Berlińczycy chcą wyrzucić z miasta wszystkie auta. Znaczy część Berlińczyków, ale plan już jest
Centrum Berlina z niemal absolutnym zakazem poruszania się po nim samochodem? Tak, taki jest plan i już zdążyło się pod nim podpisać kilkadziesiąt tysięcy osób. A to oznacza, że projekt przechodzi dalej. Jest tylko mały problem.

Ale zanim o tym problemie - najpierw o samym pomyśle, jeśli ktoś wcześniej nie przeczytał tego w naszym siostrzanym (braterskim?) serwisie:
Plan jest prosty: auta z centrum wypad.
Ale tak na serio, całkiem. Do całej strefy, wyznaczonej przez berliński Ringbahn, nie można byłoby wjechać samochodem. Nie i już. Żadnego wjeżdżania, żadnego parkowania - wszystko out. Chyba że jesteś niepełnosprawny i potrzebujesz auta do poruszania się, albo masz busa, który musi latać - wtedy możesz. Ale poza tym nie.
Co z kolei na dobrą sprawę oznaczałoby, że nie można też mieć własnego samochodu. To znaczy można by było, ale trzeba byłoby go parkować poza strefą. I nie, raczej nie dałoby się dojść do takiego pozastrefowego auta spacerkiem, może z wyjątkiem przypadków, kiedy mieszkamy przy samej granicy. Cały obszar z ograniczeniem miałby mieć bowiem 88 kilometrów kwadratowych powierzchni - powodzenia z maszerowaniem po samochód codziennie rano np. 6 km. Chociaż pewnie niektórym wyszłoby to na zdrowie (niekoniecznie psychiczne).
A jeśli naprawdę muszę gdzieś pojechać autem? Np. po lodówkę?
To musiałbyś skorzystać z jednego ze współdzielonych samochodów, ale jest tutaj haczyk. Polega on na tym, że rocznie można go wynająć... tylko 12 razy. Nie wiem, jak miałoby to być mierzone i jaka byłaby kara za przekroczenie tego limitu, ani czy byłyby jakieś odstępstwa w sytuacjach awaryjnych. - Przepraszam, dziecko mi chyba umiera, mogę pojechać samochodem? - Przykro mi, zasady to zasady.
Tyle dobrze, że pewnie karetka nie stałaby w korku. Przy braku aut raczej by ich nie było, a pojazdy tego typu jak najbardziej miałyby wjazd do zamkniętej dla samochodów osobowych makro-dzielnicy.
Nikt się pod tym nie podpisze? Otóż podpiszą się. I to tysiącami.
Dokładniej pod tym planem podpisało się 50 000 osób, co oznacza, że projekt przechodzi do drugiego etapu i jeśli zdobędzie 170 000 głosów „za”, to odbędzie się w tej sprawie referendum (albo przepisy i plany zostaną po prostu przyjęte przez rząd). Przy czym na pierwszym etapie potrzebnych było zaledwie 20 000 głosów, więc udało się zebrać ponad 2 razy więcej.
Ale tutaj pojawia się ten problem.
A właściwie dwa.
Policzyłem pobieżnie, ile osób mieszka (stan na 2020 r.) w dzielnicach, które miałby objąć zakaz. Wynik? 1 232 000 osób. Dla przypomnienia - pod projektem w pierwszej fazie podpisało się 50 000 osób, czyli raptem 4 proc. 96 proc. natomiast się pod nim nie podpisało - może nie było ich akurat w domu, ale podejrzewam, że mogli być po prostu przeciwni - a przynajmniej spora część z nich. Czyli szanse na wygraną w referendum - o ile udział wzięliby wszyscy uprawnieni (a ja ich dobrze policzyłem) - prezentują się na razie marnie.
Choć nie ukrywam, że z fascynacją będę się przyglądał dalszym losom tego projektu - w końcu póki nie dzieje się to na moim osiedlu, to nawet ciekawie popatrzeć, co będzie się z tym działo dalej.
Drugi problem jest trochę bardziej złożony.
Można by go pewnie było uprościć i sprowadzić do powszechnego w naszym internecie „skoro nie lubisz miasta, to dlaczego nie wyprowadzisz się na wieś?”, ale w trochę bardziej rozbudowanej wersji. Berliński pomysł jest absolutnie ekstremalny, a do tego od razu zakrojony na gigantyczną skalę. Ma kilka dobrych pomysłów - jak dopasowanie infrastruktury rowerowej do części całego ruchu, który faktycznie stanowi - ale poza tym idzie na skróty, żeby nie napisać - na złość.
Ta kolejność cała jest zła - najpierw sprawmy, żeby ludzie nie musieli jeździć samochodami (da się), a potem... a potem w sumie to nie trzeba niczego zakazywać, bo i po co. No ale to wymagałoby dużo więcej pracy niż namalowanie ścieżki rowerowej zamiast drogi dla samochodów i uznanie, że robota wykonana.
Zawsze zresztą można zacząć od zera.
To jest właśnie to „wyprowadź się na wieś”, tylko bez wsi. Osiedla bez dostępu do samochodów jak najbardziej istnieją i powstają. Jedno jest we Freiburgu, inne planuje się np. w Holandii. Zaprojektowane i zbudowane od podstaw tak, żeby nie opłacało się myśleć o tym, żeby skorzystać z samochodu. I to jest fajne - może gdybym kiedyś musiał się przeprowadzić, rozważyłbym zamieszkanie na takim osiedlu, bo i dlaczego nie.
I podejrzewam, że dla 50 000 osób jakiś deweloper chętnie przygotowałby projekt podobnego osiedla. A jeśli taki eksperyment wyszedłby dobrze, to wtedy można byłoby myśleć o modyfikacji istniejących już miast na wzór takiego modelowego osiedla...