REKLAMA

Zderzenie czołowe to koszmar każdego kierowcy. Nagranie z Warszawy daje do myślenia

Na wiadukcie między warszawską Wolą a Bemowem doszło do czołowego zderzenia. Czy poszkodowany mógł jakoś się uratować, czy pozostało mu już tylko czekanie na nieuchronne?

kolizja na wiadukcie
REKLAMA

Zderzenia czołowe to jeden z najbardziej niebezpiecznych typów kolizji. Są mrocznym koszmarem każdego kierowcy. Sytuacja, w której widzi się pędzący na siebie, inny samochód i ma się świadomość nieuniknionego zderzenia, jest jednym z najgorszych, co może się przydarzyć na drodze.

REKLAMA

Tak jak kolizja na wiadukcie w Warszawie

Jechałem tym wiaduktem na ulicy Dywizjonu 303 akurat wczoraj, więc tym bardziej filmik z kanału „Stop Cham” mnie zmroził. Widać na nim, że na drogach – nawet jeśli mówimy o zwykłej jeździe po codziennej, miejskiej trasie – wydarzyć się może naprawdę wszystko. I że czasami naprawdę niewiele da się zrobić, by uniknąć dramatu. Albo nie da się zrobić nic.

Nagrywający jedzie po wiadukcie. Zwykły dzień, zwykły dojazd do pracy, do znajomych albo do sklepu. Nikomu raczej nie przychodzi do głowy, że zaraz może wydarzyć się wypadek. Na skrzyżowaniach, ostrych zakrętach albo nietypowych rondach bierze się pod uwagę niebezpieczną sytuację. Na miejskiej ulicy podczas jazdy na wprost, bez mijania żadnych wjazdów albo uliczek, niekoniecznie.

A jednak – kolizja na wiadukcie była nieunikniona

Jak w koszmarze – samochód z naprzeciwka zjechał na pas do jazdy w drugą stronę, a jego kierowca nie reagował na klakson. Oglądałem ten film kilka razy i zastanawiałem się, czy kierowca – jak się potem okazało – Astry, czyli poszkodowany, mógł coś zrobić. Do ostatniej chwili liczył, że sprawca jednak zareaguje i zacznie hamować, sam też hamował. Czy pozostało mu już tylko czekanie na uderzenie? Być może w ostatniej chwili mógł uciec w lewo. Ale takie decyzje łatwo podejmować przed ekranem komputera, oglądając dany film któryś raz. Za kierownicą wszystko dzieje się szybko, pojawiają się emocje i – przede wszystkim – zaskoczenie. Widz kanału „Stop Cham” spodziewa się wypadku.

Dlaczego kolizja na wiadukcie w ogóle miała miejsce?

Dlaczego kierowca Seata jechał pod prąd? W opisie autor filmu napisał, że wydarzyło się to „z niewyjaśnionych przyczyn”. Alkohol, telefon, choroba? Tego nie wiemy. Ulice w tym rejonie są oznakowane i zbudowane raczej w taki sposób, że trudno się pomylić i jechać pod prąd będąc przekonanym, że jedzie się prawidłowo.

REKLAMA

„Kierowca został zabrany karetką (doznał wstrząsu), przeżył, bo został później przesłuchany i wystawiono mu mandat” – dodano. Być może wstrząs – lub inna dolegliwość - był też powodem całego zdarzenia. Trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś z innego powodu jechał pod prąd prosto na drugi samochód. To nie „Top Gun” i gra w „cykora”. Na szczęście nagrywającemu nie stało się nic poważnego. „Z mojej strony skończyło się na rozciętym palcu od wciskania klaksonu (strzelająca poduszka mi go rozcięła)” – napisał. Jak widać, wypadku – i to absurdalnego i dziwnego – należy się spodziewać zawsze i wszędzie. Czasami pozostaje tylko czekać na uderzenie.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-13T17:01:10+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T13:38:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T12:01:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:02:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T18:45:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:51:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:10:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T18:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T13:12:12+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T11:06:19+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T09:26:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T17:50:18+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Nie warto próbować zatrzymywać pijanego kierowcy. Jeszcze sobie coś zrobicie

Ruszy, potrąci was, przejedzie po nodze albo wepchnie pod inne auto. Nie warto się narażać. Dla spokojnego ducha lepiej zadzwonić na policję.

Nie warto próbować zatrzymywać pijanego kierowcy. Jeszcze sobie coś zrobicie
REKLAMA

Przez ponad 25 lat jazdy kilka razy miałem na drodze styczność z pijanymi kierowcami. Odkąd istnieją telefony komórkowe zdarzyło mi się nawet wtedy zadzwonić na policję. Podałem miejsce, markę i numer rejestracyjny samochodu i uznałem, że to już wszystko co mogę w tym momencie zrobić. Nawet raz jechałem kawałek za takim kierowcą i podałem policji do której wsi dokładnie skręcił.

Nie przyszłoby mi jednak do głowy takie bohaterstwo jak na poniższym filmie:

REKLAMA

Nagrywający widzi dziwnie jadącego kierowcę, który w dodatku wykonuje niebezpieczny manewr – objeżdża go z lewej strony, żeby skręcić w prawo, potem ma problem z utrzymaniem toru jazdy na wprost. Ale zjeżdża z buspasa, więc chyba występuje jakieś połączenie między wzrokiem a mózgiem. Kiedy samochody zatrzymują się na światłach, kierujący z auta z kamerą wybiega i próbuje otworzyć auto pijanego kierowcy. Szarpanina jest nieudana, pijany rusza na czerwonym, a bohater prawie się przewraca. Akcja dzieje się mniej więcej od 1:00.

Następnie trwa pościg

Nagrywający przejeżdża na czerwonym, ale pijany kierowca ucieka. Skręca w osiedle i doprowadza do kolizji, uszkadzając cztery zaparkowane samochody. Ucieczkę kontynuuje na nogach, ale w końcu zatrzymuje go policja, zapewne pod jego własnym blokiem. Akcja jak z amerykańskiego filmu akcji, jednak nie jestem w tej samej grupie, którzy nazywają nagrywającego kierowcę „bohaterem” i gratulują mu obywatelskiej postawy.

Po pierwsze: ten bohater nic nie osiągnął. Pijany kierowca zorientował się, że jest goniony, panika w połączeniu z alkoholem spowodowały utratę panowania nad autem i kolizję, w której szczęśliwie nikt nie został pokrzywdzony. Ale gdyby ktoś akurat wsiadał do jednego z tych zaparkowanych aut, to już tak różowo by nie było. Gdyby po prostu jechać za alkoholowym automobilistą, być może do tego zdarzenia w ogóle by nie doszło.

Po drugie: naraził siebie na zupełnie zbyteczne niebezpieczeństwo i to dwukrotnie. Najpierw – gdy pijany kierowca ruszył i go przewrócił. Dobrze, że przewracając się, nie poturlał się pod auta nadjeżdżające z naprzeciwka. Potem – gdy przejechał na czerwonym, aby gonić pijanego. Cała ta akcja, poza niemal-zrobieniem sobie krzywdy, dała dokładnie nic. I tak trzeba było zadzwonić na policję.

Czy tak w ogóle można robić?

Niby każdy może dokonać obywatelskiego zatrzymania z art. 243 kodeksu postępowania karnego. Niby każdy widząc łamanie prawa powinien zareagować, ale na miarę swoich możliwości. Poza tym artykuł 243 mówi o prawie do zatrzymania osoby łamiącej prawo, jeśli zachodzi podejrzenie że ta osoba ucieknie, a nie o obowiązku takiego postępowania. Trudno jest oczekiwać od obywateli, żeby sami bohatersko łapali bandytów. Co do przejazdu na czerwonym, nagrywający może powołać się na stan wyższej konieczności z art. 16 kodeksu wykroczeń, który brzmi:

Nie popełnia wykroczenia, kto działa w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego dobru chronionemu prawem, jeżeli niebezpieczeństwa nie można inaczej uniknąć, a dobro poświęcone nie przedstawia wartości oczywiście większej niż dobro ratowane.

Można powiedzieć, że chronił dobro w postaci bezpieczeństwa w ruchu drogowym, ale zarazem sam je narażał. Zapewne nie poniesie konsekwencji za przejazd na czerwonym, tyle że to nie czyni tego manewru mniej niebezpiecznym.

Podsumowując

Gdyby ten pijany kierowca uszkodził mój samochód, to goniłbym go ile tylko by się dało, uznając że policja raczej mi nie pomoże, jeśli sprawcy nie złapie się na gorącym uczynku. A jeśli do tego nie doszło, to szkoda się narażać, sprawę trzeba zgłosić możliwie szczegółowo, jeśli sytuacja na to pozwala – pojechać za pijanym kierowcą, żeby sprawdzić dokąd się udał, to na pewno ułatwi pracę policji. Nie warto jednak wszczynać szarpaniny i pościgu.

zdjęcie główne: Pixabay - Moonrid3r

REKLAMA

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-04T14:58:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T13:56:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T19:24:41+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T15:11:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T19:11:23+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T17:40:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T14:05:42+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Koniec barierkozy w Polsce. Oto co się zmieni

Barierki ustawiane wzdłuż dróg dla pieszych i rowerów stały się w Polsce dla jednych wizualnych koszmarem, dla innych - drogą do dobrobytu. Na szczęście nadchodzi kres tego absurdu.

Koniec barierkozy w Polsce. Oto co się zmieni
REKLAMA

Kres ten zagościł w najnowszym projekcie dotyczącym zmiany rozporządzenia w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach. Projekt - datowany na 6.06.2025, trafił już do Rządowego Centrum Legislacji i powinniśmy trzymać kciuki za to, żeby przynajmniej w tym fragmencie wszedł w życie.

REKLAMA

Jak wyglądał przepis barierkowy do tej pory?

Zgodnie z obowiązującą wersją rozporządzenia:

Co oznacza, że barierkę trzeba było postawić absolutnie zawsze wtedy, kiedy różnica poziomów między drogą dla pieszych, drogą dla pieszych i rowerów albo drogą dla rowerów a "okolicą" wynosiła 50 cm albo więcej. Prowadziło to do absurdalnych sytuacji, a niektóre tego typu konstrukcje - jak np. absolutnie fatalna i dziś już zapuszczona droga dla pieszych i rowerów między Wrocławiem a Trzebnicą - stały się ogólnokrajowym memem.

Trudno się przy tym czepiać projektantów - przepis to przepis, kilometry barierek muszą być. Fakt, że lepiej już się wyłożyć na pole, niż wybić zęby o barierki, nie ma żadnego znaczenia.

Aż do teraz.

Tak się kończy barierkoza.

W najnowszym projekcie zmiany rozporządzenia znajdziemy taki - cieszący serce - opis:

w części 5 „Urządzenia zabezpieczające ruch pieszych i rowerzystów” w pkt 5.2 akapit pierwszy otrzymuje brzmienie:

„Balustrady U-11a według wzoru i wymiarów pokazanych na rysunku 5.2.1 stosuje się w celu zabezpieczenia pieszych, osób poruszających się przy użyciu urządzenia wspomagającego ruch, kierujących rowerem, hulajnogą elektryczną lub urządzeniem transportu osobistego przed upadkiem z wysokości, który może skutkować utratą życia lub trwałym uszkodzeniem ciała.”

Różnice? Poza tym, że dopisano grupy "nowych" użytkowników części dróg, wykreślono całkowicie zapis o minimalnej wysokości, powyżej której barierki stają się obowiązkowe. Od teraz barierki należy stosować wtedy, kiedy różnica wysokości może sprawić, że wypadnięcie z danej części drogi może zakończyć się śmiercią lub kalectwem.

W skrócie: tych barierek z wcześniejszych zdjęć mogłoby nie być - o ile oczywiście przepisy wejdą w życie w takiej właśnie formie. Plus oczywiście nikt nie będzie tutaj niczego demontował - przepisy dotyczyć będą wyłącznie kompletnie nowych projektów.

REKLAMA

Oczywiście jest tutaj haczyk.

Haczyk ten polega na właściwie pełnej uznaniowości tego, co może zagrażać śmiercią lub kalectwem i przy jakiej wysokości będzie trzeba montować barierki. O ile nie martwiłbym się o to, że w naprawdę ryzykownych miejscach takie barierki zostaną ustawione, o tyle raczej można się obawiać o to, że nadal będą próby stawiania ich gdzie popadnie, a potem pokrętne tłumaczenia, dlaczego akurat tutaj, w takiej liczbie i że chodzi o bezpieczeństwo oraz trzeba pomyśleć o dzieciach.

Zostaje nam na razie być jednak dobrej myśli i liczyć na to, że te kompletnie zbędne paskudztwa może nie tyle znikną z naszego krajobrazu, ale przynajmniej nie powstanie ich dużo więcej.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-12T18:45:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:51:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:10:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T18:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T13:12:12+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T11:06:19+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T09:26:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T17:50:18+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T13:51:24+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T13:47:36+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T07:56:41+02:00
Aktualizacja: 2025-06-09T19:24:14+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Nowe znaki trafią na polskie drogi. Jednego jeszcze nie widzieliście

Na polskie drogi trafią niedługo dwa nowe znaki. Jeden z nich... już znamy, natomiast drugi będzie zupełną nowością.

Nowe znaki trafią na polskie drogi. Jednego jeszcze nie widzieliście
REKLAMA

W Rządowym Centrum Legislacji - jak zauważył Autokult.pl - pojawił się projekt rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie znaków i sygnałów drogowych. Na liście zmian pojawił się szereg nowych znaków, przy czym - pomijając te dotyczące m.in. oznakowania dróg szybkiego ruchu - dla kierowców największą nowością będą dwa z nich.

To po kolei.

REKLAMA

"Nowy" znak na polskich drogach - F-24

Znak ten jest nowy tylko w wydaniu formalnym, bo stosuje się go przy drogach ekspresowych i autostradach już od pewnego czasu. Jego znaczenie - miejmy nadzieję - jest oczywiste i ma na celu poinformowanie kierowcy, że jedzie w złym kierunku, tj. kontynuując jazdę danym pasem, docelowo wjedzie na autostradę lub drogę szybkiego ruchu pod prąd.

Zgodnie z opisem z rozporządzenia, opis znaku to:

Jeśli zajrzymy do projektu rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie tego, jak znaki mają być ustawione, możemy się jeszcze dowiedzieć, że:

Czyli wszystko jest tak, jak było do tej pory z tym znakiem, z taką różnicą, że zostanie doprecyzowane, jak i gdzie należy go umieszczać, jak ma wyglądać jego wzór, jakie jest jego oznaczenie oraz gdzie nie należy go stawiać.

Drugi znak jest na szczęście odrobinę ciekawszy i "nowszy".

Nowy znak na polskich drogach - F-23

Jego oznaczenie to F-23, a pełna nazwa brzmi: środkowy pas wielofunkcyjny. Zgodnie z projektem rozporządzenia:

Co ciekawe, środkowe pasy wielofunkcyjne istnieją już w Polsce od jakiegoś czasu (niedługo będzie ze 20 lat). Ich zadaniem jest umożliwienie skrętu w lewo z drogi "głównej", bez blokowania na niej ruchu i jednocześnie - bez konieczności wyznaczania wcześniej odpowiednich pasów do skrętów. Zasadnicza różnica: zamiast osobnych pasów do skrętu mamy tutaj jeden pas - i to i dla "naszego", i przeciwnego kierunku.

Takie konstrukcje zaczęto budować nawet wtedy, kiedy nie było jeszcze żadnych określających je przepisów, a potem wprowadzono przepisy (przynajmniej budowlane), ale nie wprowadzono odpowiednich znaków. Co ciekawe, w ustawie Prawo o ruchu drogowym nadal brak jakichkolwiek odniesień do tego typu konstrukcji. Można natomiast na razie przyjąć, że wcześniej stosowane określenie "pasy manewrowe" ostatecznie się nie przyjęło i zarówno przepisy budowlane, jak i przepisy dotyczące znaków, przewidują już "środkowy pas wielofunkcyjny".

Rozporządzenie ogólne w sprawie znaków nadal jednak nie przynosi nam wszystkich odpowiedzi. Te znajdziemy w rozporządzeniu szczegółowym - również tym nowym i proponowanym. Co ciekawe, wygląda na to, że nie będzie osobnych przepisów "ogólnych" dla tego typu konstrukcji, a wszystko będzie regulowane odpowiednimi znakami.

I tak, jeśli chodzi o definicję i zastosowania, rozporządzenie szczegółowe podaje, że:

Później dowiadujemy się, że:

Co oznacza, że raczej nie doczekamy się ogólnego przepisu zakazującego wyprzedzania na takim tworze - zamiast tego dostaniemy osobny znak z zakazem wyprzedzania.

Dodatkowo taka konstrukcja będzie się zaczynała wyspą ze znakiem C-9 (nakaz jazdy z prawej strony znaku):

Oraz, jeśli odcinek jest długi, to dojdzie do "segmentowanie" przez ponowienie wyspy ze znakiem:

Znak musi być też powtarzany, jeśli długość odcinka przekracza 500 m, natomiast koniec takiego elementu infrastruktury oznacza się tym samym znakiem, ale z tabliczką koniec (T-3a) lub znakiem prezentującym "nowy przekrój jezdni".

A czy to będzie czerwone?

Może, ale niekoniecznie. Zgodnie z proponowanymi przepisami,

REKLAMA

Co oznacza, że taki pas może być czerwony, ale też nie musi. Po prostu nie jest to zakazane.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-12T18:45:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:51:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:10:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T18:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T13:12:12+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T11:06:19+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T09:26:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T17:50:18+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T13:51:24+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T13:47:36+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T07:56:41+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Limity prędkości na drodze ekspresowej. Tak, jest więcej niż jeden

Każdy rodzaj drogi ma narzuconą inną dopuszczalną prędkość maksymalną. Po drodze ekspresowej należy poruszać się wolniej niż po autostradzie.

droga ekspresowa prędkość
REKLAMA

Zanim udzielę odpowiedzi na to proste pytanie, wypada jeszcze wyjaśnić, czym jest droga ekspresowa. Jej definicje zawarte są w Ustawie o drogach publicznych (Dz.U. 1985 nr 14 poz. 60 z późn. zm.) oraz w Ustawie Prawo o ruchu drogowym (Dz.U. 1997 nr 98 poz. 602 z późn. zm.).

Bazując na zawartych tam definicjach, droga ekspresowa to publiczna, dwu- lub jednojezdniowa droga przeznaczona do szybkiego ruchu wyłącznie pojazdów samochodowych, oznaczona odpowiednimi znakami drogowymi. Drogi ekspresowe mają ograniczoną liczbę (bezkolizyjnych) skrzyżowań (wjazd i zjazd możliwy jest tylko w wyznaczonych miejscach), obowiązuje też na nich zakaz ruchu: pieszych, rowerów oraz pojazdów nieodpowiednich konstrukcyjnie, takich jak ciągniki rolnicze czy pojazdy wolnobieżne.

REKLAMA

Droga ekspresowa a dopuszczalna prędkość

W definicji drogi ekspresowej znajdziemy też istotny fragment: dopuszczalna prędkość jest na niej wyższa niż na drogach zwykłych i jest zawarta w Ustawie Prawo o ruchu drogowym (Dz.U. 1997 nr 98 poz. 602 z późn. zm.). Nie oznacza to jednak, że jest zawsze taka sama. I tak:

Trzeba zwrócić uwagę na słowo maksymalna, ponieważ obowiązująca na danym odcinku prędkość może być dodatkowo ograniczona znakami drogowymi, np. w miejscach wymagających wzmożonej ostrożności.

Czy na drodze ekspresowej można jechać wolno?

Tak i nie. Polskie prawo nie określa ustawowej prędkości minimalnej dla dróg ekspresowych, jednak nie można tamować ruchu i stwarzać zagrożenia. No i - jak zostało wcześniej wspomniane - pojazd musi być dopuszczony do jazdy po tego typu drodze, więc nie można tam wjechać np. pojazdem wolnobieżnym czy rowerem (nawet jeśli na tym rowerze jeździsz bardzo szybko).

REKLAMA

Należy jednak mieć na uwadze, że zdarzają się przypadki stosunkowo powolnej jazdy po drodze typu S (ekspresowej), co może prowadzić do kolizji i wypadków (por. wyrok II K 529/15 z dnia 31 lipca 2017 r.). Nie jest jednak powiedziane, że w takim przypadku wina zostanie przypisana kierowcy, który jechał z niską prędkością - wszystko zależy od okoliczności.

Przeczytaj, zapamiętaj i... jedź bezpiecznie.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-05T15:03:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T14:58:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T13:56:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T19:24:41+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Polska rekordzistka pomiarów. 96 punktów w miesiąc

Zawsze mówiło się, że kierowców da się nauczyć przestrzegania przepisów, że wystarczy tylko zwrócić im uwagę. Najwidoczniej ta zasada nie przyjęła się w Gliwicach, gdzie pewna kobieta nie zrozumiała, co znaczy odcinkowy pomiar prędkości. I tak 13 razy.

Źródło: Policja Śląska
REKLAMA

Odcinków pomiar prędkości to jeden z najlepszych sposobów na regulację ruchu i jego uspokojenie. Stosunkowo proste rozwiązanie okazuje się jednym z największych postrachów kierowców. Muszą przez kilka/kilkanaście kilometrów jechać zgodnie z przepisami, co dla niektórych jest oburzające. Wjazd i zjazd z odcinka rejestrowany jest przez kamery, a algorytmy odczytują średnią prędkość na podstawie czasu przejechania danego odcinka. Następnie odsiewani są kierowcy, którzy pokonali go zbyt szybko, a później rozpoczyna się postępowanie mandatowe. Proste, skuteczne i co więcej - naprawdę trzeba się postarać, żeby złamać takie ograniczenie.

REKLAMA

Rekordzistka z Polski - 13 wykroczeń w miesiąc

Policja właśnie podzieliła się zaskakującą informacją. 40-letnia mieszkanka Gliwic przez miesiąc uporczywie ignorowała przepisy, co skutkowało 13-krotnym złamaniem prędkości na odcinkowym pomiarze prędkości. Udało się jej to osiągnąć jeżdżąc po DK 88 w Zabrzu oraz DW 902 w Katowicach. Na kobietę nałożono aż 7600 zł grzywny i ukarano ją aż 96 punktami karnymi.

Nie wiem, co tu się wydarzyło, ale tłumaczenia są dwa. Pierwszy to to, że kierująca nic sobie nie robi z obowiązującego prawa, że jest drogowym bandytą, że ma w głowie taki beton, że nic go nie zmieni. Jest jednak drugi, który bardziej do mnie trafia - kobieta nie wiedziała, że jest pod okiem kamer. Zobaczcie na znak odcinkowego pomiaru prędkości - niebieska tablica z ikonami, które mają przypominać radar, innym przypominają kamery, ale istnieje szansa, że niektórym nie mówią nic. W przypadku radarów klasycznych jest łatwo - jest ostrzeżenie, widać żółtą skrzynkę. Nie da się tego pomylić. Natomiast odcinkowe pomiary prędkości są niewinne.

Kierująca ma 40 lat, więc prawo jazdy zrobiła 22 lata temu (przy założeniu, że miała 18 lat) - wtedy nie było żadnego odcinkowego pomiaru prędkości i nie uczono o takich cudach na kursie na prawo jazdy. Pierwszy OPP w Polsce został zamontowany dopiero w 2011 r. Ten gliwicki natomiast został uruchomiony w 2024 r. Kierowcy w przeważającej większości nie edukują się w trakcie swojego stażu za kierownicą, nie spędzają czasu na lekturze znaków. Jeżdżą na wyczucie i na logikę. I to może zbierać żniwo. Teraz pani kierująca będzie miała kilka miesięcy na nauczenie się znaków obowiązujących w Polsce.

Więcej o przepisach przeczytacie w:

REKLAMA

Zdjęcie główne: Policja Śląska

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:01:21+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T17:01:10+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T13:38:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T12:01:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:02:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T18:45:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:51:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:10:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T18:00:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA