Kierowcy czekali dwie godziny przed przejazdem kolejowym, bo światło się popsuło. PKP: to ich wina
Co zrobić, kiedy przed nami jest przejazd kolejowy, a sygnalizacja świetna zabrania nam wjazdu na niego? Oczywiście stać i czekać. Co jednak w sytuacji, kiedy czerwone światło miga od dwóch godzin? Tak, od dwóch godzin, to nie pomyłka.
Nie jest to też przypadek przejazdu jakiegoś rekordowo długiego pociągu, który musiałby mieć w takich warunkach kilkadziesiąt kilometrów długości. Z takim wielogodzinnym przyblokowaniem bez wyraźnego powodu spotkali się wrocławscy kierowcy i niektórym puściły nerwy.
Przejazd kolejowy pusty, sygnalizacja swoje. I tak przez dwie godziny.
Do tego w godzinach sporego ruchu, czyli pomiędzy godziną 17 a 19. Jak informuje Gazeta Wrocławska, na przejeździe kolejowym - bez zapór, więc tym razem nikt z kierowców ich nie uszkodził, bo nie miał jak - na ul. Ołtaszyńskiej doszło do dość niefortunnej awarii. Jej niefortunność polegała na tym, że pomimo tego, że żaden pociąg danym przejazdem jechać nie zamierzał, to mimo wszystko cały czas sygnalizacja migała na czerwono - a to oznacza, że przejazdu nie ma. Koniec i kropka, inne czynniki nie mają znaczenia.
Niektórym kierowcom to czekanie w końcu się znudziło i postanowili ominąć korek, a potem wjechać na przejazd kolejowy, co z kolei doprowadziło do sytuacji, gdzie samochody blokowały się wzajemnie i musiały się wycofywać, żeby umożliwić przejazd innym, a potem samemu uciec z przejazdu.
Tyle dobrze, że akurat w tym momencie nie jechał żaden pociąg, bo według relacji świadków jakieś pociągi w tym czasie przejeżdżały. Pomińmy też przy okazji oczywiste wykroczenie polegające na takim wjeździe na przejazd i zadajmy dwa pytania:
Jest 2022 rok, jak to w ogóle możliwe?
Przez dwie godziny nie działo się nic. Przyjechała policja? Nie. Przyjechał ktoś raz-dwa, żeby to naprawić? Nie. Przez dwie godziny niesamowicie niebezpieczne przecięcie ruchu samochodowego i kolejowego było w dość poważny sposób niezabezpieczone i... nic. Dopiero po dwóch godzinach ktoś przyjechał, zrobił reset i nagle wszystko zaczęło działać jak trzeba. Po dwóch godzinach.
Rzecznik PKP PLK w wypowiedzi dla Gazety Wrocławskiej potwierdził, że faktycznie była taka awaria "między 17 a 19" oraz, że to... w sumie wina kierowców, że nie zadzwonili na numer z naklejki na tylnej części krzyża św. Andrzeja, bo gdyby zadzwonili wcześniej, to ktoś by wcześniej przyjechał i to naprawił, i tyle by było z całego zamieszania. To z kolei zmusza do zadania pytania, czy naprawdę w dużym mieście, przy tak krytycznym elemencie infrastruktury, nie wypadałoby tego - dajmy na to - jakoś skuteczniej monitorować? Na przykład tak, żeby o awarii wiedzieć po - w końcu mamy 2022 rok - minucie albo pięciu, zanim wszyscy zaczną wątpić, czy te migające światełka faktycznie oznaczają jadący pociąg, czy to może tylko kolejna usterka i w sumie nie ma co czekać?
Zapewniono też, że przygotowane zostały odpowiednie procedury, które pozwolą szybko powiadomić policję w przypadku awarii na tym przejeździe. I tutaj kolejne dwa pytania - czy w takim razie wcześniej nie było takich procedur? I czy to podkreślenie "na tym przejeździe" oznacza, że dla innych przejazdów procedury zostaną przygotowane dopiero po tym, jak coś się stanie?
Szukając odpowiedzi na te pytania, na które chyba lepiej nie odpowiadać, można płynnie przejść do drugiego kluczowego dla tego tekstu pytania:
Przejazd czysty, sygnalizacja na czerwono - co może zrobić kierowca?
Z punktu widzenia przepisów - nic, przynajmniej jeśli chodzi o kontynuację jazdy tą drogą, dopóki zapory są opuszczone (to akurat trudno przeskoczyć) albo sygnalizacja miga na czerwono. Nie jedziemy i już, bo za to jest ostatnio regularnie mandat 2000 zł.
Dla przypomnienia, zgodnie z taryfikatorem, chodzi o to wykroczenie:
Naruszenie przez kierującego pojazdem na przejeździe kolejowym zakazu wjazdu za sygnalizator przy sygnale czerwonym, czerwonym migającym lub dwóch na przemian migających sygnałach czerwonych, lub za inne urządzenie nadające te sygnały
Nie ma więc znaczenia, czy są zapory czy nie, czy miga, bo się zepsuło, czy miga, bo jedzie pociąg. Przy czy warto pamiętać o dwóch rzeczach. Raz - w tym przypadku przewidziana jest recydywa i za drugie takie samo przewinienie zapłacimy już 4000 zł. Dwa - mandat ten mogą otrzymać wszyscy kierowcy pojazdów, a więc i rowerzyści.
Odkładając jednak przepisy na bok - nie jedziemy też z tego powodu, że nigdy nie wiadomo, czy mimo uszkodzonej sygnalizacji jakiś pociąg i tak nie będzie chciał przejechać - a nie zawsze może nam się właściwie udać ocenić odległość albo nie zawsze będziemy mieć doskonałą widoczność. Lepiej już spróbować wyjechać z tej kolejki i niestety poszukać innego przejazdu, gdzie sygnalizacja będzie działać. Przy czym nie zawsze uda się z takiej kolejki wyjechać idealnie przepisowo, ale może ewentualna obecna na miejscu policja będzie wyrozumiała.
Wcześniej można oczywiście wyjść z samochodu, podejść do krzyża św. Andrzeja, odczytać numer telefonu i zgłosić usterkę gdzie trzeba. Przynajmniej nikt nam wtedy nie powie, że gdybyśmy lepiej wykonywali cudze obowiązki, to usunięcie usterki byłoby szybsze.