Mercedes klasy E 300de po liftingu jest wspaniały. Szkoda, że to już ostatnia generacja
Mercedes klasy E 300de po lifcie to pojazd idealny. Jest stuprocentowym Mercedesem tak samo, jak była nim „beczka” W123, a zarazem powala nowoczesnością. Można kończyć produkcję.
Pisałem ostatnio o tym, jak ładowałem klasę E w wersji 300de. Gdyż, jakby ktoś nie wiedział, jest to hybryda plug-in z elektrycznym zasięgiem do 50 km, a gdy prąd się skończy, obowiązki napędu przejmuje dwulitrowy diesel. Łączna moc „systemowa” to 306 KM, moment obrotowy – 700 Nm. Pierwsze 100 km/h pojawia się na prędkościomierzu po niecałych sześciu sekundach, więc w odróżnieniu od klasycznej „beczki” 200 D, ten wóz jest szybki, a nawet szokująco szybki. Seryjnie ma dziewięciobiegowy automat, ale trudno jest wyczuć w ogóle jakąkolwiek zmianę biegu.
Miejmy za sobą szybko to, co jest w tym samochodzie nie-okej
To wielkie akumulatory zmniejszające i tak już niezbyt praktyczny bagażnik sedana. Przyszło raz do sytuacji, w której musiałem po prostu pojechać Kangoo, bo wiedziałem że nie zmieszczę czterech osób i bagaży, które trzeba było zabrać. Tym sposobem klasa E przegrała z kombivanem, ale w dziedzinie upychania fantów z kombivanem przegrywa każdy, więc to żaden wstyd. Miło ze strony Mercedesa, że dał do testowego egzemplarza aż trzy przewody do ładowania – Type 2, 230V i do „siły”, myślę jednak że rzadko kto będzie woził je wszystkie ze sobą, bo zajmują strasznie dużo miejsca. Niepraktyczny bagażnik to właściwie jedyna istotna wada tego modelu.
Ja to ogólnie nie kupuję tego wyrażenia „klasa premium”
Bazowy Mercedes klasy A czy BMW serii 1 to nie jest żadna klasa premium. To, że ktoś pozycjonuje się jako producent premium, nie oznacza że wszystkie jego produkty takie są. Premium pojawia się dopiero przy samochodach, które czymś się wyróżniają na tle pozostałych – a tym „czymś” może być poziom luksusu, nowoczesne wyposażenie, wyciszenie, komfort jazdy, szlachetne materiały wykończeniowe. Bez tego żadne premium nie istnieje. Przyjąłem taką definicję i zaskoczeniem nie będzie, jeśli powiem, że poliftowa klasa E spełnia wszystkie kryteria samochodu klasy premium.
Klasa E jest ogromna. 492 cm długości, 293 cm rozstawu osi. Kiedyś tyle miała klasa S. To wciąż nie jest długość Opla Insigni kombi, ale i tak sylwetka klasy E robi wrażenie niezwykle eleganckiej. Biały kolor idealnie tu pasuje. Nowy tył też podoba mi się znacznie bardziej niż stary. Problemem pozostaje tylko brak stojącej gwiazdy powyżej grilla. Jakoś patrzenie na nią w moich Mercedesach zawsze podnosiło mi poziom wewnętrznego prestiżu. No ale teraz liczy się ponoć tylko grill typu Panamericana. Oczywiście ekscytowanie się samochodem z zewnątrz nie ma żadnego znaczenia, bo jeździ się w środku, ale jest elementem doświadczenia „klasy premium”. Ludzie mają patrzeć z zazdrością, tzn. przepraszam, z aspiracją. Mają aspirować do takiego pojazdu. W klasie E to działa. Ludzie faktycznie się lampią jak wół na malowane wrota. I o to chodzi.
Mercedes klasy E – wnętrze
Nie powiedziałbym, żeby wszystko było tu idealnie spójne, ale wszystko jest idealnie Mercedesowe. Z jednej strony brutalnie nowoczesne, jak ekran centralny i ekran za wskaźnikami, czy też jak gładziki na nowoopracowanej kierownicy, z drugiej – nadal klasyczne, jak sterowanie fotelami czy nawiewy. Szanuję całkiem Mercedesa za udane połączenie nowoczesności z grzybnością i niezapominanie o konserwatywnych klientach. Nie będą się w klasie E czuli nieswojo.
Znalazłem w tym wnętrzu kilka smaczków. Oświetlenie ambientowe z możliwością dowolnego wyboru koloru pominę. Ale inteligentne światło, które włącza się gdy zaczniemy sięgać ręką do siedzenia pasażera – to świetna rzecz. W dodatku zamontowano je tak, że nie oślepia kierowcy nawet w ciemną noc. Również niezwykle spodobała mi się nawigacja, na której widać schematycznie zarysowane budynki, jakie akurat mijamy. O dziwo, potrafiła nawet pokazać Centrum Nauki Kopernik, choć przejeżdżałem pod nim, przez tunel, a nie obok niego. Oczywiście jest też znakomity wyświetlacz przezierny HUD i rozszerzona rzeczywistość dla nawigacji na ekranie centralnym. Pokazuje się na nim obraz z kamery przedniej z nałożonymi wskazówkami jak jechać dalej. Gdyby nie to, że nawigacja robi co uważa i lepiej ją ignorować, byłaby to wspaniała funkcja.
Hej, Mercedes klasy E 300de
Asystentka głosowa „Hej Mercedes”, mówiąca głosem obrażonej nauczycielki, działa znakomicie. Bez problemu znalazła ładowarkę, gdy ją o to poprosiłem. Niestety, zupełnie nie umiała zresetować licznika dziennego przebiegu, nie rozumiejąc ni w ząb wydawanego polecenia. Poza tym, wszystko jest jak w Mercedesie: znakomita manetka do wyboru kierunku jazdy na kolumnie kierownicy, sterowanie ekranem za pomocą centralnego gładzika między fotelami, możliwość wyboru stylu wyświetlanych zegarów i mnóstwo innych charakterystycznych dla tej marki rozwiązań. Dość zadziwiający jest tryb „energetyzujący” fotela kierowcy, który to fotel co jakiś czas podnosi się i opuszcza, dodatkowo ruszając oparciem. Nie wiem w jaki sposób miałoby mnie to zenergetyzować. Po przejechaniu dowolnego dystansu Mercedesem zawsze czułem się tak samo zrelaksowany.
Mercedes klasy E 300de – spalanie
To skomplikowane, bo mamy do czynienia z autem spalinowo-elektrycznym, więc trzeba te dwie rzeczy traktować osobno. O ładowaniu już pisałem, co do spalania oleju napędowego, to udało mi się osiągnąć poziom 4,7 l/100 km. Jednak wymagało to podładowywania akumulatorów przy każdej możliwej okazji i jeżdżenia na prądzie ile wlezie (tj. w trybie „Electric”). Wtedy klasa E 300de zużywa ok. 20 kWh na 100 km. Gdyby w ogóle olewać napęd prądowy, wówczas spalanie oleju napędowego rosłoby do 7 l/100 km. Silnik oczywiście wyłącza się, gdy nie jest potrzebny i bezgłośnie uruchamia, gdy tylko go potrzebujemy. O tym, że jest to diesel, informuje dokładnie nic.
Czy Mercedes jest lepszy niż rywale?
Jeździłem BMW M550d i Audi A6, a nawet Lexusem ES. Mercedes w tym towarzystwie daje najwięcej „premium” i elegancji, przy czym jest to subiektywne i trudno wytłumaczalne wrażenie. Być może to przez wspaniałą tapicerkę i świetne materiały w środku. Być może to kwestia wyciszenia i pracy zawieszenia. Być może to dzięki nagłośnieniu Burmester. A może to suma tych drobnych wrażeń, składających się na to przyjemne uczucie, że jedzie się samochodem lepszym niż pozostałe na drodze. Nie wiem jak oni to robią, ale czułem się tak nawet w 190 W201.
Mercedes klasy E 300de – ile to kosztuje?
Otóż nie wiem i nie będę nawet próbował się dowiedzieć. Jest to kwestia nieistotna w przypadku samochodu klasy wyższej. Jeśli rozważasz jego zakup, to znaczy że nie interesuje cię, ile on kosztuje. Jeśli chcesz wiedzieć, po ile oni to sprzedają, to znaczy że cię nie stać. Bardzo mi przykro, ale to również element doświadczenia klasy premium. Nie pytasz się sześć razy „a ile chcecie za ten pakiet „Energizing”, tylko go zaznaczasz i się cieszysz, że cię stać i nie musisz się martwić o pieniądze.
Dobrze, jednak z dziennikarskiego obowiązku napiszę, że w konfiguratorze E 300de zaczyna się od 267 300 zł i to jest zupełny początek, a jeśli chodzi o dodatki, to niebo jest ograniczeniem. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś kupił ten samochód bez kompletu elektronicznych gadżetów. Jeśli kupujesz Mercedesa, to ma być konkretny. Ten testowany nadawał się, konkretnie. Jakbym był człowiekiem sukcesu, to pewnie chciałbym jeździć właśnie czymś takim. Tylko żeby miało ze 20 lat, bo nie przepadam za nowymi. A prawda jest taka – nieco smutna – że ta klasa E to już pewnie ostatni model z tym oznaczeniem na Europę. Zastąpi ją elektryczny EQE, przynajmniej na naszym kontynencie, podczas gdy zapewne klienci chińscy i amerykańscy dostaną jeszcze kolejną generację klasy E. Tylko my już jej nie obejrzymy, bo po prostu CO2 nie będzie się zgadzać.