Uderzanie drzwiami w nasze auto na parkingu. Jak sobie radzić z tą patologią? Oto sposoby
Parking równoległy, a na nim rząd samochodów. Jedno miejsce jest wolne, a więc pada łupem zmotoryzowanego homo sapiens. Auto zaparkowane, czas wysiadać. I w tym miejscu homo sapiens zamaszystym odepchnięciem drzwi uderza ich kantem w lakier zaparkowanego obok auta. Kto mu zabroni? Przecież nikt nie widzi.
Czy to zawsze musi tak wyglądać? Czy faktycznie nie można bezkontaktowo posłużyć się drzwiami samochodu w miejscach, gdzie ilość miejsca jest ograniczona? Moim zdaniem podłożem tej patologii wcale nie są wąskie parkingi pełne samochodów. Choć trzeba przyznać, że przepis, który mówi, że ustawowo miejsce postojowe musi mieć raptem 2,5 metra szerokości, nie pomaga.
Prawdziwy problem to nastawienie kierowców
Oni uważają, że im się to uderzenie drzwiami w auto obok po prostu należy. Skąd to wiem? Zdarza mi się czekać w zaparkowanym samochodzie i mam szansę zobaczyć, jak zachowują się parkujący kierowcy, którzy myślą, że nikt nie patrzy.
Trzy typy kuriozalnych zachowań z autopsji:
Na chama
Ci, co nie wiedzą, że są obserwowani, to z reguły (ośmiu na dziesięciu) po prostu z impetem uderzają drzwiami o samochód. No przecież trzeba jakoś wysiąść, co nie? Przez to już nie raz miałem potyczki słowne z takimi jegomościami. Prawie nikt nie przeprosił. Najczęściej podchodzą do tego na zasadzie "A co pan, do sądu pójdzie?".
Na głos rozsądku
Ale są też tacy, co po zaparkowaniu zauważą obserwatora w samochodzie i decydują, że skoro ktoś patrzy, to nie można tak po prostu otwierać drzwi na oścież. No i co wtedy? Jak wyjść z samochodu? Uwierzcie lub nie, ale nieraz spotkałem się, z tym że kierowca zdecydował się odjechać bez wysiadania. Tylko dlatego, że nie chciał skrzywdzić mojego auta, bo się zorientował, że nie jest bezkarny. Skoro nie chciał, to po co pchał się w to wąskie miejsce? No bo zasadniczo to chciał, ale nie tak, żeby ktoś widział...
Na akrobatę
Jest jeszcze grupa akrobatów. Widzą obserwującego i decydują się wysiadać mimo ciasnoty. W końcu po to tu zaparkowali. No i zaczyna się ekwilibrystyka polegająca na tym, że jednocześnie ktoś chce drzwi otworzyć oraz drzwi nie otworzyć. Tacy kierowcy są w zasadzie bezkarni. No bo jak się uda, to nie ma problemu. A jak się nie uda i walną drzwiami w drugi samochód, to też nie ma problemu. No przecież się starali, a to nie jest ich wina, że takie ciasne te parkingi...
Tak to niestety wygląda w praktyce, że wszyscy normalni ludzie są bezbronni. Czyżby? A może są na to jakieś sposoby? Mam kilka propozycji
- Kupić Citroena C4 Cactusa pierwszej generacji. Ten samochód szczycił się tym, że miał na drzwiach potężne plastikowe panele o nazwie Airbump. Te wykonane z tworzywa sztucznego kapsuły zostały wypełnione powietrzem i chroniły przed uszkodzeniami lakieru i wgnieceniami blach drzwi w ciasnych lukach parkingowych. Niestety prezentując drugą generację Cactusa Citroen zapomniał o tych panelach.
- Parkować na szarym końcu parkingu. Nie zawsze tak się da, ale czasami pod supermarketami widać pojedyncze auta zaparkowane daleko od wejścia. Gdzieś pośrodku pustej przestrzeni wykorzystywanej zwykle jedynie w okresach największego ruchu. Jak myślicie, dlaczego te auta tam stoją? Ano właśnie dlatego, że ich właściciele nie chcą ryzykować fizycznego kontaktu z innymi samochodami. To dość skuteczna metoda, o ile tylko możliwa do zastosowania. Poza tym to zdrowe, bo wszędzie trzeba kawałek dojść.
- Zabezpieczyć samochód. Można okleić auto folią zabezpieczającą lub dokleić do drzwi listwy, które będą brać na siebie większość uderzeń. Poza tym można zainstalować na krawędziach drzwi gumowe ochraniacze. Pamiętacie takie paskudne gumy z odblaskami, które zakładali na drzwi kierowcy "za komuny"? To właśnie po to, żeby nie psuć aut sąsiadom. Dziś to zabawne, bo przecież wtedy parkingi były puste (w porównaniu do dzisiejszych). Ale to dowodzi, że problem istnieje od kiedy pierwszy raz auto zaparkowało równolegle obok drugiego w ciasnej przestrzeni.
- Można też zrobić tak jak ja, czyli siedzieć w samochodzie, ale to zupełnie bez sensu..
Bardzo chciałbym, żebyśmy wszyscy przestali obijać sobie samochody podczas wysiadania i wsiadania. Zależy mi na tym podwójnie, ponieważ czasami mam do czynienia z nieswoimi samochodami testowymi wartymi po kilkaset tys. zł. Niestety, mimo tego, że prawdopodobnie wszyscy byśmy tego chcieli, to jednak tak się nie stanie. Jest za dużo samochodów, za mało miejsca oraz zbyt wielu ignorantów. Musimy jednak pamiętać, że w sytuacji kiedy jesteśmy świadkami takiego zdarzenia, to nie jesteśmy bezbronni.
Oto co można zrobić w tej sytuacji
Taką szkodę należy zgłosić w identyczny sposób, jak w przypadku kolizji. Spisać oświadczenie i przedłożyć je u ubezpieczyciela. Znam przypadek z okresu pandemii, kiedy firma ubezpieczeniowa wypłaciła w ciągu 72 godzin od zgłoszenia 420 zł z tytułu takiego zgłoszenia. Uszkodzonym samochodem był ponad 10-letni francuski hatchback w kolorze czarnym.
W przypadku, gdy sprawca będzie unikał odpowiedzialności, to można nawet wezwać policję. Wtedy sprawcy grozi nie tylko zgłoszenie obciążające polisę OC, ale również mandat karny. Policjanci są w stanie ustalić sprawcę na podstawie zeznań oraz uszkodzeń.
A co jeśli wrócimy do pojazdu, a on jest już uszkodzony?
Chciałbym napisać, że możemy zgłosić to na policję i czekać, aż mundurowi zdobędą okoliczne nagrania CCTV i przeprowadzą dochodzenie, niczym w amerykańskim serialu. Niestety w rzeczywistości, jeżeli nie ma świadków, to jest duże prawdopodobieństwo, że sprawa zostanie umorzona. Pozostaje nam jedynie polerowanie śladów po farbie pozostawionej przez inne samochody i liczenie na to, że kolejne parkowanie nie zakończy się wgnieceniem lub głęboką rysą.
Opcjonalnie można mieć grata i mieć na to... wyłożone.