Używane samochody elektryczne mocno potaniały. Sprzedawcy dopasowują się do popytu
A ten chyba jest niski, jeśli da się kupić dwuletniego Volkswagena ID.3 za 40 proc. jego początkowej wartości. Używane samochody elektryczne pod koniec roku 2023 zaliczyły znaczny spadek cen.
Do stworzenia tego wpisu zainspirowało mnie ogłoszenie o sprzedaży Volkswagena ID.3 z 2021 r. z „małym” akumulatorem 45 kWh, który pozwala przejechać ok. 250 km na jednym ładowaniu. Pojazd został wyceniony przez dealera na 85 tys. zł. Przebieg 45 tys. km wydaje się realistyczny, w opisie nie ma słowa o jakichś uszkodzeniach czy niesprawnościach. No dobrze, ale taki ID.3 kosztuje jako nowy 200 tys. zł, to czemu jako dwuletni - no, prawie trzyletni - zaliczył spadek wartości o 115 tys. zł?
Nie wiem, choć się domyślam
Podejrzewam, że sprzedaż używanego samochodu elektrycznego w Polsce jest niesłychanie trudna. W przypadku nowych aut mamy po pierwsze rządową dopłatę nawet do 27 tys. zł, po drugie rozliczne możliwości finansowania, leasingu, kredytu itp. Po trzecie – klienci boją się degradacji akumulatorów, uznają że to co nowe, to będzie działać, bo ma gwarancję. I tym sposobem samochody elektryczne zabijają rynek wtórny, o czym nawet nagrałem film.
Na początku tego roku zrobiłem przegląd używanych aut elektrycznych do 100 tys. zł. Wtedy nie bardzo było coś do kupienia, a ceny zwalały z nóg. Minął niecały rok i sytuacja diametralnie się zmieniła. Wchodzę w ogłoszenia i te auta, które wtedy kosztowały 80-100 tys. zł dziś kosztują 50-70 tys. zł, a najtańsze oferty na rynku aut elektrycznych, czyli Nissan Leaf i Mitsubishi i-MiEV, to już w ogóle zaczynają szorować po dnie.
Używane samochody elektryczne w cenie do 80 tys. zł
Obniżyłem poprzeczkę ze 100 do 80 tys. zł, bo na tyle mniej więcej wyceniam tegoroczny spadek wartości używanych aut z drugiej ręki. Ofert nie brakuje, oczywiście będą to prawie wyłącznie używane samochody elektryczne typu hatchback w rozmiarze małym lub kompaktowym, ale wybór jest.
Na przykład Nissan Leaf II: do niedawna te wozy chodziły po 90-100 tys. zł. Dziś bez problemu kupimy takiego za 75-80 tys. zł, a nawet taniej. Bogato wyposażony Leaf II z małym przebiegiem od prywatnej osoby za mniej niż 75 tys. zł: proszę bardzo, oto on.
Osoby nie bojące się wyzwań mogą kupić takiego Leafa już za 62 tys. zł, jednak poobijanego i do lekkiej naprawy blacharskiej. Ostatecznie pewnie uda się zamknąć w 70 tys. zł.
Mocnym rywalem Leafa jest Volkswagen e-Golf. One też do niedawna kosztowały powyżej 80 tys. zł i to z akumulatorem 22 kWh, który dawał 120 km zasięgu. Teraz za mniej niż 75 tys. zł można trafić na e-Golfa z większym akumulatorem 36 kWh. Oczywiście zarejestrowanego w Polsce. Z tym samym akumulatorem 36 kWh można kupić Volkswagena e-Up i to już za 55-60 tys. zł. Oczywiście, że to malutki samochodzik, ale zaskakująco wygodny i praktyczny, a z 36 kWh to ma realne 250 km zasięgu latem.
Przeważającym modelem w ogłoszeniach jest obecnie Renault Zoe
Do niedawna 45 tys. zł kosztowało Renault Zoe bez akumulatorów. Dziś kupujemy takie z akumulatorami, wprawdzie tymi mniejszymi (22 kWh), ale zawsze, za 45 tys. zł. Nie jest to szczyt marzeń, ale do miasta się nada. Nie widzę większych wad. Przy okazji, ciekawa jest informacja, że wcześniejszy silnik Zoe miał wadliwe łożyska. Nie wiedziałem o tym, ale potwierdza to moją teorię, że to nie jest tak, że „w autach elektrycznych nie ma się co psuć”. Cena 45 tys. zł to nie jest jednostkowy przypadek, tego w ogłoszeniach występuje znacznie więcej. Potaniały też Fiaty 500e, niedawno jeszcze kosztujące po 65-70 tys. zł. Dziś – poniżej 50 tys. zł. Na bzdury dotyczące czasu ładowania w ogłoszeniu nie zwracajcie uwagi.
Po stronie pojazdów skrajnie tanich i niezbyt zachęcających można wyróżnić na Smarta ED. Na serio jest to tylko pojazd do dojazdu do pracy, przy swoim zasięgu słabo nadaje się nawet na dostawy. Ale cena poniżej 30 tys. zł to jednak rzadkość w przypadku pojazdów w pełni elektrycznych. Szkoda, że sprzedający dopiero na koniec pisze, że jeszcze trzeba doliczyć VAT. Dno cenowe osiąga Mitsubishi i-MiEV – też średnio atrakcyjne, bo 10-letnie egzemplarze to mają akumulator do wymiany, ale można je kupić za 22 tys. zł. Do tego nowy akumulator za 15 tys. zł i mamy spokój na 8-10 lat w cenie 1/3 najtańszego nowego samochodu na prąd.
Mógłbym wrzucić tu jeszcze wiele ofert, ale czas na jakieś podsumowanie
Zaczął się realny zjazd cenowy aut elektrycznych z drugiej ręki. Stawiam, że powoduje go znikomy popyt. Kto miał kupić, ten już kupił, kto rozważa zakup ten spogląda w stronę aut nowych. Zatem to świetny moment na kupienie czegoś na prąd w rozsądnej cenie, oczywiście jeśli macie w sobie choć odrobinę skłonności do ryzyka. Ja tu widzę potencjał na nowy segment rynkowy, który dopiero powstanie: elektrograty. Nie mogę się doczekać.