będzie zapewne droższa niż wartość całego nowego auta.
Albo trzeba wprowadzić katalizatory demontowalne z kabiny. Otwierasz klapkę w podłodze, odpinasz pięć spinek i zabierasz katusia do domu. To bardziej w autach ciężarowych, ale nie jest to zupełnie nierealne.
Albo trzeba wynieść się do Mongolii lub innego kraju na bezkresnych stepach Azji. Tam jeździ się Ładą lub UAZ-em, u nich ekologiczieskich rieszenii niet!