REKLAMA

Korea ma nieprawidłowy zakaz poruszania się aut elektrycznych. Dotyczy prędkości, a powinien masy

Jest taki ciekawy znak, który czasami wypłynie na światło dzienne i wzbudzi poruszenie w internecie. Pozornie jest to zakaz poruszania się samochodów elektrycznych, ale tak nie do końca. Znak pochodzi z Korei i potrzebuje swojego odwracającego rzeczywistość odpowiednika.

LEV Korea
REKLAMA

Chodzi o ten znak poniżej, ale on w zasadzie jest najmniej interesujący. Wyjaśnię od razu, że nie jest to zakaz ruchu pojazdów elektrycznych, a przynajmniej nie wszystkich. Dotyczy zakazu ruchu pojazdów elektrycznych osiągających niewielkie prędkości, a w Seulu obowiązywał na zaledwie na 3,2 proc. ulic.

REKLAMA

zakaz jazdy LEV Korea
Powolne samochody elektryczne w Korei

W Korei Południowej ponad 10 lat temu pozwolono na więcej elektrycznym samochodom rozwijającym niskie prędkości. Konkretnie to wpuszczono je na ulice, między normalne samochody. Te wpuszczone auta nie były całkiem zwyczajne, bo były za wolne i niezbyt dobrze wyposażone w środki zapewniające bezpieczeństwo. Dlatego wprowadzono trochę nowych przepisów, żeby ich ruch uregulować. Pojazdy o charakterystyce wózka widłowego nie zdołały jednak podbić koreańskich serc, ale nie zarzucono tam pomysłu na niewielkie pojazdy elektryczne.

Po LEV-ach, czyli pojazdach elektrycznych osiągających niewielkie prędkości, przyszła pora na mikropojazdy elektryczne. Mikrosamochód musi osiągać prędkość minimum 60 km/h i być zdolnym przejechać choć 55 kilometrów na jednym ładowaniu. Długość takiego samochodu ma nie przekraczać 3,6 metra, 1,5 szerokości i 2 metrów wysokości.

elektryczny mikrosamochód Cevo
Cevo-C SE o prędkości maksymalnej 80 km/h. Pojemność akumulatorów to 10,16 kWh.

Przy okazji wprowadzania zmian odkryto też, że pojazdy, które odznaczały się bardzo niską efektywnością energetyczną nie powinny być uznawane za przyjazne środowisku - tak uzasadniono zmiany.

Mikrosamochody elektryczne zanotowały nawet wzrost sprzedaży, bo z 640 sztuk wskoczyły na poziom 2,8 tys. w 2019 roku. Nie jest to liczba powalająca, ale zasługuje na swoje odzwierciedlenie w prawie o ruchu drogowym. Ten znak może jest już nawet nieaktualny, bo małe samochody potrafią rozwijać normalne prędkości, ale motoryzacji przydałby się zupełnie inny znak. Przydałby się zakaz ruchu ciężkich pojazdów i tych zbyt szybkich też

Ciężkie samochody elektryczne

Znaki niestety nie zachęcają do kupowania małych, elektrycznych samochodów. Koreańczycy wolą duże auta elektryczne i rynek ma to zrozumieć. I tego to ja z kolei nie rozumiem, dlaczego małym autom elektrycznym towarzyszą zakazy, a dużych aut elektrycznych nie czepia się nikt?

Znak wydaje się być słuszny. Małe auta elektrycznie nie powinny poruszać się po drogach, gdzie obowiązują wyższe limity prędkości. Uzasadnienie jest zapewne takie, że ktoś je zgniecie, że niewielka puszka ma małe szanse w starciu z 2,5-tonowym kolosem. Ma to sens na autostradzie, ale dlaczego nie ma znaku, który zakazuje czegoś ciężkim pojazdom elektrycznym?

Cała sytuacja przypomina rozwiązywanie problemów na dyskotece. Gdy kilku napakowanych osiłków czepia się jakiegoś słabeusza, to prościej jest usunąć tego słabego niż szarpać się nalanymi karkami. Słaby znika, a mięśniaki bawią się dalej w najlepsze i tak dzieje się też na drogach w ramach elektrycznej rewolucji. Skoro mały nie ma po co pchać się na autostradę, to dlaczego dużym autem mamy możliwość wjeżdżania do miasta i po co mu przyspieszenie zarezerwowane kiedyś dla sportowych samochodów?

Wjazd tylko dla małych samochodów

To że klienci wolą duże samochody, nie powinno mieć żadnego znaczenia przy projektowaniu rynku. Rynek został właśnie wymyślony na nowo i jakoś nikomu nie przeszkadzało, że klienci wolą spalinowe samochody. Skoro podjęto decyzję o zmianie napędu i podejmuje się też takie, że ludzie nie mogą wjeżdżać legalnie kupionymi samochodami do miast, to śmiało można podjąć też taką o dozwolonej masie. Wszystkie małe auta zaczną nagle być bezpieczne, jeśli w ich pobliżu nie będzie dużych, szybkich samochodów. Popyt dużo szybciej kształtuje się ograniczeniami niż zachętami. Zaraz ludziom spodobałyby się małe auta, jeśli dużymi nie mogliby nigdzie wjechać.

Ciągle powtarzaną opowieścią jest ta, ile to kilometrów przejeżdżamy dziennie samochodem. Mało, i dlatego nie powinniśmy mieć problemu z zasięgiem aut elektrycznych, szczególnie zimą. Ja dziś przejechałem 4 kilometry i zasięg mikropaputka z Korei starczyłby mi na tydzień. Na weekend, na wyjazdy poza miasto, pozostawiłbym sobie auto spalinowe. W mieście powinny jeździć wyłącznie elektryczne mikrosamochody, ależ by było czyściutkie powietrze.

Walczymy o czystość powietrza w miastach za pomocą 2-tonowych SUV-ów. Liczy się tylko to, że nie spalają benzyny ani oleju napędowego. Zużycie opon, hamulców, unos wtórny z takiego pojazdu nikogo nie obchodzi. Jesteśmy eko jeśli wydaliśmy odpowiednio dużo pieniędzy na zakup prestiżowego samochodu. Ile więcej zasobów trzeba zużyć na produkcję ociekającego luksusem auta, niż do stworzenia ubogiego paputka, to jest temat niemiły i niepotrzebny. Z akumulatorów dużego SUV-a można złożyć kilka małych samochodów, w przypadku samochodów spalinowych takich dysproporcji w zużywaniu zasobów nie było. Lepiej jest mówić o tym, jak jest fajnie i jak to wszyscy oddychamy czystym powietrzem, dzięki Tesli S Plaid z przyspieszeniem do setki poniżej 3 sekund.

Ludzi nie trzeba się pytać

Ludzie nie chcą małych samochodów, co jest o tyle dziwne, że Fiaty 126p mają teraz zawrotne ceny. Kiedyś ludziom nie przeszkadzało, że jadą małym autem na wczasy do Bułgarii i musieli się w nim zmieścić razem z całą rodziną, kozą i psem. Teraz im to też nie przeszkadza, jeśli tylko chodzi o pojazd z okresu PRL. Jeśli przypadkiem nowy pojazd jest nowy i mały jednocześnie, to ma tak ujemny współczynnik prestiżu, że social media same kasują konto użytkownikowi takiego samochodu, bo nie jest godzien tam przebywać. Można też ciąć asfalt bez prawa jazdy kategorii A, polisy OC i odzieży ochronnej na 200-konnym motocyklu, ale małymi autami to trzeba gardzić, bo to przecież niebezpieczne jeździć taką puszką do konserw.

Obecna elektrorewolucja przebiega dziwnymi torami. Jedyną słuszną wersją motoryzacji jest drogi, elektryczny samochód. Każdy, kogo na takie auto nie stać, jest wykluczony. Nie ma używanych, elektrycznych samochodów za 25 tys. zł i nigdy ich nie będzie. W oczywisty sposób spowalnia to rezygnację z samochodów spalinowych. Osoby, które nie mogą kupić nowego, elektrycznego samochodu są wykluczone z rynku i niedługo będą wykluczone z motoryzacji w ogóle. Przydałby się jakiś zakaz, który zatrzyma ten trend, w którym w motoryzacji wygrywają tylko osoby ze zdolnością spłat wysokiej raty leasingowej. Ten znak wygląda zachęcająco, tylko trzeba dopisać tam ograniczenie wyrażone w tonach. Inaczej nigdy nie będziemy mieli elektrycznych samochodów w przystępnych cenach.

REKLAMA

Zdjęcie główne: Ki young / Shutterstock.com

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-02T19:11:23+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T17:40:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T14:05:42+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T13:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T10:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T17:26:48+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T15:20:47+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T12:30:14+02:00
Aktualizacja: 2025-05-29T18:39:54+02:00
Aktualizacja: 2025-05-29T18:06:33+02:00
Aktualizacja: 2025-05-29T17:09:13+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA