Kolejny Nash Airflyte pojawił się w Polsce i jest na sprzedaż. Co to za unikatowy pojazd?
W Polsce da się znaleźć każde auto, to tylko kwestia czasu. Teraz na OLX wypłynął prawdziwy unikat - Nash z rodziny Airflyte. Co to za samochód?
Krótko po wojnie na amerykańskim rynku nadal funkcjonował szereg pomniejszych, niezależnych firm produkujących samochody. Jedną z nich był właśnie Nash, który dzięki rozsądnemu zarządzaniu poradził sobie w niespokojnych czasach i korzystał z boomu zakupowego pierwszych lat pokoju. W latach 40. stery przedsiębiorstwa przejął George Mason. Choć podobnie jak jego poprzednik i założyciel firmy, Charles W. Nash, potrafił pilnować wydatków, zdecydował się zrobić coś nietypowego i ryzykownego. Mason przewidywał, że powojenny boom w kiedyś się skończy i trzeba będzie walczyć o klienta, a to może być niewykonalne dla małego producenta z konserwatywnymi modelami. Stwierdził, że Nash musi oferować samochody zupełnie inne niż konkurencja, odważne i niezwykłe. To zaowocowało stworzeniem rodziny Nash Airflyte.
Nash Airflyte, czyli zapomniana innowacja.
Prace nad nową rodziną samochodów rozpoczęto jeszcze w czasie wojny, w 1943 r. Dzięki udziałowi w militarnych projektach, Wahlberg, inżynier Nasha, zyskał dostęp do tunelu aerodynamicznego. Dzięki temu mógł eksperymentować z optymalnym kształtem nadwozia dla samochodu rodzinnego. W efekcie w 1949 r. Wahlberg z całym zespołem mógł zaprezentować samochód o niespotykanym – zwłaszcza na amerykańskim – rynku wyglądzie. Znacząco wyprzedzał również obliczone na dobrą aerodynamikę konstrukcje Packarda. Przypominał trochę ówczesne konstrukcje Tatry, ale wyróżniały go w pełni zabudowane przednie błotniki, które o dziwo wcale tak bardzo nie ograniczały zwrotności.
Konstruktorzy Nasha przywiązywali tak dużą wagę do aerodynamiki, że statuetka na masce byłą dostępna jedynie za dopłatą. Samochód, jak na swoje czasy, miał zaskakująco mało detali mogących pogorszyć przepływ powietrza wokół karoserii. Minimalizm panował także we wnętrzu – wykonano je tak, by nic nie dekoncentrowało kierowcy. Ukryto większość mechanizmów, a wszystkie wskaźniki zintegrowano w jednym. Owo wielofunkcyjne ustrojstwo zyskało nazwę Uniscope i montowano je bezpośrednio nad kierownicą, by kierowca nie musiał odrywać oczu od drogi w celu sprawdzenia odczytów. Wśród dodatkowych opcji wyróżniała się także możliwość rozłożenia przednich siedzeń na płasko i zrobienia z nich łóżek dla trzech dorosłych osób.
Pod maską aut z serii Nash Airflyte zależnie od wersji można było znaleźć dolnozaworowe rzędowe jednostki sześciocylindrowe o pojemności 2.8 lub 3.0. Powiększony i lepiej wyposażony wariant Ambassador mógł mieć już 3,8-litrowy silnik z zaworami w głowicy. Moce tych motorów nie były ogromne - od 83 KM modelu 600 Super do 114 KM w Ambassadorze. Więcej nie było potrzebne, ponieważ aerodynamika karoserii znacząco ułatwiała rozpędzanie auta. Uwagę w tamtych czasach zwracała też nowoczesna, samonośna konstrukcja nadwozia. Ewenementem było zastosowanie czterech sprężyn zamiast resorów.
Takie rzeczy w Polsce?
Marka Nash zniknęła z rynku w latach 50. Wówczas przedsiębiorstwo odpowiedzialne za rodzinę Airflyte połączyło się z Hudsonem, tworzą firmę AMC, która w przyszłości miała stworzyć jeszcze kolejne nietypowe auta, takie jak Gremlin czy Pacer. W efekcie aerodynamiczne, dziwne amerykańskie samochody nie miały szans stać się popularne. Nash nie jest powszechnie znany a Stanach Zjednoczonych, a co dopiero w Polsce? Jakimś cudem jednak jeden egzemplarz od dawna znajduje się w naszym kraju, red. prow. nagrał o nim nawet swego czasu krótki film. Po jakimś czasie w Polsce pojawił się kolejny Nash z rodziny Airflyte w rewelacyjnym stanie, a teraz na OLX wypłynął trzeci.
Niewiele o nim wiadomo, ale wszystko wskazuje na to, że to model 600 Super z 1949 r. Auto podobno jest do renowacji, ale zewnętrznie wydaje się być w całkiem niezłym stanie. Jeśli jest kompletne i od dołu nie przegniło na wylot, to powinno być dobrą bazą do renowacji. Cena wynosi 30 tys. zł, a przy takiej rzadkości pojazdu trudno powiedzieć, czy jest dobra. Wszystko zależy od tego, co zastaniemy na miejscu. Ogłoszenie nie napawa optymizmem, jest skrajnie rasowe – brak zdjęć wnętrza i spod maski, auto walnięte w kąt podwórka, brak opisu. Ale dla Nasha i tak warto próbować.
A tutaj wspomniany film o pierwszym Nashu w Polsce: