Nowy Jork to stolica biznesu, artystów i... bezdomnych, ale do jazdy samochodem nadaje się słabo. Jego mieszkańcy potrafią za to sprytnie unikać rys na zderzakach.
Nowy Jork to miasto, w którym wszystko jest „bardziej”. Wielkie budynki, wielkie neony, wielkie tłumy. Przeróżnie ubrani ludzie, artyści, gwiazdy, ale i bezdomni. „Jeśli dasz sobie radę tutaj, to dasz sobie radę wszędzie” - głoszą słowa znanej piosenki. Mimo że Nowy Jork wysysa i wypluwa, jest potwornie intensywny i drogi, a na ulicach oprócz pysznego jedzenia czuć też czasem ludzkie wydzieliny, być może każdy powinien odwiedzić go chociaż raz w życiu. To miasto nas wychowało. Oglądaliśmy je w tylu filmach, serialach i teledyskach, że po prostu dobrze jest zobaczyć potem to wszystko na własne oczy.
Ale jazda samochodem po Nowym Jorku to koszmar
Po ruszeniu taksówką z lotniska stanęliśmy w korku. Droga miała sześć pasów w każdą stronę, ale ruch był równie dynamiczny, co Armia Terakotowa. Maksymalna prędkość osiągnięta w ciągu najbliższych stu minut wyniosła jakieś 25 mil na godzinę, czyli 40 km/h. Miałem wtedy wrażenie, że gnamy na złamanie karku. Potrwało to jakieś siedem sekund. No i znowu stoimy.
Nowojorczycy jeżdżą agresywnie, bez przerwy trąbią i zmieniają pasy. Nie przejmują się poboczem czy fragmentami wyłączonymi z ruchu. Jeśli którędy da się przejechać i auto się zmieści, warto próbować. Może akurat zyska się sekundę? W stolicy świata może być warta miliony, nawet jeśli jedziesz poobijaną Hondą z 1994 r.
Nowy Jork i samochody
Krajobraz motoryzacyjny Manhattanu jest o wiele mniej ciekawy niż architektura tej dzielnicy. O ile np. w Kalifornii można spotkać wiele interesujących, europejskich aut (za pięknie zadbanym Mercedesem Okularem kombi długo się oglądałem, a BMW E39 nie ma tam ani odrobiny dresiarskiego klimatu) z różnych epok, o tyle w Nowym Jorku aut się aż tak nie kocha. Większość mieszkańców miasta jeździ po prostu metrem. Samochody na ulicach to często wielkie, czarne SUV-y w rodzaju Suburbana czy Tahoe, zwykle należące do hoteli i służące do wożenia gości. Zdarzają się też po prostu zwyczajne wozy, jak RAV4 czy Highlander, ale nawet ich utrzymanie to w Nowym Jorku niełatwa sprawa. Za przeciętny parking na Manhattanie, często znajdujący się 20 minut piechotą od mieszkania danego kierowcy, trzeba płacić miesięcznie czasem i po 750, albo i 1000 dolarów.
Czytaj również:
Drogie auta od czasu do czasu przemykają, trąbiąc na pieszych wiecznie przebiegających na czerwonym. Różne BMW M4 czy Lamborghini Urusy mają krzykliwe kolory. Jeśli ktoś ma klub ze striptizem, być może wybierze tego typu wozy. Ale o „egzotyka” łatwiej na warszawskim placu Trzech Krzyży.
Nowy Jork - parkowanie
Jest drogo, a poza tym miejsc po prostu nie ma. Parkuje się często równolegle, na milimetry. Ciasno zaparkowane samochody to typowy obrazek z wielu dużych miast, ale nowojorczycy bardzo sprytnie rozwiązują kłopot z rysami na zderzaku. Zauważyłem, że właściciele aut przyczepiają do zderzaków gumowe maty. Trochę takie, jakie stosuje się, by chronić auto od rys przy wkładaniu walizek albo od pazurów psa wskakującego do bagażnika, ale „niewchodzące” do środka.
Nie są piękne, ale lepiej mieć coś takiego niż zderzak pełen rys i śladów w różnych kolorach. Grube, porządne maty kosztują z tego co widziałem na Amazonie ok. 80-100 dolarów. Spotkałem też gumowe, wystające podkładki pod rejestracje, chroniące auto z przodu i pozwalające na dojechanie np. do ściany. Albo do czyjegoś wozu.
To zaskakujący i dobry, a przy tym dość prosty pomysł na ciasne parkowanie. Nie widziałem tego typu mat w Polsce, a wielu kierowcom - np. w starych warszawskich dzielnicach albo pod blokami z PRL - mogłyby się przydać. Może to szansa na biznes? Nowy Jork inspiruje. Może kiedyś jeszcze tam wpadną na to, że byłoby im łatwiej, gdyby mieli mniejsze auta?